styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

sobota, 31 sierpnia 2013

Wagary... i z nich powroty

Ten duch inicjatywy społecznej zanikł wkrótce, porwany gorączką magnesów, obliczeniami astronomicznymi, marzeniami o transmutacji złota i chęcią poznania cudów świata. Dawniej przedsiębiorczy i schludny Jose Arcadio Buendia zrobił się teraz niedbały, chodził nieporządnie ubrany, z dziką brodą, którą z wielkim wysiłkiem Urszuli udawało się strzyc czasem za pomocą kuchennego noża. Wiele osób 'uważało go za ofiarę jakiegoś dziwnego czaru czy zaklęcia. Ale nawet ci najmocniej przekonani o jego obłędzie porzucili pracę i rodziny, aby iść za nim, kiedy zarzuciwszy na ramię narzędzia zwołał wszystkich, żeby utorować przez las drogę, otwierającą wsi dostęp do wielkich wynalazków.
                                                                                   Sto lat samotności, Gabriel Garcia Marquez

Kolejny intensywny tydzień za nami, mama na chwilę w domu, a mi we wspomnieniach z minionych siedmiu dni najbardziej wybija się moja ucieczka na wagary... Tak! Zrobiłam sobie jeden dzień wagarów i polecam takie szaleństwo wszystkim zapracowanym i zmęczonym - ale i ostrzegam, że tęsknota za właśnie przeżytymi chwilami wolności jest bardzo dojmująca i czasem może powodować chwilowy paraliż po powrocie do pracy, ale... i tak warto! 
Wszystko zaczęło się w czwartek rano, kiedy siedząc sobie z moim przyjacielem Tadeuszem w ogrodzie i popijając poranną kawę westchnęłam nad niespełnionym tego lata marzeniem o wypadzie nad jezioro... Tadeusz, jak to on, bez namysłu wykonał jeden, krótki telefon do reszty naszej paczki i tak oto po chwili było już wiadomo, że nic nie stoi nam na przeszkodzie i uciekamy z miasta! Wyszykowałam się, założyłam letnią sukienkę w kwiaty, spakowałam wszystko co jest niezbędne na tego typu przygodach i wyjechaliśmy. Po drodze porwaliśmy pozostałych - Marcina i Huberta - i już byliśmy w pełni gotowi na podbój podwrocławskich kurortów. Marcin, który najlepiej zna się na tego typu okolicach poprowadził nas do kamieniołomów pod Sobótką i tam czekał na nas zupełnie kosmiczny pejzaż - potężna, bezkresna dziura na samym dnie wypełniona wodą. Siedliśmy na skraju przepaści i spędziliśmy tam sporo czasu na wyjątkowo letnich czynnościach, czyli opalaniu się, wygłupach, słuchaniu naszej ulubionej muzyki i robieniu sobie zdjęć. Z naszej wakacyjnej zabawy wybudził nas potężny szerszeń, który nie mógł się nadziwić naszą obecnością i groźnie krążył nad naszymi głowami. Uznaliśmy, że to dostateczny znak, aby ruszać dalej w drogę i pojechaliśmy spragnieni obiecanego jeziora do Mietkowa. I tak spełniło się moje największe marzenie tego lata - pływałam w jeziorze - tym piękniejsze, że w tle zalewu mietkowskiego mieliśmy piękną Ślężę, która nadawała całemu obrazkowi egzotyki i rajskości. Całą drogę powrotną śpiewaliśmy jak szaleni razem z The Queen żegnając w ten sposób nasze krótkie wakacje. Zatrzymaliśmy się jeszcze tylko na melancholijnego papierosa na moście, żeby tam z kolei powitać niespodziewany koniec lata... 
Wyśnione wagary!
Po powrocie do rzeczywistości okazało się, że nasze schody w Macondo są już niebieskie, wentylacja prawie skończona, wszystko co miało być pociągnięte białą farbą już jest nią pociągnięte i czas na zakupy! 

Damian malujący...

I już pomalowane schody! A la Santorini oczywiście!

I nasz Macgywer przy pracy.

No i z nowymi siłami po wagarach ruszyłam na podbój ściany... na razie wychodzi mi tak:


 Lena

Ale piękne rysunki!!! Ja wyruszyłam do Olsztyna i zaczęłam próby w moim ukochanym teatrze. To niesamowite jak się pracuje z ludźmi, których się zna, lubi i ceni. Duża radość, a że robimy Fredry Damy i huzary, to tej radości jeszcze więcej. Jak nas czasami ponosiła fantazja, co możemy zrobić na scenie, to dopiero było śmiesznie. Oczywiście zawsze jest trema reżyserska, ale w tym wypadku to zupełnie co innego. Będę teraz jeździć i będę trochę tu trochę tam, ale wydaje mi się po pierwszym tygodniu, że czasami więcej pracy i więcej wyzwań dodaje człowiekowi skrzydeł. I niech tak pozostanie. A Lena ma teraz na głowie obie galerie i Macondo i Manufakturę. Jesteśmy na gorącej linii, a ona jest bardzo dzielna i trzeba ją wspierać dobrym słowem. Wczoraj w Olsztynie był niesamowity poranek. Obudziły nas (mnie i moją siostrę, która robi scenografię) całe stado balonów płynących po niebie. Piękne, dostojne i takie lekkie.


A taki pejzaż z okien pociągu teraz mi towarzyszy.


Jesteśmy też w trakcie projektowania naszej witryny i poprosiłyśmy naszą zaprzyjaźnioną artystkę Dorotę Czerek, która specjalizuje się w tworzeniu niezwykłych drewnianych aniołów o wykonanie dla nas szyldu. Dorota nie czekając ani chwili zabrała się do pracy i już mamy pierwsze obrazy z jej pracowni:



Julia
















4 komentarze:

  1. To że kończy się Lato jest, jak co roku, trudną wiadomością do przyjęcia. Jeśli już się uda ( chodzi o przyswojenie tejże smutnej informacji ) to juz połowa sukcesu, wystarczy by doczekać zmian klimatycznych.
    A'propos kąpieli to Gratuluję skorzystania z dobroci natury

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że ten wypad będzie mnie podtrzymywał na duchu w zimne zaśnieżone dni...
    Lena

    OdpowiedzUsuń
  3. Julio i Leno - cudności się tam u Was dzieją.

    OdpowiedzUsuń
  4. Julio i Leno - cudności się tam u Was dzieją.

    OdpowiedzUsuń