styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

poniedziałek, 22 lipca 2013

Sto lat samotności

Przez kilka lat czekał na odpowiedź. Wreszcie, znużony oczekiwaniem, poskarżył się Melquiadesowi ubolewając nad niepowodzeniem swej inicjatywy. I wtedy Cygan dał niezbity dowód swojej uczciwości: zwrócił mu złote dublony i zabrał lupę dokładając kilka portugalskich map i parę instrumentów żeglarskich. Osobiście i własnoręcznie napisał zwięzłą syntezę studiów mnicha Hermana, żeby mu ułatwić posługiwanie się astrolabium, kompasem i sekstansem. Jose Arcadio Buendia spędził wiele deszczowych miesięcy zamknięty w izdebce, którą specjalnie na ten cel dobudował w głębi domu, tak by nikt mu nie przeszkadzał w doświadczeniach. Porzuciwszy całkowicie obowiązki domowe, przesiadywał całymi nocami na podwórku śledząc bieg gwiazd i omal nie dostał porażenia słonecznego usiłując wynaleźć dokładną metodę określania południa. Kiedy wyćwiczył się już w używaniu i manewrowaniu swymi instrumentami, poczuł się tak bardzo panem przestrzeni, że nie opuszczając swego gabinetu mógł żeglować po nieznanych morzach, wędrować przez bezludne ziemie i nawiązywać znajomości z cudownymi istotami.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez

Zaczęłam wspominać jak to było kiedy czytałam Sto lat samotności po raz pierwszy, zainspirowała mnie do tego Marta, moja koleżanka ze szkoły, z którą czytałyśmy tę książkę na głos na szkolnym podwórku. Miałam jakieś 15 lat, mieszkałyśmy jeszcze wtedy w Gdyni i, jak to ja, wędrowałam z Marquezem w torbie ponad miesiąc, powoli i w skupieniu przemierzałam losy bohaterów. Tak już mam, że bardzo zżywam się z książką, którą czytam i staje się ona równoległą do prawdziwej rzeczywistością. Pamiętam, że fragment o zapominaniu dopadł mnie przed lekcją muzyki. Siedziałam na parapecie okna na szkolnym korytarzu i docierało do mnie, że w mojej głowie również panuje epidemia zapominania. Od tego momentu przez kilka dobrych tygodni wszystko, co znalazło się w moim zasięgu musiało być podpisane - długopis, piórnik, książka, buty... Często przypomina mi się też moment czytania ostatnich stron Stu lat samotności. Szłam na jakieś spotkanie, nawet nie wiem już na jakie i idąc czytałam (tak czasem robię i póki co jeszcze źle się to nie skończyło...). Nagle zrozumiałam, że nie mogę iść dalej jeśli nie dowiem się natychmiast jakie jest zakończenie! Usiadłam na najbliższej ławce i z zapartym tchem śledziłam każde słowo. Kiedy przeczytałam ostatnie zdanie, rozejrzałam się dookoła i dotarło do mnie, że wszystko się zmieniło i to już na dobre - po przeczytaniu Stu lat samotności żyje się inaczej. Jest to zmiana myślę dla wielu niezauważalna, ale już zawsze żółty motyl, magnez, lupa, las, kura, statek... nie będzie czymś zwyczajnym ani pospolitym. Na tym, jak mi się wydaje, polega magia tej książki. 
Ostatnio trafiłam na Sto lat samotności w formie audiobooka. Polecam wszystkim zapracowanym. Nawet zwykłe mycie naczyń staje się przyjemniejsze! http://www.youtube.com/watch?v=HWVtmJgLbZw
 Lena

A ja byłam już na pierwszych studiach (polonistyka Uniwersytet Wrocławski) kiedy dopadła mnie choroba na literaturę iberoamerykańską, którą wydawało wtedy Wydawnictwo Literackie w Krakowie, gdzie później studiowałam i poznałam autora tego przedsięwzięcia Andrzeja Kurza. Stan chorobowy był tak ciężki, że mój pierwszy spektakl to były "Przygody chłopca Alfanui" Ferlosio, a potem była wielka miłość do Borgesa zwieńczona pracą magisterską. Pierwsze spotkanie z Marquezem to były jego opowiadania. Najpiękniejsze to chyba o starym aniele, którego wyrzuciło morze na brzeg a wokoło rozchodził się zapach róż... Potem przyszedł czas na Sto lat samotności i jak napisała Lena już nic nie było takie samo. Ten tzw. realizm magiczny trafił w moją wyobraźnię i mój sposób myślenia o sobie i świecie. Żeby móc z tym dalej żyć zrobiłam adaptację i wystawiłam ją w Teatrze im. Stanisława Ignacego Witkiewicza w Zakopanem pod tytułem Macondo, Macondo. (!) Spektakl opierał się na ostatnim rozdziale i fragmentach wspomnień bohaterów. Widownia siedziała na różnych przedmiotach z rozpadającego się Macondo, padał prawdziwy deszcz (scenografia i piękny plakat autorstwa mojej siostry Elżbiety Wernio) To był mój ostatni spektakl w Zakopanem, potem była Magdalena... 
Julia

2 komentarze: