Urszula kończyła swój czterdziestodniowy okres rekonwalescencji po porodzie, gdy wrócili Cyganie. Byli to ci sami cyrkowcy i żonglerzy, którzy przedtem przywieźli lód. W przeciwieństwie do bandy Melquiadesa, w krótkim czasie dowiedli, że nie są heroldami postępu, tylko handlarzami rozrywek. Nawet wtedy, gdy przywieźli lód, nie mówili o jego użyteczności w życiu ludzkim, lecz pokazywali go po prostu jako osobliwość jarmarczną. Tym razem wśród wielu innych ciekawostek mieli latający dywan, traktowali go jednak nie jak wynalazek o fundamentalnym znaczeniu dla rozwoju komunikacji, lecz jako przedmiot rozrywki. Ludzie oczywiście wygrzebywali ostatnie okruchy złota, aby się nacieszyć krótkim lotem nad wsią. Pod ochroną błogiej bezkarności powszechnego zamieszania Jose Arcadio i Pilar przeżywali godziny niczym nie skrępowanej wolności. Przechadzali się wśród tłumu jak para szczęśliwych narzeczonych, zaczęli nawet podejrzewać, że miłość może być uczuciem spokojniejszym i głębszym niż bezgraniczne, lecz nietrwałe szczęście ich potajemnych nocy. Pilar jednak przerwała czar. Rozochocona entuzjazmem, z jakim Jose Arcadio dotrzymywał jej towarzystwa, wybrała, najbardziej niewłaściwy moment i sposób, by za jednym zamachem zwalić mu cały świat na kark. „Teraz naprawdę jesteś już mężczyzną" - oświadczyła. A ponieważ nie rozumiał, co przez to chciała powiedzieć, wyjaśniła dokładnie:
- Będziesz miał potomstwo.
- Będziesz miał potomstwo.
"Sto lat samotności" Gabriel Garcia Marquez
Minęły Walentynki w radosnym nastroju ogólnego zaaferowania. Największym powodzeniem cieszyły się ciasteczka z wróżbą. A niby jest XXI wiek i taka technologia, a jednak ciekawość jutra jest nadal w nas silna. Ciasteczka zostaną na stałe w Cafe Macondo i będą kusić wszystkich ciekawskich i niecierpliwie czekających na miłość, podróże i szczęście. A potem w niedzielę był Dzień Kota Międzynarodowy zresztą. Fundacja Koci Zakątek zorganizowała to spotkanie miłośników kotów. Była aukcja i mały kiermasz i wykłady o tym, jak powinniśmy się zachowywać, żeby kot miał z nami dobrze i jak uszanować kocią indywidualność.
Myślałam o naszym Bruno i sądzę, że chyba my się dogadaliśmy. Bardzo wzruszające były zdjęcia odratowanych kotów z różnych kocich nieszczęść, które szczęśliwie znalazły swój nowy dom. Ruch w kawiarni był duży i myślę, że jako barmanka się sprawdziłam - to pewnie dlatego, że było tylu miłych ludzi. Nawet nie poczułam zmęczenia. A teraz zbliża się Rajski Bal!
I znowu debiut! Stres i zero doświadczenia. Będzie się działo. Lena zwariowała i kupiła armatkę do konfetti. Najbardziej mi się podoba główna nagroda rajskiej loterii. Sama chciałabym ją wygrać. Nie powiem co to jest - przyjdźcie na nasz mały rajski bal!
Julia
Znowu poddaję się czarowi kartki w kratkę i schowana w świetle macondowej pomarańczowej lampy piszę do Was. Dziś nareszcie udało się i w kawiarni zawisły fotografie, które nasza Hania robiła gościom podczas swojego wernisażu w Macondo. Poniosła mnie fantazja i zainstalowałam zdjęcia na drewnianym samolocie i teraz wszyscy sfotografowani wirują w powietrzu niczym na spadochronie.
Od wczoraj robimy z Ami rewolucję w macondowej galerii, że aż mi sie przyśniło, że zrobiłam czerwony kącik, po czym okazało się, że wszędzie dookoła są czarwone kąciki... Bo komponowanie półek to taka nigdy nie kończąca się zabawa, w której łatwo się zapomnieć i przepaść na cały dzień...
Wczoraj nagle i niespodziewanie do Macondo wtargnął kurier z ogromną paczką, w której jak się szybko okazało przyjechały do nas obrazy Roberta Sochackiego, naszego przyjaciela, jeden mały, a jeden OGROMNY! Pełne ciekawości zaczęłyśmy szarpać się charakternie zafoliowaną paczką (ach ten Sochacki!) i oczywiście z rozpędu przecięłam mamie palca... Obrazy nie ucierpiały, a ten OGROMNY wygląda tak:
Wczoraj w ogóle był dzień nowych nadziei w przeciwieństwie do poniedziałku, który wszystkim dał porządny wycisk.
W prawdzie wtorek zaczął się od płacenia rachunków, ale już koło południa siedziałam z Zuzą na kawie i w ciszy podwórka ASP słuchałam o jej podróży do Gruzji.
Niedługo potem wpadł mi w ręce numer Wysokich Obcasów z tego weekendu i wtedy nastąpił całkowity przełom, ponieważ już z samej okładki krzyczała do mnie wspaniała wiadomość - "Diana Nyad w wieku 64 lat przepłynęła z Kuby na Florydę"! Jakiś czas temu odnalazłam wykład tej odważnej kobiety na portalu TED i byłam zafascynowana jej postawą. Ciągle powtarzałam sobie "Trzeba żyć w ciągłym alercie", a teraz, gdy już wiem, że jej się udało (dopiero za 5 razem!) myślę tylko "Wszystko jest możliwe, nigdy nie należy się poddawać". Czuję, że nasza przygoda z Macondo to dystans Kuba-Floryda, ale jestem pewna, że codziennie przepływam dziesiątki innych, mniejszych dystansów i jakoś dzięki Dianie łatwiej mi teraz zaufać, że każdy z nich jest do pokonania.
Lena
P.S. W ostatnim poście zapomniałam opowiedzieć o moich szalonych przyjaciołach. Ostatnio odebrałam bowiem telefon od Tadeusza i usłyszałam "Lena, spotykamy się dziś wieczorem, bo Hubert wyjeżdża o północy na rok na Litwę!". I tak wylądowałam o północy na dworcu PKS machając na pożegnanie Hubertowi, który odjechał odnaleźć siebie.
P.S.2 Muszę jeszcze dodać, że w ten weekend mój Grzesiu zabrał mnie na wspaniałą imprezę do Wolimierza i w ten sposób odrobiłam dawno już zaległe wagary! Polecam wszystkim spragnionym wytchnienia: http://stacja.wolimierz.info.pl
Halo:-)))! Kuzynka Julia! No żebym się musiała do tak niekonwencjonalnych sposobów uciekać, co by Ci powiedzieć, że Ci 100 lat życzę z okazji Twojej kolejnej osiemnastki, to bym nigdy nie pomyślała!:-))) Zmieniając nieco temat: pięknie piszecie, dziewczyny - czytam Waszego bloga jak najbardziej wciągającą powieść. Na fotkach rozpoznaję nawet co poniektóre osoby:-))) Życzę dalej takiej boskiej weny, energii i siły do realizacji marzeń:-************ / AśkaZ
OdpowiedzUsuń