styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

wtorek, 25 lutego 2014

Rajski bal, marcowy repertuar wydarzeń w Macondo i optymistyczna wiadomość - przyleciały skowronki, więc napewno przyszła wiosna!

Przez kilka dni Jose Arcadio nie śmiał wyjrzeć z domu. Wystarczyło, że usłyszał w kuchni hałaśliwy śmiech Pilar, a już uciekał do laboratorium, gdzie za przyzwoleniem Urszuli odżyły alchemiczne aparaty. Jose Arcadio Buendia radośnie powitał zbłąkanego syna i wprowadził go w tajniki swych wreszcie rozpoczętych poszukiwań kamienia filozoficznego. Pewnego popołudnia chłopcy wpadli w zachwyt na widok latającego dywanu, który przemknął na poziomie okna laboratorium, niosąc w powietrzu sterującego nim Cygana i kilkoro dzieci ze wsi, które wesoło machały do nich rękami. Jose Arcadio Buendia ani spojrzał na to. „Niech się bawią, nie zwracajcie na nich uwagi - powiedział. - My będziemy lepiej latać od nich za pomocą środków bardziej naukowych niż ta nędzna kapa na łóżko". Mimo udawanego zainteresowania Jose Arcadio nigdy nie zrozumiał właściwości „jaja filozoficznego", które wydawało mu się po prostu źle zrobioną butelką. Nie potrafił uciec od swej troski. Stracił apetyt i sen, wpadł w zły humor, tak samo jak jego ojciec w obliczu klęski któregoś ze swych przedsięwzięć. Tak bardzo się zmienił, że sam Josę Arcadio Buendia zwolnił go z obowiązku pracy w laboratorium, uważając, że zanadto sobie bierze alchemię do serca. Aureliano oczywiście zrozumiał, że przygnębienia brata nie należy tłumaczyć poszukiwaniem kamienia filozoficznego, ale nie zdołał wyciągnąć z niego żadnych zwierzeń. Niegdyś otwarty i chętnie dzielący się wrażeniami, teraz stał się skryty i nieprzystępny. Spragniony samotności, pełen gwałtownej urazy do świata, pewnej nocy jak zwykle wyszedł z domu, zamiast jednak pójść do Pilar, wmieszał się w tłum oglądający Cyganów. Najpierw włóczył się pośród najrozmaitszych cudów jarmarcznych, ale żaden go nie zaciekawił, aż wreszcie zwrócił uwagę na coś, co nie należało do programu: młodziutką Cygankę, prawie dziecko, obwieszoną sznurami szklanych paciorków. Była to najpiękniejsza kobieta, jaką Jose Arcadio widział w swoim życiu. Stała w gromadzie podziwiającej udramatyzowaną wersję smętnej opowieści o człowieku zmienionym w żmiję za nieposłuszeństwo rodzicom.
"Sto lat samotności" Gabriel Garcia Marquez 

 Bal nad balami... taka była piosenka. Sukces czy klęska?! Było fantastycznie, choć kameralnie, ale może dlatego mogłyśmy się wytańczyć, bez stresu i z radością. Odkryłam przy tej okazji nowe oblicze Macondo - to wspaniałe miejsce na tańce, zabawę, jest tam jakaś radość i dobra energia. Przyszli: Iwona, Tomek, Bożena, Zuzia, Wojtek, Krzysiu, Amadeusz, Andzia i cały zespół People of the Haze, no i byłyśmy my! 









 
A zaraz za rajskimi ptakami przyleciały skowronki i śpiewały nad polami wokół naszej Grabowej, co oznacza, jak mówi dr Kruszewicz, WIOSNĘ! Wywołałyśmy ją i zakwitły bazie i jest słońce. 




A więc z wiosennym pozdrowieniem widzimy się na wernisażu Damiana w piątek, który opowie nam o tym jak to jest zaczynać drogę scenografa:



a 8 marca jesteśmy w Afryce wśród pięknych ludzi na wybrzeżu uśmiechu. Będzie pięknie. 
No to do zobaczenia, a teraz muszę już iść, został mi kwadrans...
Julia

Na wstępie - Magda, przypominam, że musisz już wychodzić!! - przepraszam, ale obiecałam to pierwsze zdanie mojej Magdzie, która ostatnio opowiedziała, że zamiast wychodzić z domu zatrzymała się na czytaniu naszego bloga i nie mogła się oderwać...

Pomimo słabej frekwencji nasz kostiumowy bal karnawałowy był naprawdę udany! Były szalone tańce, egzotyczne przebrania, konkurencje olimpijskie w odbijaniu balona (potem dwóch, potem trzech, potem czterech...!), 



wydmuchiwanie piórka jak najwyżej, sesja fotograficzna, poważne dyskusje, lekcja walca, lekcja tańca w parach "w ogóle", szampan, Rajska Loteria, nasz mistrzowski poncz... i tylko jedna wolna piosenka! 

Po balu i sobotnim kawiarnianym tłumie i przemiłych odwiedzinach Groszka i Marty (dziewczyny testowały nasz gruszkowy jabłecznik na ciepło z lodami i są zachwycone!) całą niedzielę można było poświęcić na sprzątanie - nasz dom błagał o to na kolanach! 
...mnie trochę poniosło i od sprzątania przeszłam do przemeblowania... nie wiem czy nowy układ jest tym wymarzonym, tym bardziej, że mama zamiast aprobować robi dziwne miny... 

Poukładałyśmy w domu i od razu poukładało nam się w głowach i dopięłyśmy marcowe wydarzenia! 
Marzec w Macondo będzie więc wyglądać tak:


8 marca 15.00 - Spotkanie z Podróżnikiem "Uśmiechnięta kraina"  - Maria Zamelska wykładowczyni turystyki z Poznania, która zwiedziła już prawie cały świat, opowie o swojej podróży do Gambii i Sudanu

15 marca 18.00 - wernisaż wystawy "Znaki szczególne" piątki artystów Krzysztofa Grudzińskiego, Tihany Grzanic, Anety Hąc, Mariny Lewandowskiej oraz Marii Pajek. 
Wystawa "Znaki szczególne" przedstawia pięć indywidualnych spojrzeń, czy też oznaczeń. Krzysztof Grudziński prowadzi swoje obrazy do syntezy, uproszczenia, bawiąc się z odbiorcą poprzez skojarzeniowe zagadki. Tihana Grzanic ogranicza swoją kreskę do precyzyjnie pozostawianych na papierze śladów, które poprzez nawarstwianie się budują obszerną, rozproszoną konstelację. Aneta Hąc natomiast zamiast nanosić ślady, wycina z obrazów obecności, po których pozostają puste, poruszone przestrzenie. Marina Lewandowska z kolei uporczywie pokrywa kolejne strony swoich szkicowników, powtarzając jak mantrę te same figury, które zdają się przekornie wymykać się narzuconym im kształtom. Maria Pajek łączy w swoich obrazach piękno i ból. Jej wielkoformatowe przedstawienia siniaków przez swoją skalę gubią pierwotne znaczenie i przeobrażają się w zachwycające galaktyki. 
Artyści w bardzo precyzyjny, subtelny, lecz silnie pozostający w pamięci sposób, opowiadają nam o rzeczywistości, która wymyka się obrazowaniu i poprzez swoje  Znaki szczególne zmienia znaczenie, formę lub pozostawia pustkę.

21 marca, cały dzień - "Ptasie radio" pierwszego dnia wiosny w Macondo będzie można przez cały dzień słuchać śpiewu ptaków

29 marca 15.00 - Warsztaty florystyczne "Wiosenno-wielkanocny ogródek" 
Podczas warsztatów pod okiem doświadczonej florystyki uczestnicy będą mieli okazję zaaranżować nietypowy wiosenno-wielkanocny ogródek. W niektórych  skorupkach jaj umieszczonych w wytłoczkach zostaną odpowiednio zasadzone rośliny cebulkowe, pozostałe zostaną wypełnione mchem. Całość dodatkowo zostanie ozdobiona kolorowymi jajeczkami. Kompozycja z pewnością rozweseli  każde wnętrze, a dodatkowo doda mu świątecznego charakteru.
Czas trwania 1-1,5 godziny
Koszt 20 zł
Obowiązują zapisy na maila parasolki@gmail.com lub pod numerem telefonu 530088304

Uff... dużo tego! Będzie się działo!!! 

Na koniec chciałabym wspomnieć o bardzo ciekawej rzeczy. Otóż powstał nowy program Erasmus + kierowany właściwie do wszystkich! http://erasmusplus.org.pl
Mnie najbardziej (póki co) zainteresował europejski wolontariat i wczoraj wieczorem wędrowałam palcem po mapie, zwiedzając kolejne miejsca, do których mogłabym pojechać. Dowiedziałam się o tym od naszego Huberta, o którym ostatnio pisałam i który dzięki wolontariatowi wyjechał o północy na rok na Litwę. Mam nadzieję, że mi też się uda, choć na razie od nadmiaru możliwości kręci mi się w głowie... 
Lena

czwartek, 20 lutego 2014

Przed nami kostiumowy bal karnawałowy RAJSKIE PTAKI!

Urszula kończyła swój czterdziestodniowy okres rekonwalescencji po porodzie, gdy wrócili Cyganie. Byli to ci sami cyrkowcy i żonglerzy, którzy przedtem przywieźli lód. W przeciwieństwie do bandy Melquiadesa, w krótkim czasie dowiedli, że nie są heroldami postępu, tylko handlarzami rozrywek. Nawet wtedy, gdy przywieźli lód, nie mówili o jego użyteczności w życiu ludzkim, lecz pokazywali go po prostu jako osobliwość jarmarczną. Tym razem wśród wielu innych ciekawostek mieli latający dywan, traktowali go jednak nie jak wynalazek o fundamentalnym znaczeniu dla rozwoju komunikacji, lecz jako przedmiot rozrywki. Ludzie oczywiście wygrzebywali ostatnie okruchy złota, aby się nacieszyć krótkim lotem nad wsią. Pod ochroną błogiej bezkarności powszechnego zamieszania Jose Arcadio i Pilar przeżywali godziny niczym nie skrępowanej wolności. Przechadzali się wśród tłumu jak para szczęśliwych narzeczonych, zaczęli nawet podejrzewać, że miłość może być uczuciem spokojniejszym i głębszym niż bezgraniczne, lecz nietrwałe szczęście ich potajemnych nocy. Pilar jednak przerwała czar. Rozochocona entuzjazmem, z jakim Jose Arcadio dotrzymywał jej towarzystwa, wybrała, najbardziej niewłaściwy moment i sposób, by za jednym zamachem zwalić mu cały świat na kark. „Teraz naprawdę jesteś już mężczyzną" - oświadczyła. A ponieważ nie rozumiał, co przez to chciała powiedzieć, wyjaśniła dokładnie:
- Będziesz miał potomstwo.
                                                                                   "Sto lat samotności" Gabriel Garcia Marquez

Minęły Walentynki w radosnym nastroju ogólnego zaaferowania. Największym powodzeniem cieszyły się ciasteczka z wróżbą. A niby jest XXI wiek i taka technologia, a jednak ciekawość jutra jest nadal w nas silna. Ciasteczka zostaną na stałe w Cafe Macondo i będą kusić wszystkich ciekawskich i niecierpliwie czekających na miłość, podróże i szczęście. A potem w niedzielę był Dzień Kota Międzynarodowy zresztą. Fundacja Koci Zakątek zorganizowała to spotkanie miłośników kotów. Była aukcja i mały kiermasz i wykłady o tym, jak powinniśmy się zachowywać, żeby kot miał z nami dobrze i jak uszanować kocią indywidualność. 



 
Myślałam o naszym Bruno i sądzę, że chyba my się dogadaliśmy. Bardzo wzruszające były zdjęcia odratowanych kotów z różnych kocich nieszczęść, które szczęśliwie znalazły swój nowy dom. Ruch w kawiarni był duży i myślę, że jako barmanka się sprawdziłam - to pewnie dlatego, że było tylu miłych ludzi. Nawet nie poczułam zmęczenia. A teraz zbliża się Rajski Bal! 

I znowu debiut! Stres i zero doświadczenia. Będzie się działo. Lena zwariowała i kupiła armatkę do konfetti. Najbardziej mi się podoba główna nagroda rajskiej loterii. Sama chciałabym ją wygrać. Nie powiem co to jest - przyjdźcie na nasz mały rajski bal! 
Julia

Znowu poddaję się czarowi kartki w kratkę i schowana w świetle macondowej pomarańczowej lampy piszę do Was. Dziś nareszcie udało się i w kawiarni zawisły fotografie, które nasza Hania robiła gościom podczas swojego wernisażu w Macondo. Poniosła mnie fantazja i zainstalowałam zdjęcia na drewnianym samolocie i teraz wszyscy sfotografowani wirują w powietrzu niczym na spadochronie.



































 
Od wczoraj robimy z Ami rewolucję w macondowej galerii, że aż mi sie przyśniło, że zrobiłam czerwony kącik, po czym okazało się, że wszędzie dookoła są czarwone kąciki... Bo komponowanie półek to taka nigdy nie kończąca się zabawa, w której łatwo się zapomnieć i przepaść na cały dzień... 



  
Wczoraj nagle i niespodziewanie do Macondo wtargnął kurier z ogromną paczką, w której jak się szybko okazało przyjechały do nas obrazy Roberta Sochackiego, naszego przyjaciela, jeden mały, a jeden OGROMNY! Pełne ciekawości zaczęłyśmy szarpać się charakternie zafoliowaną paczką (ach ten Sochacki!) i oczywiście z rozpędu przecięłam mamie palca... Obrazy nie ucierpiały, a ten OGROMNY wygląda tak:


Wczoraj w ogóle był dzień nowych nadziei w przeciwieństwie do poniedziałku, który wszystkim dał porządny wycisk.
W prawdzie wtorek zaczął się od płacenia rachunków, ale już koło południa siedziałam z Zuzą na kawie i w ciszy podwórka ASP słuchałam o jej podróży do Gruzji. 
Niedługo potem wpadł mi w ręce numer Wysokich Obcasów z tego weekendu i wtedy nastąpił całkowity przełom, ponieważ już z samej okładki krzyczała do mnie wspaniała wiadomość - "Diana Nyad w wieku 64 lat przepłynęła z Kuby na Florydę"! Jakiś czas temu odnalazłam wykład tej odważnej kobiety na portalu TED i byłam zafascynowana jej postawą. Ciągle powtarzałam sobie "Trzeba żyć w ciągłym alercie", a teraz, gdy już wiem, że jej się udało (dopiero za 5 razem!) myślę tylko "Wszystko jest możliwe, nigdy nie należy się poddawać". Czuję, że nasza przygoda z Macondo to dystans Kuba-Floryda, ale jestem pewna, że codziennie przepływam dziesiątki innych, mniejszych dystansów i jakoś dzięki Dianie łatwiej mi teraz zaufać, że każdy z nich jest do pokonania. 
Lena

P.S. W ostatnim poście zapomniałam opowiedzieć o moich szalonych przyjaciołach. Ostatnio odebrałam bowiem telefon od Tadeusza i usłyszałam "Lena, spotykamy się dziś wieczorem, bo Hubert wyjeżdża o północy na rok na Litwę!". I tak wylądowałam o północy na dworcu PKS machając na pożegnanie Hubertowi, który odjechał odnaleźć siebie.

P.S.2 Muszę jeszcze dodać, że w ten weekend mój Grzesiu zabrał mnie na wspaniałą imprezę do  Wolimierza i w ten sposób odrobiłam dawno już zaległe wagary! Polecam wszystkim spragnionym wytchnienia: http://stacja.wolimierz.info.pl