styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

piątek, 22 listopada 2013

Na dzień przed...

Istniał bowiem straszliwy precedens. Pewna ciotka Urszuli wyszła za wuja Josego Arcadia Buendii i urodziła syna, który przez całe życie nosił niezwykle luźne spodnie i umarł z upływu krwi, przeżywszy czterdzieści dwa lata w stanie absolutnego dziewictwa, bo przyszedł na świat i chodził do końca swych dni z ogonkiem chrząstkowym w kształcie korkociągu, zakończonym kępką włosów. Był to świński ogon, którego nigdy nie widziała żadna kobieta i którego utratę nieszczęśnik przypłacił życiem, gdy pewien zaprzyjaźniony rzeźnik odrąbał mu go tasakiem. Jose Arcadio Buendia z beztroską swych dziewiętnastu lat rozstrzygnął problem jednym zdaniem: „Nic mi nie przeszkadza, jeśli będę miał prosięta, byle umiały mówić". Tak więc pobrali się, a wesele z orkiestrą i fajerwerkami trwało trzy dni. Byliby szczęśliwi już od tej chwili, gdyby matka Urszuli nie nastraszyła jej złowrogimi prognostykami co do potomstwa i nie wymogła na niej odmowy dopełnienia powinności małżeńskiej. W obawie, że krewki i porywczy mąż weźmie ją gwałtem w czasie snu, Urszula kładąc się do łóżka wciągała na siebie rodzaj zgrzebnych spodni, które matka uszyła jej z żaglowego płótna, umocnionych systemem krzyżujących się rzemieni i zamykanych z przodu na grubą żelazną klamrę. Trwało to przez kilka miesięcy. W ciągu dnia mąż zajmował się trenowaniem kogutów do walki, ona zaś haftowała z matką na krosnach. W nocy mocowali się przez kilka godzin z napięciem i gwałtownością, która zaczynała już niemal zastępować im zbliżenie miłosne, aż w końcu mieszkańcy miasteczka wywęszyli, że coś tu nie jest w porządku, i rozpuścili pogłoskę, że Urszula w rok po ślubie pozostała dziewicą, ponieważ ma męża impotenta. Jose Arcadio dowiedział się o tej plotce ostatni.
- Widzisz Urszulo, co gadają ludzie - powiedział z wielkim spokojem do żony.
- A niech sobie gadają - odparła. - My wiemy, że to nieprawda.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności


Uwaga, uwaga jesteśmy już po odbiorze lokalu i wszystko się udało, spełniłyśmy wszystkie warunki. Do ostatniej chwili montowaliśmy nowe światła, wykańczaliśmy bar, zmienialiśmy umywalkę i jeszcze parę drobiazgów. Umyłam jeszcze podłogę i już przyszła Lena, a potem miły pan Paweł i wszystkim formalnościom stało się zadość. 


A teraz wigilia Wielkiego Otwarcia i wieszanie wystawy bardzo pięknej...

 
...i jeszcze jutro rano listwy podłogowe położy Andrzej i można będzie czekać na gości. Lena próbuje w międzyczasie zostać baristką z małego Macondo i się denerwuje, bo maszyny są niedoskonałe. Na prawdziwy dobry ekspres musimy dopiero zarobić. Wymyśliłyśmy dziwne menu, próbując połączyć pomarańczowy smak kawy z pisarzem bądź poetą. Taka zabawa. 


I jest anons w "Gazecie Wyborczej" o naszym otwarciu! Mateusz, który ma śpiewać Sinatrę coś się do nas nie odzywa, więc chyba będzie musiała zaśpiewać Lena!? No cóż, ja jej nie pomogę. Z jednej strony mam tremę przed jutrzejszym dniem, a z drugiej cieszę się, że będziemy mogły już rozpocząć kolejny etap tworzenia Macondo, popijając pyszną kawę cynamonową na przykład, czyli Bruno Schulz i zagryzając ciasteczkiem Proust. A  na tym kolejnym etapie czeka tyle marzeń... 
Julia

Dziwnie się teraz mieszają emocje. Raz jesteśmy spięte, a zaraz potem się z tego śmiejemy, potem znowu mobilizacja i po chwili kolejny dowcip... Układałam dziś oświetlenie w Macondo i myślałam o tym, ile już wystaw powiesiłam i ile jeszcze przede mną i że warto podejmować się najbardziej wariackich pomysłów i im wcześniej tym lepiej, bo nabiera się doświadczenia. Oczywiście pomyślałam sobie, że dalej potrzebuję się uczyć i uczyć i uczyć... No i przyglądam się jak mobilizuje się moja głowa i ile potrafię wyprodukować nie takich znowu złych pomysłów, jak jest ciągle tak mało czasu, a pod nogi wpadają przeróżne kłody. 
Nasza ekipa pracuje jak szalona, a ja gdzieś pod ich nogami kończę moje obrazy. 




Grzesiu zrobił nawet mały performance i malował drabinę na ulicy...


Żeby dobrze powiesić prace trzeba je najpierw ułożyć na naszym NOWYM barze!



 
Wczoraj udało nam się zrobić wyśmienite zakupy! Szukałyśmy (przestraszone brakiem wyboru i daleką drogą na Bielany) poduszek na nasze krzesła. I znalazłyśmy wspaniałe, kolorowe kocyki! Ze szczęścia zaczęliśmy się wygłupiać w sklepie i kupiliśmy sobie małe głupoty dla przyjemności. Grzesiu o mało nie wyszedł w kominiarce dla dzieci...


Najbardziej cieszy mnie to, że ciągle się wygłupiamy i śmiejemy. 
No dobrze, wracam do ostatecznego doszkalania się jako baristki! 
Lena


2 komentarze:

  1. Julio i Leno - będzie cudnie. Pomysł z przypisaniem nazwiska poety, czy pisarza do kawy i herbaty - fantastyczny ! Wspaniałego dnia otwarcia i wszystkich następnych.
    Pozdrawiam serdecznie - i jeszcze cytat "Zachowuj się tak jak chcesz się czuć" - mi pomaga :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Aha - chciałabym się jeszcze dowiedzieć jaki napój przypisany jest do Marqueza

    OdpowiedzUsuń