styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

środa, 12 lutego 2014

Kochajmy Lee Marvina!

W pewien styczniowy czwartek o drugiej nad ranem urodziła się Amaranta. Jeszcze zanim ktokolwiek wszedł do pokoju, Urszula obejrzała ją dokładnie. Była lepka i wymykała się z rąk jak mała jaszczurka, ale wszystkie członki miała ludzkie. Aureliano dowiedział się nowiny dopiero, gdy się zorientował, że dom jest pełen ludzi. Korzystając z ogólnego zamieszania poszedł szukać brata, którego od jedenastej nie było w łóżku, podejmując tę decyzję tak impulsywnie, że nawet nie zadał sobie pytania, jak go wyciągnąć z sypialni Filar. Przez kilka godzin krążył wokół jej domu, gwiżdżąc umówione sygnały, aż bliskość świtu zmusiła go do powrotu. W pokoju matki zastał Josego Arcadia, który z najniewinniejszą pod słońcem miną bawił się ze swą nowo narodzoną siostrzyczką.   
Sto lat samotności, Gabriel Garcia Marquez

Próbuję złożyć wszystkie myśli, żeby Wam opowiedzieć o wszystkim co się wydarzyło. 
Cały ambaras zaczął się od wystawy, w której brałam udział 11/12 na Uniwersyteckiej w starej kamienicy. Wszystko organizowała Kamila Wolszczak i Grzegorz Szustak jako współpraca SUW i Galerii MMXIII. Oczywiście żeby nie było mi za łatwo wymyśliłam sobie pracę pod niewinnym tytułem "za progiem", która składała się z pomieszczenia, którego podłogę w całości zasypałam szkłem - przez co zwiedziłam wszystkie okoliczne śmietniki i mroczne piwnice kamiency - i właśnie za progiem umieściłam wycieraczkę zrobioną z czerwonych skrawków materiałów - na skonstruowanie której poświęciłam wiele wieczorów i wykorzystałam pomoc nie jednej osoby... No i prezentowało się to w ten sposób:




Hania, której wernisaż już za nami, wypełniła Macondo dobrą energią właściwą jej osobie. Oczywiście nie obyło się bez prawie nieprzespanej nocy, bo ciągle było nam mało i mało... Na szczęście z Hanią nawet wbijanie gwoździ jest dobrą zabawą! 


Wernisaż był prawdziwym fotograficznym wydarzeniem! Wszyscy dyskutowali o przeróżnych sposobach wywoływania i robienia fotografii, aż po jakimś czasie zauważyłam, że nawet ci, których bym o to nie podejrzewała, pokazują i robią sobie nawzajem zdjęcia, zarażeni entuzjazmem Hani. 
Teraz czekamy, aż Hania wywoła portrety robione podczas wernisażu naszym gościom i wtedy w Macondo powstanie z nich instalacja. 

W niedzielę w końcu udało nam się przez chwilę nic nie robić i wybrałyśmy się na spacer. Zagubiłyśmy się wśród zimujących pól i znalazłyśmy niezwykły, samotny grób z czasów końca II wojny światowej, na którym zamiast kwiatów ozdobą są pojedyncze, jasne kamienie. 

Doszłyśmy też, idąc dawno zapomnianą przez nas drogą, do miejscowego zakładu rowerowo-samochodowego, który w swojej konstrukcji przypomina mi szalone tanzańskie przedmieścia:


W tym tygodniu już w poniedziałek odwiedził nas tłum gości. Z naszą skłonnością do gadania dowiedziałyśmy się paru miłych historii, a najciekawsze wydały mi się dwie dziewczyny, które trafiły do nas przez przypadek, zaraz po tym jak dojechały do Wrocławia na stopa z Krakowa oraz dwie koleżanki, które zostawiły na naszym Drzewku Pomyślności życzenie, że jeśli zdadzą egzamin to wrócą do Macondo na kawę - zdały i wróciły! Dzisiaj też odwiedziły nas dwie dziewczynki, które założyły się, która pierwsza zapyta co to jest Gruszecznik... nie wiem czy ten podwójny układ to ułożony przez los dowcip, ale tak to chyba wygląda w kawiarniach bardzo często. 

Zbliżają się walentynki i z tej okazji przygotowałyśmy specjalną ofertę dla par i dla singli:


A napój miłości, podpowiedziany przez Ami, który już uzależnił mnie od swojego smaku, składa się z:
czarnej herbaty, cynamonu, kardamonu, muszkatu, goździków, szafranu, pieprzu, chili, cukru i mleka i wygląda tak:


Dziś też w Macondo dzięki bardzo krótkiej rozmowie z pewną panią walentynki nabrały dla mnie nowego, nostalgicznego charakteru. Otóż byłam w trakcie wypisywania na naszej tablicy oferty walentynkowej i owa pani przystanęła przy mnie czytając to, co zdążyłam wykaligrafować. Po chwili zamyślenia, kiedy ja już zaczęłam z naturalnym dla mnie w takich sytuacjach entuzjazmem opowiadać i zachęcać ją do odwiedzenia nas w piątek, ona powiedziała: Moja miłość już odeszła. Nie od razu dotarło do mnie to co usłyszałam. Po chwili powiedziałam cicho: Musi być pani bardzo ciężko, a ona odpowiedziała: Nawet pani sobie nie zdaje sprawy jak bardzo. Jeszcze ciszej, prawie szeptem ułożyłam zdanie, które w mojej głowie zaczęło wibrować jak echo: Taka jest chyba cena kochania. Pani uniosła na mnie obolały od wspomnień wzrok i zaraz odwróciła go zakłopotana, mówiąc: Już mi oczy zaszły łzami, do widzenia. 
Lena

Wernisaże, wernisaże... Ten Hani był chyba idealny, bo Hania to zjawisko, jej fotografie odmieniły przestrzeń i są tak magiczne, że jak powiedział jeden z naszych przyjaciół, "to tak jakby zamknęła w nich dusze". Przyszło dużo ludzi, znawcy i nasi klienci i nasi przyjaciele - był Szotu (który teraz mieszka w Krakowie), przyszedł Damian (wernisaż Damiana 28 lutego) i Krzysiu i Iwona z Tomkiem i Andzia i Ela i potem zostaliśmy przy wspólnym stole, z Hanią, jej córką Marysią i jej przyjaciółką Agnieszką (w kwietniu będzie opowiadać nam o Indiach) i było miło i radośnie. 


Prawdziwa nagroda za stres i pracę! Atrakcją wernisażu były zdjęcia, które robiła Hania wszystkim chętnym, portrety, które będą stanowiły kontynuację wystawy "Zaklęci w szkle", taka wystawa rozwijająca się.
A tu fotorelacja Agnieszki  Stabińskiej z wernisażu:









Nie, nie jesteśmy doskonałe. Z braku czasu nie ma jeszcze kalendarium zdarzeń, tu na blogu piszemy zbyt rzadko, projekty do fundacji są ciągle tylko w głowie, a przecież zawsze można lepiej i więcej. Walentynki, walentynki to niezbyt mądre święto, trochę takie nowe i bez tradycji i nie wiadomo czy w ogóle traktować je poważnie. Biedna miłość sprowadzona do gadżetu, lukrowanego serduszka nie ma w sobie nic z tego uczucia, które nas unosi i spala. Żółte motyle Marqueza o wiele bardziej rozbudzają moją wyobraźnię. Ale z drugiej strony może to dobrze, że jest taki dzień, w którym wszyscy myślą o miłości. Pewnie najbardziej ci, którzy są akurat bez pary ( dla singli ciasteczka z wróżbą w Macondo). Ale kochani, przecież wszyscy jesteśmy zakochani - w zapachu róż albo konwalii, w ciszy wieczoru, ciepłym wietrze, w "Stu latach samotności" Marqueza, w Lee Marvinie, w pejzażu nad rzeką, w mruczeniu kota (a propos w niedzielę jest u nas Dzień Kota od 15 do 19), w tęsknocie za miłością. Bądźmy zakochani w czym tylko chcemy każdego dnia od nowa, bo od tej miłości jesteśmy piękniejsi i lepsi. Nie musimy na nic i na nikogo czekać! 
Julia





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz