styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

wtorek, 30 lipca 2013

Noc i dzień

Urszula straciła cierpliwość. „Jeżeli masz zwariować, wariuj sam! - wykrzyknęła - ale nie próbuj uczyć dzieci swoich cygańskich pomysłów". Jose Arcadio Buendia, niewzruszony, nie dał się zmiękczyć desperacją małżonki, która w napadzie złości zrzuciła na ziemię astrolabium rozbijając je na kawałki. Skonstruował przyrząd na nowo i zebrawszy w swoim pokoiku ludzi ze wsi wykazał im, z pomocą teoretycznych objaśnień, których nikt nie rozumiał, że można powrócić do punktu, z jakiego się wyruszyło, kierując się stale na wschód. Cała wieś była przekonana, że Jose Arcadio Buendia postradał zmysły, ale w tym momencie zjawił się Melquiades, aby doprowadzić sytuację do porządku. Publicznie pochwalił inteligencję człowieka, który dzięki czystej spekulacji astronomicznej wymyślił teorię już sprawdzoną w praktyce, chociaż dotychczas nie znaną w Macondo. W dowód uznania ofiarował mu dar, który miał później wpłynąć decydująco na przyszłość wioski - laboratorium alchemiczne.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez


Trudno było otrząsnąć się po piątkowym szaleństwie, ale już ruszyłyśmy do dalszych bojów! Ale ale aaaale! Najpierw wspomnijmy Noc na Nadodrzu! Przyszyło do nas mnóstwo gości, już od samej 18-tej i dalej napływali aż do późnej nocy. Oto parę zdjęć:



Montaż i demontaż wystawy zawsze jest równie towarzystkim wydarzeniem co sam wernisaż. 
Na zdjęciu Grzesiu Łoznikow prezentuje element instalacji Szymona Wojtyły...


Zdecydowanie jednym z najciekawszych gości była Grażyna!


...która wraz ze swoimi towarzyszami przemierzała Artystyczne Nadodrze.


Odwiedziło nas również nas grono bliskich przyjaciół...


...którzy tak jak Paulina Mager dokładnie zwiedzali każdy zakątek Macondo.


A tak wyglądał nasz poczęstunek i bukiety kwiatów, które dostałyśmy w prezencie.


A tu już zaczyna się seria zdjęć prac, które wzięły udział w wystawie i zaczynamy od Grzegorza Łoznikowa i jego Opaska Deprywacji Sensorycznej



A tu Obiekt Edukacyjny Szymona Wojtyły, a w tle...


...Buda Dla Psa Którego Nigdy Nie Miałam, Marii Stożek


Tu również Maria i jej praca pod tytułem Remedios


A tu Spływ Szymona, o którym wspominałam już wcześniej.


Szymon i Maria pokazali również wspólną pracę Samorodność.


A ja wykonałam pokaz slajdów o Macondo,


obok, którego wisiały fotografie Asi Furtas pod wspólnym tytułem Obrazy Mojego Męża.


W tle mówiła do nas praca dźwiękowa Krzysia Furtasa o nazwie Tribute to Urszula, która zawierała fragmenty Stu lat samotności o Urszuli. 
Lena

Noc galerii na Nadodrzu udowodniła niezwykłą potencję miejsca, czasu i ludzi, jaki tkwi w tej dzielnicy, w tym mieście, w tym kraju, na tym świecie... To była noc na przekór wszystkim malkontentom, wątpiącym, zrezygnowanym, nie wierzącym w potrzebę spotkań, sztuki, siłę wyobraźni, która może przemienić rzeczywistość w magiczną. Od takich gorących lipcowych nocy serce rośnie i przywraca sens w tworzenie na Nadodrzu naszego małego Macondo. Specjalne gratulacje dla ludzi z Łokietka 5, czyli centrali. Ponieważ nie miałyśmy szans wędrować tej nocy po wszystkich miejscach zrobiłyśmy to w poniedziałek. Trafiłyśmy do Panato, lokalu który widziałam, kiedy ogłoszono na niego przetarg i wydawało mi się niemożliwe, że może tam powstać w tak krótkim czasie takie fantastyczne miejsce! Spółdzielnia socjalna artystów, dziesięciu dzielnych ludzi zrobiło cuda. Więcej na: http://www.panato.org/ Mam nadzieję, że będziemy ze sobą współpracować niejednej nocy. 
A teraz sprawa ważna - jak wygląda krzesło z Macondo?                                                                     
Pomysłów jest parę: krzesło z butami na nogach, ze skrzydłami, z marynarką, każdy tworzy własne jak obiekt z instalacji, czy kolorowe tonetki, czy każde inne z różnych znalezisk, czy proste drewniane... No więc jak wygląda krzesło z Macondo? Przedmiot z pozoru oczywisty, ale jak mu się bliżej przyjrzeć to już nie tak bardzo! Krzesło jak klatka na ptaki? Krzesło kwietnik? Ale skupianie się na temacie krzesła jest przyjemne, bo na chwilę zapomina się o tysiącu drobiazgów, których nie sposób uporządkować, a mija dzień i sprawia wrażenie, że nic się nie stało. Kupienie głupiej klamki spełzło na niczym, bo otwory były nie takie, ale za to sąsiedzi ze sklepu obok mieli najtańszy podgrzewacz do ciepłej wody, to dobrze, ale czy to na pewno ta rzecz, którą powinnam teraz kupić, skoro jeszcze nie kupiłyśmy farb, ale to dlatego, że Szotu (nasz wykonawca) będzie dopiero jutro. Objawił się MacGyver, który nie miał czasu, bo pracował gdzie indziej i być może uda się wymienić wodomierz, a to pilne! I złożyłam wniosek do wydziału nieruchomości pod wezwaniem, bo nie wiedziałam lub się pogubiłam, a kiedy pójdziemy do pana Jarka od reklamy? I gdzie tu miejsce na uczucia metafizyczne lub magię? We mnie? No i jak wygląda krzesło z Macondo?!
Julia

A ja pomiędzy jednym krzesłem, a drugim (prędzej niż krzesło byłyśmy gotowe żeby kupić pawia z mosiądzu, ale niestety został sprzedany zanim nam się to udało - takie mamy sukcesy w zakupach) czytam ustawy o fundacjach i stowarzyszeniach i jedno zdanie przypadło mi wyjątkowo do gustu więc się nim z Wami podzielę: "Po bezskutecznym upływie terminu, o którym mowa w ust. 1, albo w razie dalszego uporczywego działania zarządu fundacji w sposób niezgodny z prawem, statutem lub celem fundacji, organ, o którym mowa w art. 13, może wystąpić do sądu o zawieszenie zarządu fundacji i wyznaczenie zarządcy przymusowego." W tym czasie Grzesiu, o którym mowa w pierwszej części postu rzeźbi naszego macondowego ptaka i tak mu idzie: 



Lena

wtorek, 23 lipca 2013

"Ziemia jest okrągła jak pomarańcza"

W tym okresie przyzwyczaił się rozmawiać sam z sobą i krążyć po całym domu nie dostrzegając nikogo, podczas gdy Urszula z dziećmi mozoliła się w ogrodzie przy uprawie bananów, manioku, malangi, ignamu i bakłażanów. Nagle, zupełnie nie wiadomo dlaczego, jego gorączkowa aktywność urwała się i nastąpiło coś w rodzaju fascynacji. Kilka dni chodził jak urzeczony, powtarzając sobie cichym głosem łańcuszek zadziwiających przypuszczeń, jakby nie wierzył własnemu rozumowi. W końcu pewnego grudniowego dnia, we wtorek podczas obiadu, za jednym zamachem zrzucił z siebie cały ciężar swych udręczeń. Dzieci do końca życia miały zapamiętać uroczystą powagę, z jaką ich ojciec zasiadł na głównym miejscu przy stole, dygocąc jak w gorączce, wycieńczony bezsennością i wysiłkiem imaginacji, i wyjawił im swoje odkrycie: „Ziemia jest okrągła jak pomarańcza".
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez

Dziś dużo spraw porządnie przyspieszyło i przestało się lenić i nas tym stresować! Choć oczywiście na sam początek po wejściu do Macondo zorientowałam się, że zapomniałam białego flamastra do pisania po naszej witrynie i przeszło mi przez głowę, że to już koniec... ale postanowiłam nie poddawać się wobec potęgi mojego zapominalstwa i wymyśliłam, że kupię kolejny flamaster, bo i tak nigdy nie będzie nam ich dość. W sklepie olśniło mnie, że jest przecież tyle kolorów do wyboru i nie muszę się ograniczać jedynie białym (Groszku wybacz!- nasza Paula od wnętrz jest zdecydowanie czarno-biała i za każdym naszym okrzykiem "zróbmy na kolorowo" przeżywa chwile załamania, ale póki co dzielnie nas znosi). Kupiłam więc różowy, zielony i fioletowy i taki też jest nasz napis, który gdy świeci na niego popołudniowe słońce rzuca się w oczy nawet z daleka. 

Oto popisana witryna, ale jeszcze przed południem, więc odbija się w niej cała panorama, która otacza Macondo.


Ptak narysowany na witrynie


...i ptak wyglądający z parapetu za witryną


A to mama z kawą i papierosem siedzi na miejscu obserwatorskim w Macondo...


Wracając do Macondo przeszłam się do Infopunktu na Łokietka i dziewczyny jak zwykle okazały się szalenie pomocne! Dobrze mieć takie wsparcie. Zaraz potem wstąpiłam do Cafe Nożownicza, gdzie już powoli jesteśmy stałymi bywalcami. Dowiedziałam się tam sporo o ekspresach do kawy i wzięłam dla mnie i mamy PYSZNĄ latte na wynos - pomaga przy zrywaniu kafli... no właśnie! To było dziś nasze główne zadanie, które zakończyłyśmy pełnym sukcesem! Na koniec odwiedził nas nasz elektryk i uwaga, uwaga - mamy już pierwsze iluminacje- dziewięć zamontowanych lamp, które na dodatek się świecą! Gorzej, że nasz plafon w róże oświetlił łazienkę i całą listę remontową, którą trzeba w niej wykonać... 
Na koniec odwiedziłyśmy Obi, co staje się już naszą rutynową praktyką i zakupiłyśmy po omacku parę sprzętów budowlanych... 


Nasze podwórko...



...i wyjście z Macondo na podwórko



 I po kaflach!!


I po kaflach trzeba zdrapywać odpadające tynki...


Można też zrobić sobie parę artystycznych zdjęć.



Taki kolorowy hamak kupiłyśmy do Macondo i może znajdziemy dla niego miejsce pod sufitem...

Lena

A ja już śpię... I rano znowu wcześnie trzeba wstać, a Lenie popsuł się projektor, na piątkowy pokaz. Nie, nie jestem wstanie się teraz zmobilizować, myślę, że ranek będzie lepszy, bardziej trzeźwy i aktywny, teraz można tylko zasnąć albo pomarzyć. Lena się ze mnie śmieje, że się wykpiłam, a zwykle to ona pierwsza idzie spać. Mam nadzieję, że nie namieszamy za bardzo w tej panice braku ekipy remontowej, kominiarskiej i hydraulicznej. No i ostatnia chwila dopracować nocny wernisaż. Jutro odwiedziny pozostałych artystów biorących w nim udział, ale trzeba wyobrazić sobie, czas jego trwania. No to mam o czym myśleć przed zaśnięciem albo inaczej o czym nie myśleć i tu zbawienna rola telewizji, pozwala zasnąć szybko i bezboleśnie o ile dziecko ci nie marudzi nad głową, nawet najbardziej fantastyczne. Kolorowych snów jak flamastry w Macondo.
Julia

poniedziałek, 22 lipca 2013

Sto lat samotności

Przez kilka lat czekał na odpowiedź. Wreszcie, znużony oczekiwaniem, poskarżył się Melquiadesowi ubolewając nad niepowodzeniem swej inicjatywy. I wtedy Cygan dał niezbity dowód swojej uczciwości: zwrócił mu złote dublony i zabrał lupę dokładając kilka portugalskich map i parę instrumentów żeglarskich. Osobiście i własnoręcznie napisał zwięzłą syntezę studiów mnicha Hermana, żeby mu ułatwić posługiwanie się astrolabium, kompasem i sekstansem. Jose Arcadio Buendia spędził wiele deszczowych miesięcy zamknięty w izdebce, którą specjalnie na ten cel dobudował w głębi domu, tak by nikt mu nie przeszkadzał w doświadczeniach. Porzuciwszy całkowicie obowiązki domowe, przesiadywał całymi nocami na podwórku śledząc bieg gwiazd i omal nie dostał porażenia słonecznego usiłując wynaleźć dokładną metodę określania południa. Kiedy wyćwiczył się już w używaniu i manewrowaniu swymi instrumentami, poczuł się tak bardzo panem przestrzeni, że nie opuszczając swego gabinetu mógł żeglować po nieznanych morzach, wędrować przez bezludne ziemie i nawiązywać znajomości z cudownymi istotami.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez

Zaczęłam wspominać jak to było kiedy czytałam Sto lat samotności po raz pierwszy, zainspirowała mnie do tego Marta, moja koleżanka ze szkoły, z którą czytałyśmy tę książkę na głos na szkolnym podwórku. Miałam jakieś 15 lat, mieszkałyśmy jeszcze wtedy w Gdyni i, jak to ja, wędrowałam z Marquezem w torbie ponad miesiąc, powoli i w skupieniu przemierzałam losy bohaterów. Tak już mam, że bardzo zżywam się z książką, którą czytam i staje się ona równoległą do prawdziwej rzeczywistością. Pamiętam, że fragment o zapominaniu dopadł mnie przed lekcją muzyki. Siedziałam na parapecie okna na szkolnym korytarzu i docierało do mnie, że w mojej głowie również panuje epidemia zapominania. Od tego momentu przez kilka dobrych tygodni wszystko, co znalazło się w moim zasięgu musiało być podpisane - długopis, piórnik, książka, buty... Często przypomina mi się też moment czytania ostatnich stron Stu lat samotności. Szłam na jakieś spotkanie, nawet nie wiem już na jakie i idąc czytałam (tak czasem robię i póki co jeszcze źle się to nie skończyło...). Nagle zrozumiałam, że nie mogę iść dalej jeśli nie dowiem się natychmiast jakie jest zakończenie! Usiadłam na najbliższej ławce i z zapartym tchem śledziłam każde słowo. Kiedy przeczytałam ostatnie zdanie, rozejrzałam się dookoła i dotarło do mnie, że wszystko się zmieniło i to już na dobre - po przeczytaniu Stu lat samotności żyje się inaczej. Jest to zmiana myślę dla wielu niezauważalna, ale już zawsze żółty motyl, magnez, lupa, las, kura, statek... nie będzie czymś zwyczajnym ani pospolitym. Na tym, jak mi się wydaje, polega magia tej książki. 
Ostatnio trafiłam na Sto lat samotności w formie audiobooka. Polecam wszystkim zapracowanym. Nawet zwykłe mycie naczyń staje się przyjemniejsze! http://www.youtube.com/watch?v=HWVtmJgLbZw
 Lena

A ja byłam już na pierwszych studiach (polonistyka Uniwersytet Wrocławski) kiedy dopadła mnie choroba na literaturę iberoamerykańską, którą wydawało wtedy Wydawnictwo Literackie w Krakowie, gdzie później studiowałam i poznałam autora tego przedsięwzięcia Andrzeja Kurza. Stan chorobowy był tak ciężki, że mój pierwszy spektakl to były "Przygody chłopca Alfanui" Ferlosio, a potem była wielka miłość do Borgesa zwieńczona pracą magisterską. Pierwsze spotkanie z Marquezem to były jego opowiadania. Najpiękniejsze to chyba o starym aniele, którego wyrzuciło morze na brzeg a wokoło rozchodził się zapach róż... Potem przyszedł czas na Sto lat samotności i jak napisała Lena już nic nie było takie samo. Ten tzw. realizm magiczny trafił w moją wyobraźnię i mój sposób myślenia o sobie i świecie. Żeby móc z tym dalej żyć zrobiłam adaptację i wystawiłam ją w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem pod tytułem Macondo, Macondo. (!) Spektakl opierał się na ostatnim rozdziale i fragmentach wspomnień bohaterów. Widownia siedziała na różnych przedmiotach z rozpadającego się Macondo, padał prawdziwy deszcz (scenografia i piękny plakat autorstwa mojej siostry Elżbiety Wernio) To był mój ostatni spektakl w Zakopanem, potem była Magdalena... 
Julia

sobota, 20 lipca 2013

Sukcesy

Długie godziny spędzał zamknięty w swoim pokoju, pogrążony w kalkulacjach na temat możliwości strategicznych nowej broni, aż wreszcie udało mu się opracować podręcznik zadziwiający jasnością dydaktyczną i darem nieodpartej argumentacji. Posłał go władzom wojskowym załączając liczne opisy własnych doświadczeń i kilka arkuszy rysunków objaśniających. Posłaniec, który wiózł to cenne dzieło, przebył góry, błądził po bezkresnych bagnach, przeprawiał się przez burzliwe rzeki i omal nie zginął w zębach drapieżników, dręczony rozpaczą i chorobą, zanim trafił na trakt mułów pocztowych. Mimo że podróż do stolicy była w owym czasie imprezą prawie niemożliwą, Jose Arcadio Buendia przyrzekał sobie podjąć ją natychmiast po otrzymaniu rozkazu rządu, aby zademonstrować praktyczne zastosowanie swego wynalazku dygnitarzom wojskowym i osobiście ich wprowadzić w tajniki skomplikowanej sztuki wojny słonecznej. 
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez


Jest siódma rano i nie mogę za dużo pisać, bo Lena jedzie na wesele, a ja nie umiem przecież nałożyć odpowiednich kolorów, a za wcześnie, żeby się usamodzielnić. No więc nie ma monopolowego!!!  (chodzi o wielki napis, który zdobił lokal przy Pomorskiej 19) Teraz są prawie czyste szyby, plakaty Leny o nocy na Nadodrzu i ptak z loga i niebieski nasz dudek drewniany z domu na parapecie. Załatwiłyśmy mnóstwo spraw od rana wczoraj, a w zasadzie nie od rana, bo wyruszyłyśmy w południe, więc powrót do domu był późny (ok.21) Och, jakie my jesteśmy pracowite.(!?) Oddałam konieczne dokumenty, a przemiła pani Wiesia znowu była lekiem na całe zło. W Koplandzie (drukarnia) okazało się, że można sobie wszystko wydrukować - tapety, płótno, podłogę, czujecie, to może być piękne. Aha, kupiłyśmy hamak, niesamowicie kolorowy w Biedronce. No i będziemy się bujać jakby co... Lena kupiła pisak na szyby a resztę sama opisze, jak zdąży. W każdym razie był kryzys, ale kupiłam lody i przeszło. Nawiązujemy coraz więcej kontaktów z sąsiadami, na przykład Cafe Nożownicza (link następnym razem, no wesele). Na koniec było Obi - osiem oprawek, osiem żarówek i plafoniera do łazienki (Lena wybrała w różyczki!!!) i z przyjemności doniczka różowych pachnących goździków. Dzisiaj spokojniej Lena na wesele a ja do Manufaktury. A niedziela będzie nasza (żeby tylko nie zapeszyć). Strasznie jestem o tej siódmej rano w nawiasie. Czy to coś znaczy? Że o czymś zapomniałam? Na pewno, ale przecież nie można wszystkiego pamiętać. 
Julia


Ja miałam wczoraj bardzo ważne zadanie- wzięłam chłopaków i odkleiliśmy napis Monopolowy!!! Zaraz po samym starcie w stronę Macondo przypominałam sobie po kolei czego zapomniałam zabrać... najpierw płynu do szyb, każdemu może się zdarzyć, potem kluczy... trochę gorzej. Na miejscu już w czasie zeskrobywania kleju z szyb uświadomiłam sobie, że nie mamy taśmy do przyklejenia plakatów! Ruszyłam więc na rozpaczliwe poszukiwania taśmy w najbliższej okolicy, bo czasu mieliśmy naprawdę mało... Nikt nie mógł mi pomóc, więc właściwie nie dowierzając, że jest jeszcze jakaś nadzieja wpadłam do Krzywego Komina - gdzie byłam pierwszy raz - TAAKIE miejsce! TAK blisko nas! Zupełnie fantastycznie! Przelawirowałam przez zawiłe korytarze i dotarłam do administracji, gdzie panie bardzo ucieszyły się na mój widok i z radością podarowały mi taśmę! To było TAKIE miłe! Z Krzywego Komina pobiegłam do Macondo i zaczęłam rozpisywać się na szybach naszym nowym, białym pisakiem do szyb... i wtedy uświadomiłam sobie, że nie wzięłam plakatów... i byłaby to ostatnia katastrofa, gdyby nie to, że jak mama przybiegła z plakatami żeby nas uratować, to nieśmiało powiedziała: "Ale Ty wiesz, że te napisy z zewnątrz są w lustrzanym odbiciu?" 
Takie miałam sukcesy wczoraj, a teraz pędzę na tramwaj, bo wesele mi ucieknie! 


Paweł na drabinie czyści klej po Monopolowym


                                                Begonie w Obi staram się wybrać najładniejsze

                                              A po powrocie do domu czekał na nas Bruno
                                                  z kocim dystansem do tej całej bieganiny

środa, 17 lipca 2013

Marmoleum, fakturomat, szmalowate dziewczyny!

Urszula szlochała w bezsilnej rozpaczy. Te pieniądze pochodziły z kuferka ze złotymi monetami, które jej ojciec zbierał przez całe swoje pełne wyrzeczeń życie i które ona zakopała pod łóżkiem w oczekiwaniu jakiejś dobrej okazji, aby je zainwestować. Jose Arcadio Buendia nie próbował nawet jej pocieszać oddany bez reszty swoim eksperymentom taktycznym z poświęceniem prawdziwego człowieka nauki, a często nawet z narażeniem życia. Aby wykazać skuteczność lupy przeciwko wojsku nieprzyjaciela, wypróbował koncentrację promieni słonecznych na sobie, przy czym poparzył się tak, że bąble zmieniły się w ropiejące rany i długo nie chciały się goić. Wobec protestów żony, przerażonej tak niebezpiecznymi próbami, mało brakowało, by podpalił własny dom.  
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez


Dwa szalone dni załatwiania ważnych spraw z listy. Dzień pierwszy zaczął się od wizyty u Księgowych Naszych, które znają odpowiedź na najtrudniejsze pytania i to jest bardzo przyjemne. Potem wizyta u pani Agnieszki, żeby ubezpieczyć Macondo, co jak wiadomo jest obowiązkowe. Skończyłyśmy na kawie już nie z panią, ale z Agnieszką, która jest fantastycznym człowiekiem. Wizyta była też sentymentalna, bo na Świeradowskiej, gdzie mieszkała mama i z widokiem na Działkową, gdzie z kolei my mieszkałyśmy gościnnie u Eli przez parę lat... Dziwnie jest wędrować po własnych śladach do zupełnie nowych miejsc. A to nowe to była wizyta u notariusza, którego szukałyśmy trochę po omacku, ale z tej loterii wybrałyśmy najlepiej, bo taniej i miło. Okazuje się, że można w tym kraju załatwić wiele z bardzo fajnymi ludźmi. Po drodze do Galerii Manufaktura (to ta galeria na Ostrowiu Tumskim, którą założyła moja siostra, a ja w niej teraz pracuję), bo miał przyjść pan aktualizujący kasy fiskalne, wpadłyśmy do punktu Canału + z naszym biednym popsutym dekoderem. I tu się okazało, że jesteśmy w pułapce i szach mat - musimy wejść w układ z nową spółką NC+, albo szukać kogo nowego albo awangardowo zrezygnować z telewizji w ogóle. I tu zupełnie przypadkiem dowiedziałyśmy się, że wyglądamy na szmalowate dziewczyny... dobrze, że chociaż wyglądamy... No to poszłyśmy na obiad do Machiny Organiki podglądając wszystko uważnie i zazdrośnie trochę. Chciałyśmy po obiedzie  dokończyć  sprawę z Canałem+ rezygnując z oferty platinum na rzecz gold, czyli trochę taniej, ale tam już była inwentaryzacja, więc nic z tego. No to pojechałyśmy do galerii i czekałyśmy na pana od kas. Lena szalała i przestawiała wszystkie przedmioty, żeby było ładniej, a ja chyba przez chwilę nic nie robiłam - tylko kawa i papierosy na ławeczce. Nadszedł wysłannik kas fiskalnych i jakie było moje zdziwienie, gdy zobaczyłam młodego człowieka śmiertelnie poważnego, bez uśmiechu, z kamienną twarzą.
Szok. Może to dlatego, że był taki młody i że to nie była sprawa bezpieczeństwa narodowego to zderzenie było trochę upiorne i groteskowe. Ale to nic, bo zaraz potem był koniec dniówki i ok . 19-tej był długo oczekiwany schoping (prezent od kochanej ciotki Marylki z okazji dyplomu Leny). A więc bluzeczka, , torba, spódnica, a na koniec sukienka. I powrót do domu prawie po ciemku. Dzień drugi zaczęłyśmy od Macondo i oczekiwania na elektryka, który miał założyć licznik. I stało się. Jest prąd! Potem już było łatwiej - bank, notariusz, dekoder (zastępczy), drabina, oglądanie marmoleum ( nowe słowo)  kupno kranu, syfonu, fakturomat (nowe słowo) i ... Nowi ludzie, nowe słowa, karuzela i dzień trzeci - zatrzymanie, bo Mac Gywer nie mógł dzisiaj zacząć, więc dziś są prace domowe i dlatego mogę sobie tyle pisać. Aha, jeszcze mamy pierwsze kontakty z sanepidem, pani przez telefon życzyła mi powodzenia. Miłe, albo żart. Cisza, powrót telewizora, spacer w upał po lody, wykończony pies i zapada wieczór i wychodzą z kątów lęki niezałatwionych spraw i niepewność decyzji. Ale może tym się zajmiemy rano?
Julia


Mama tak ładnie napisała, że ja może już tylko zajmę się fotoreportażem z naszych wypraw! 



 Oto wejście do Macondo, na którym jeszcze widnieje napis Monopolowy, ale to już ostatnie jego dni, a na szybie drzwi mamy bardzo romantyczny napis: Lila+Mateusz otoczone sercem...


A to w środku widok z pierwszego pomieszczenia na drugie. W korytarzu mamy niewielką łazienkę i jeszcze mniejszą wnękę gospodarczą...


A tu macham do Was z naszej antresoli, na której będzie specjalne miejsce na ważne rozmowy. Może Lila i Mateusz napiją się tu niedługo razem kawy....


No i marmoleum! Pan w sklepie rozłożył dla nas wszystkie swoje próbniki! Próbniki są najfajniejsze z tego wszystkiego, najchętniej zrobiłabym podłogę z takich próbników, ale nie wiem co na to mama i Paula, którą widać tu na zdjęciu.


No i jak? Może taka podłoga?


Oczywiście to co nam się najbardziej podobało to spód marmoleum....


Bez Paulotki pogubiłybyśmy się wśród tych wszystkich propozycji!


A po miłych, kolorowych sklepach podłogowo-wykładzinowych przyszedł czas na kran...


Na szczęście wśród kranów też można odnaleźć odrobinę szaleństwa!


...i możliwe krzesło do ogródka w Macondo.



A na koniec, choć była to jedna z pierwszych rzeczy na naszej liście zadań, moment ubezpieczania Macondo i Agnieszka, z którą naprawdę przemiło pije się kawę, a tematy do rozmów wysypują się z rękawów tak obficie, że aż żal się rozstawać!








A na koniec wspaniała wiadomość! Jesteśmy już na mapie artystycznego Nadorza i to ogląda się tu:


http://artystycznenadodrze.pl/Home




poniedziałek, 15 lipca 2013

drabina, woda i papuga

W marcu powrócili Cyganie. Tym razem przywieźli teleskop i lupę wielkości bębna. Pokazywali to jako ostatnie odkrycie Żydów z Amsterdamu. Posadzili jedną z Cyganek na końcu wsi i zainstalowali teleskop u wejścia do swego namiotu. Za opłatą pięciu realów ludzie patrzący przez teleskop widzieli Cygankę tak blisko, że wydawała się niemal w zasięgu ręki. „Nauka wyeliminowała odległość – głosił Melquiades. Wkrótce człowiek nie wychodząc z domu będzie mógł zobaczyć, co się dzieje w każdym zakątku świata". Któregoś dnia, w samo południe. Cyganie urządzili zadziwiającą demonstrację olbrzymiej lupy: ułożyli stertę siana na środku ulicy i zapalili ją za pomocą zogniskowanych promieni słonecznych. Jose Arcadio Buendia, wciąż jeszcze niepocieszony po klęsce z magnesem, wpadł na pomysł wykorzystania nowego wynalazku jako broni wojennej. Melquiades znowu usiłował wybić mu to z głowy, w końcu jednak przyjął z powrotem dwie namagnetyzowane sztabki i trzy kolonialne monety w zamian za lupę.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez


Nie było mnie przez chwilę, to oczywiście żadne wytłumaczenie, ale jednak nie było mnie kilka dni. Byłam w Olsztynie, w Teatrze Jaracza jako członek komisji egzaminacyjnej kandydatów do Studium Teatralnego. Nie wiem, który to już raz, ale roczniki, jakie przyjmowałam już poszły w świat. To wspaniałe spotkanie z wielu powodów - po pierwsze tam w Olsztynie mam wielu przyjaciół i spotkania z nimi dodają mi energii, wzruszają i regenerują za co im ogromnie dziękuję, że są! - po drugie młodzi ludzie, którzy stają przed nami są przestraszeni, ale też bezczelnie zdesperowani i zaskakują przy każdym  spotkaniu na kolejnych etapach. Wypracowane zdanie trzeba zmienić, zachwycić się lub rozczarować. Dużo emocji, sporów, a potem patrzy się na wybraną grupę i towarzyszy temu za każdym razem wzruszenie. Dobrze, że można to potem przegadać na spotkaniu w fantastycznym domu na wzgórzu u fantastycznych gospodarzy Janusza i Beaty i wydaje się, że to wszystko ma sens i że wszystko będzie dobrze, kiedy nadchodzi świt. Aha, w Olsztynie spotkałam szczęśliwą dziewczynę. To powiedziała Milena siedząc razem ze swoją maleńką córeczką na olsztyńskim rynku: "A ja jestem szczęśliwa". Ot tak po prostu. A Macondo było ze mną, bo w tak zwanym międzyczasie biegałam do banku, próbując uruchomić wymaganą blokadę bankową, a i tak system nas pokonał i udało się to uruchomić dopiero po powrocie do Wrocławia, więc biegałam zupełnie niepotrzebnie.
Uwaga jest już woda! I mamy umowę z Tauronem - dwie i pół godziny tam spędzone skończyło się zaskakująco pozytywnie. I wybierałyśmy rzeczy z likwidującej się kawiarni i chyba trochę bez sensu. Ile kosztuje drabina? A używana? Nasz McGayver ( chyba tak się to pisze ) nie ma zaufania do tych zakupów i uważa, że to wszystko można zrobić, kupić taniej. Czy ma rację? I dzisiaj założył  kontakty, które kupiłam o świcie ( 9 rano) w Obi oczywiście nie takie, więc może jednak odwołać elektryka i poczekać na założenie liczników? McGayver do środy i tak nie ma czasu, więc? Ale najważniejsze - mamy logo - zaprojektowała Lena i jest piękne i jest późno a rano dzień zaczynamy od księgowych. A teraz żadnego dnia nie można przegapić, a czasami by się chciało...
Julia


!! Żadne tam McGayver, a Mac Gyver! Dobrze, że jest bo bez niego już dawno wszystko by się zawaliło (dosłownie!).
Jest logo:



Jest też już plakat na naszą wernisażową noc 26 lipca:

Co za niedziela! Od rana przy komputerze, ale przynajmniej zadania miłe więc nie czuję ciężaru przepracowanego dnia. Cały poprzedni tydzień spędziłam na Brave Festiwalu, gdzie opiekowałam się Hourią Aichi i jej zespołem - trochę się bałam, bo dużo w tym zadaniu ważnych szczegółów, które można pogubić, ale udało się i było wspaniale! A sama Houria tworzy wyjątkową muzykę więc posłuchajcie: 
http://www.youtube.com/watch?v=2IQztbL4Qt0
Śmiesznie ogląda się na youtubie ludzi z którymi przed chwilą piło się kawę i nie tylko...

Mam nadzieję, że już niedługo do Macondo zawita parę tak wyjątkowych gości. Póki co to z Paulotką (tak to ona pomaga nam zrobić wystrój Macondo) obmawiamy plan działania: światła, szafki, stoliki, malowidła ścienne, ekspres, zmywarkę, kolory ścian, koronkowe abażury, półki, schowki, podłogi, antresolę...
Jakieś sugestie?

Lena

niedziela, 7 lipca 2013

Gorąco!

Przez wiele miesięcy zawzięcie starał się udowodnić słuszność swoich przypuszczeń. Piędź po piędzi przeszukał całą okolicę, a nawet dno rzeki, ciągnąc za sobą dwie żelazne sztabki i recytując na głos zaklęcie Melquiadesa. Jedyną rzeczą, jaką udało mu się wykopać, była zardzewiała zbroja z XV wieku, której wszystkie części zlutowała rdza i która za potrząśnięciem wydawała głuchy grzechot, niby olbrzymia wydrążona dynia pełna kamieni. Kiedy Jose Arcadio Buendia i czterej jego ludzie należący do wyprawy zdołali rozebrać zbroję, znaleźli wewnątrz zwapniały szkielet z zawieszonym na szyi miedzianym relikwiarzem zawierającym pasmo włosów kobiecych.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez

Jest gorąco! Dosłownie wszędzie - na dworze, w pociągu i w zdarzeniach. Brakuje czasu na sen, a słodki bezruch i sjestę. Za to jest sporo lęków i niepewności. Ostatni czas był szalony: Lena zrobiła najpiękniejszy  na świecie dyplom pełen ptaków nieistniejących i niezwykłych książek - listów, i myślę, że mieszkańcy Macondo byliby zachwyceni. Zgarnęła całą pule szóstek, a ja w tym czasie podpisałam umówę, dostałam klucze i trochę się plączę i wpadam w panikę albo w bezmyślny stupor...  Brak rytmu i oddechu. Ale jeszcze zatańczymy salsę! Dzięki za świetne pomysły na pełną nazwę! Na razie zastanawiamy się nad: Manufaktura Macondo, bądź po prostu wymienianiem tak jak to robimy do tej pory czyli Macondo: sztuka, literatura, kawa i papugi... Czy żywa papuga w klatce to dobry pomysł?
 Julia 

No tak! Upał i upał, a my biegamy, urząd, bank, Macondo, bank, urząd, urząd, Macondo!
Ale z przyjemności to zrobiłyśmy sobie bardzo miły spacer po Nadodrzu i tym artystycznym i tym egzotycznym! Infopunkt na Łokietka 5 przywitał nas z otwartymi rękami i już 26 lipca robimy pierwszą akcję wpisując się w noc Nadodrza! Zrobimy wystawę w pustej jeszcze przestrzeni Macondo, gdzie pod wspólnym tytułem "Sto lat samotności" pokażą się: Joanna i Krzysztof Furtas, Maria Stożek i Szymon Wotyła, Grzegorz Łoznikow i ja. Trzy pary o samotności... będzie ciekawie! Może pojawić się performance, ale szczegóły będziemy jeszcze uzgadniać, bo spotkania organizacyjne to czysta przyjemność! 
Z euforii na ziemię jutro zaczynamy wymieniać kontakty, podłączać wodę i prąd.... trzymajcie kciuki!
Lena