styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

poniedziałek, 25 listopada 2013

Wielkie OTWARCIE!!

Sytuacja pozostała więc bez zmian przez dalszych sześć miesięcy, aż do tej tragicznej niedzieli, kiedy Jose Arcadio Buendia wygrał w walce kogutów z Prudenciem Aguilarem. Wściekły i wzburzony widokiem krwi swego koguta Prudencio odsunął się od przeciwnika na taką odległość, aby wszyscy obecni mogli usłyszeć to, co chciał mu powiedzieć.
- Winszuję ci! - krzyknął. - Może wreszcie ten kogut odda przysługę twojej żonie!
Jose Arcadio spokojnie zabrał swojego koguta.
- Zaraz wracam - oznajmił wszystkim. Potem zaś zwrócił się do Prudencia Aguilara: - A
ty idź do domu po broń, bo przyjdę cię zabić.
Po dziesięciu minutach wrócił ze straszliwą śmiercionośną włócznią swego dziada. Prudencio Aguilar czekał na niego u wejścia na kogucią arenę, gdzie zebrało się już pół miasteczka. Nie miał czasu się bronić. Włócznia Josego Arcadio Buendii, rzucona z niewiarygodną siłą i z taką samą celnością, z jaką ciskał ją pierwszy Aureliano Buendia, gdy tępił grasujące w okolicy jaguary, przebiła mu gardło na wylot. Tej nocy, gdy czuwano przy zwłokach Prudencia na arenie walk kogucich, Jose Arcadio Buendia wszedł do sypialni w chwili, gdy jego żona wkładała swój pas cnoty. Potrząsając jej włócznią przed nosem rozkazał: „Zdejmij to". Urszula uczuła się bezsilna wobec zdecydowanej postawy męża. „Ty będziesz odpowiedzialny za to, co się stanie" - szepnęła. Jose Arcadio Buendia wbił włócznię w klepisko.
- Jeżeli urodzisz iguany, będziemy wychowywać iguany - powiedział. - Ale nie będzie już więcej ofiar w tym miasteczku z twojej winy.
Gabriel Garcia Marquez Sto lat samotności


I już po wielkim otwarciu! Jeszcze nigdy w Macondo nie było tylu ludzi naraz! Tłum gości wypełnił po brzegi całą kawiarnię i ciągnął się aż do sklepu, gdzie wszyscy łapaliśmy dźwięki zza wielu głów wypełniających korytarz. Dominik i Mateusz zaczarowali Macondo wspaniałą muzyką. 


Żal i nienasycenie po ostatnich dźwiękach finalnej piosenki nakłonił naszych artystów do wykonania bisu, do którego cała sala, dobrze znając słowa, wtórowała Mateuszowi. Jeśli ktoś ma ochotę zaśpiewać jeszcze raz to:


Po koncercie przyszedł czas na uroczyste otwarcie i wernisaż. 


Rozdałyśmy więc pięciu odważnym mężczyznom (nie do końca schłodzone) szampany, które wystrzeliły z wielkim hukiem i wszyscy razem wnieśliśmy toast za nasze Macondo! 
Ostatni goście wyszli przed 21, a nam się wydawało, że jest co najmniej północ... 
W Macondo jest pięknie! Dziś usiadłyśmy sobie z kawą - ja, mama i Ami. Zaczęłyśmy rozmawiać i na chwilę zupełnie zapomniałam, że jestem w pracy! 
No właśnie - KAWA! Jak już mama wspomniała ostatnim razem nasze kawy i herbaty noszą imiona wielkich pisarzy. I tak: 
espresso to Rainer Maria Rilke
kawa z pianką to Sylvia Plath
kawa z miodem to Bolesław Leśmian
kawa z chili to Jorge Luis Borges
kawa cynamonowa to Bruno Schulz
kawa pomarańczowa to Boris Vian
kawa z bitą śmietaną i polewą czekoladową to Agatha Christie
kawa z bitą śmietaną i syropem to Hans Christian Andersen
herbata owocowa to Halina Poświatowska (na zimę z gwiazdkami)
hebrata biała to Italo Calvino
herbata czarna z konfiturą to Aleksander Puszkin
Ja najbardziej przepadam za Bruno Schulzem, a mama za Rainer'em Maria Rilke z odrobiną cukru. 
Odpowiadając na pytanie Anny - jaka kawa nazywa się Marquez - jeszcze takiej nie ma. Odpowiedź na to pytanie przyjdzie z czasem... 
Wspaniale było dziś siedzieć w Macondo. Naprawdę nam się udało stworzyć tam wyjątkową atmosferę. Jest kolorowo, egzotycznie, tajemniczo. Trochę jak w ogrodzie i trochę jak w Ameryce Południowej. Wszystko jest zanurzone w dźwiękach kojącej muzyki i zapachu, kawy, kwiatów i świec. Powinnam przecież spędzając czas w Macondo czuć natłok niezałatwionych spraw, a tymczasem się uspokajam, uśmiecham, czuję że wszystko jest możliwe i że nam się uda! 
...nasza Hania nakrzyczała na mamę, że nie napisałyśmy nic w niedzielę, więc muszę się przyznać, że to moja wina, bo namówiłam mamę, na kupno puzzli - i to dwa obrazki w jednym pudełku... no i przepadłyśmy! Zapomniałyśmy o bożym świecie.... i skończyłyśmy układać o pierwszej w nocy... 
Lena

Było to nasze Wielkie Otwarcie i jednocześnie ostatnie! Nie byłam zdenerwowana i poczułam się bezpiecznie, kiedy już przed szóstą zaczęli przychodzić  pierwsi goście. 


A była to mieszanina przyjaciół, którzy przyszli z kwiatami i winem, rodziny (przyjechała z Poznania kochana ciocia Marylka, wielki podróżnik, która jak tylko wróci z Wysp Kanaryjskich, to zrobimy w Macondo spotkanie pierwsze z cyklu spotkań z podróżnikami), pani Laura z Urzędu Miasta, znajomi z uczelni Leny, zaproszeni klienci z galerii, nieznajomi, którzy przeczytali anons w gazecie. Niesamowicie mili ludzie, każde wolne miejsce zajęte, te na krzesłach, na skrzyni, na antresoli, na każdym stopniu schodów, na barze, w korytarzu i w części pierwszej, aż po parapet okien witryny i gości przybywało i przybywało. 


Mateusz zaśpiewał naprawdę pięknie i zawodowo ( a przecież nie wiedziałyśmy jak on śpiewa!), wystrzeliły szampany, poszły w ruch kubeczki, a potem już tylko radość. 


Wspaniała była Ami, która tego dnia zachowała się cudownie i była naszym mocnym wsparciem. No tak było i pewnie dlatego, z tego poczucia satysfakcji niedziela musiała być dniem pustym, wolnym, bezczynnym (chociaż byłyśmy z Marylą na spacerze w parku), dniem odpoczynku. Nasz dom przedstawia ogromne pobojowisko, ale pies Fiodor i kot Bruno wyglądają na zadowolonych. A teraz uwaga, uwaga, zanim za parę dni przedstawimy szczegółowy plan naszym działań i różnych projektów, zapraszamy czytelników naszego bloga, którzy do soboty odwiedzą Macondo na gratisową kawę z przedstawionego przez Lenę menu. Nasze hasło: IGUANA. Do zobaczenia! 



Julia

1 komentarz:

  1. Julio i Leno - cieszy mnie Wasze Macondo. A na Marqueza poczekam cierpliwie :).

    OdpowiedzUsuń