styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

sobota, 28 grudnia 2013

chwila przed Nowym Rokiem

Przychodziła wówczas do ich domu pewni kobieta, wesoła i cięta w języku, która pomagała przy zajęciach domowych i umiała czytać przyszłość z kart. Urszula zwierzyła się jej ze swych niepokojów co do syna. Myślała, że ów nieproporcjonalnie duży szczegół jego budowy jest czymś równie urągającym naturze jak świński ogon kuzyna. Kobieta wybuchnęła donośnym śmiechem, który zadźwięczał w całym domu jak szklany deszcz. „Przeciwnie - rzekła. - Będzie szczęśliwy". Dla potwierdzenia swej przepowiedni przyniosła w kilka dni później karty i zamknęła się z Jose Arcadiem w przyległej do kuchni stodole. Rozłożyła karty z wielkim spokojem na starym warsztacie stolarskim, mówiąc o jakichś błahostkach, podczas gdy chłopak stojąc przy niej czekał bardziej znudzony niż zaciekawiony. Nagle wyciągnęła rękę i dotknęła go. „Coś podobnego" - rzekła szczerze przestraszona i nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Jose Arcadio poczuł, że uginają się pod nim nogi, ogarnął go dziwnie słodki lęk i ogromna chęć do płaczu. Kobieta nic mu nie podszepnęła. Ale Jose Arcadio przez całą noc przywoływał jej obraz wspominając dymny zapach jej ciała, który przywarł do jego własnej skóry. Chciał być zawsze przy niej, chciał, żeby to ona była jego matką, żeby nigdy nie wychodzili z tej stodoły, żeby ona mówiła: „coś podobnego" i znów go dotykała, i powtarzała to samo. Któregoś dnia nie mógł już tego dłużej znieść i poszedł do jej domu. Złożył kurtuazyjną wizytę, raczej niezrozumiałą w tych okolicznościach, i siedział w salonie nie odzywając się mi słowem. W tym momencie nie pragnął jej. Wydała mu się inna, nie mająca nic wspólnego z tym obrazem, jaki jej zapach wywoływał przed jego oczyma, jak gdyby była kimś innym. Wypił kawę i wyszedł zniechęcony. Tej nocy w udręce bezsenności znów zapragnął Jej z dzikim utęsknieniem, ale tym razem nie takiej, jaką pamiętał ze stodoły, lecz takiej, jaką była tego popołudnia.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności

Święta przywróciły nam siły! Oprócz spania i nic nie robienia byłyśmy też na ożywczym spacerze, a w drugi dzień Świąt odwiedziła nas rodzina i dyskutowaliśmy do nocy przy winie domowej roboty z dzikiej róży i aronii oraz likierze z bananów, który nasza ciocia Marylka przywiozła z Wysp Kanaryjskich! 
Zaczęłam też powoli robić rachunek sumienia z prawie minionego roku... Najbardziej zadziwiło mnie moje podsumowanie ilości przeczytanych przeze mnie książek, bo okazało się, że nie było ich aż tyle żebym mogła się tym chwalić... może to wina tego, że często zaczynam czytać i po 40 stronach zaczynam mieć ogromną ochotę na następną książkę i tak z kilkunastu zaczętych skończyłam zaledwie pięć! Postanowiłam się nie poddawać i wczoraj doczytałam ostatnie strony African Psycho Alain'a Mabanckou, żeby z pięciu zrobiło się sześć. Teraz postanowiłam jeszcze skończyć Taras z uroczyskiem Mia Couto więc może będzie siedem... Trzymajcie kciuki! Pomijając książkową matematykę i skupiając się na samych powieściach to mam takie postanowienie na nowy rok: przeczytać wszystko co mamy na półce Mia Couto, a potem Alice Munro, bo nie mówiąc już o samym Noblu słuchałam tyle ciekawych audycji na jej temat, że teraz aż nie mogę się doczekać na spotkanie z jej literaturą! Swoją drogą to Mikołaj wiedział dobrze, że Alice Munro przypadła mi do gustu! 
A jakie są Wasze postanowienia i podsumowania?
Macondo równie wypoczęte jak my szykuje się na styczeń! Ale o tym więcej za kilka dni...
Lena

Wokół czuć zapach końca roku, a może nawet niepokój końca w ogóle. Wszyscy jacyś tacy nieobecni w sobie i na zewnątrz, ulica cicha i leniwa nie zapełnia się niczym. Patrzymy na siebie z różnych stron szyby i nic tylko nieobecność. 







Ja też czuję się zdecydowanie nieobecna, co Lenę doprowadza do szału i próbuje obudzić moją obecność przyjmując minę poważno-obrażoną. 

Ale czy można coś poradzić na nieobecność? Jak już się przyczepi, to sobie trwa i nic nie można jej zrobić. Czy wszyscy czekamy na Nowy Rok, który nas wyrwie z chwilowego zawieszenia istnienia naszego? Kalendarz, który wyznacza nam kolejną datę, godzinę i rok zawsze wydawał mi się czymś sztucznym, nieprawdziwym, nie zjawiskiem, jak na przykład zachód słońca, ale ludzką chimerą, symbolem, znakiem jakiegoś rodzaju pozornego panowania nad światem, jego rytmem i przestrzenią. A teraz coś jest w powietrzu, w rozgwieżdżonym niebie, w wszechogarniającym zapachu wiosny. Wiosna nas dopadła i coś sobie śnimy, że teraz jest  jakaś przerwa w istnieniu, w tych kaczeńcach, co zakwitły w Suwałkach w grudniu. I jak tu być obecnym? Ale ta nieobecność ma w sobie coś miłego, jest zatrzymaniem w gonitwie, zwolnionym oddechem, brakiem bólu i niepokoju, lęku, o jak się bać, skoro nas nie ma To próba generalna końca? Końca roku, po to aby przyszedł Nowy i znów będziemy szczęśliwi i spełnimy wszystkie nasze noworoczne życzenia i postanowienia! Ale zanim to się stanie pobądźmy sobie jeszcze chwilę nieobecni i nierealni. Pobądźmy w tej chwili, która się wymknęła wszystkim porządkom i logicznym następstwom zdarzeń, lewitując jak żółte motyle nad światem. 
Julia  


wtorek, 24 grudnia 2013

Magiczne Święta!

...Macondo już zamknięte, przez chwilę będzie mogło pożyć własnym życiem opuszczone przez nas i wszystkich gości, którzy pewnie właśnie zasiadają do wigilijnego stołu. Wszystko powoli zwalnia, wyhamowuje, wzdycha marzycielsko. Pozwólmy się zaczarować, zatrzymać, zapatrzeć, uwolnić. 
Życzymy wszystkim, aby od nadmiaru świątecznej magii zakręciło Wam się w głowach!
Julia i Lena

środa, 18 grudnia 2013

Noc Galerii czyli Nadodrze przepełnione ludzmi!

Jose Arcadio Buendia nie potrafił rozszyfrować snu o domach z lustrzanymi ścianami aż do dnia, gdy zobaczył lód. Wtedy wydało mu się, że rozumie jego głęboki sens. Pomyślał, że w niedalekiej przyszłości będzie można produkować bloki lodu na wielką skalę, z tak prostego surowca jak woda, i budować z nich nowe domy. Macondo przestałoby wówczas być rozżarzonym piecem, gdzie zawiasy i kołatki u drzwi miękną i wypaczają się od upału, i zmieniłoby się w miasto wiecznej zimy. Jeśli nie wytrwał w swych próbach stworzenia fabryki lodu, to dlatego, że w tym czasie oddawał się z prawdziwym entuzjazmem wychowaniu synów, zwłaszcza Aureliana, który od pierwszej chwili zdradzał wyjątkowe talenty alchemika. Laboratorium zostało otarte z kurzu. Przejrzawszy notatki Melquiadesa, teraz już spokojem, bez podniecenia, jakie wzbudza nowość, długo i cierpliwie próbowali oddzielić złoto Urszuli od przywartej do dna garnka skorupy. Młody Jose Arcadio prawie nie uczestniczył w tych zabiegach. Podczas gdy jego ojciec ciałem i duszą tkwił przy swym tyglu, dziarski potomek pierworodna który zawsze był za duży na swój wiek, wyrósł na imponującego młodzieńca. Przeszedł mutację. Pod nosem sypnął mu się pierwszy meszek. Któregoś wieczoru Urszula weszła do pokoju w chwili, gdy jej syn rozbierał się do snu, i doznała niejasnego uczucia wstydu, a zarazem podziwu ten pierwszy mężczyzna, którego widziała nago, nie licząc męża, tak był znakomicie wyposażony przez naturę, że aż wydało jej się to nienormalne. Oczekując trzeciego dziecka Urszula zaczęła przeżywać na nowo swoje obawy z pierwszych miesięcy po ślubie.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez
 
 
Tak dużo się dzieje!
Ostatnio pisałyśmy, że Macondo wciąga, a teraz myślę, że możemy już z czystym sumieniem przyznać, że nas wciągnęło. Oczywiście wszystko ma swoje konsekwencje, więc wciągnięte przez Macondo pozostawiamy resztę świata w chaosie.
W zeszłym tygodniu pakowałam prezent dla bardzo miłej klientki i przeprosiłam ją za chaos panujący na stole (dostawa nowych aniołów), a ona z kojącym spokojem odpowiedziała: Wszystko będzie dobrze, chaos jest początkiem wszechrzeczy. To krótkie zdanie rozjaśniło moją codzienność.
A ta przez cały miniony tydzień skoncentrowała się na przygotowaniach do Nocy Galerii. Moim głównym zadaniem okazało się skonstruowanie Drzewka Pomyślności, które miało zostać udekorowane noworocznymi życzeniami. Kolejny raz udało mi się zwyciężyć bitwę z moją leniwą głową i stworzyłam całkiem udaną konstrukcję. Jedynym jej mankamentem okazała się niewystarczająca wielkość z powodu ogromnej ilości zawieszonych na Drzewku życzeń i marzeń.

 
Jestem pewna, że pomyślnie się spełnią...
Noc Galerii była najbardziej szalonym dniem w Macondo! Odwiedziło nas mnóstwo wspaniałych i ciekawych osób, które zapoznawały się z nami, porównywały obecny stan z tym z poprzedniej Nocy, kiedy byłyśmy jeszcze przed remontem, niektórzy kupowali prezenty, inni pili kawę:

...a co najmilsze, wszyscy rozmawiali z nami, naprawdę na każdy temat.
Pomyślałam sobie potem, że pewnie często jesteśmy z mamą kimś w rodzaju barmana-terapeuty, a co lepsze, że czujemy się wtedy w swoim żywiole!
Największym powodzeniem cieszył się nasz kącik dla dwojga. Moje dwie znajome utknęły w nim zaaferowane rozmową i po pół godzinie zeszły do mnie zamówić herbatę, bo zrozumiały, że tak szybko stamtąd nie wyjdą.
Zastanawiam się czasem, czy nie męczy Was nasz nieustający, entuzjastyczny ton, ale takie właśnie emocje towarzyszą nam przy pracy w Macondo. Czasem mamy już ochotę na nic-nierobienie tak, jak ten słoń:
 
ale zaraz z oleniwienia wyrywa nas kolejne zadanie!
 
...Na koniec w tajemnicy szeptem, żeby nie zdradzić za wiele, wspomnę, że w Macondo mieliśmy już pierwszą randkę, ucieszyło nas to, tym bardziej, że jedna z dziewczyn w czasie Nocy Galerii zachwycona naszym miejscem dla dwojga powiedziała: Gdyby jakiś chłopak przyprowadził mnie tu na pierwszą randkę to ślub murowany! ...myślę, że nie muszę już nic dodawać...
Lena
 
To była noc! Noc na Nadodrzu znowu nas zaskoczyła ilością fantastycznych ludzi, którzy nas odwiedzili. Było wspaniale. W całym Macondo trwały spotkania, rozmowy, wybieranie prezentów świątecznych, byli ludzie z różnych stron świata, ale najważniejsze było Drzewko Pomyślności. To było drzewko z naszej Grabowej owinięte przez Lenę kolorową włóczką. Troszeczkę jej pomagałam, ale oczywiście robiłam to beznadziejnie... na szczęście pomimo mojej pomocy wszystko się udało:
 Na zdjęciu dziewczyna poprawia po swoim chłopaku zawieszone przez niego życzenie, które zaplątało się w cudze marzenia!

A tak wyglądała kawiarnia, gdy opanowywał ją tłum piszący marzenia!
 
Najbardziej  jestem zachwycona tym, że nasza nagroda za zebrane na mapce szlaku różnych galerii 21 pieczątek, czyli "Sto lat samotności" okazała się tak pożądaną. Zdobyłam w Olsztynie dwa egzemplarze i od razu się rozeszły. Zostały nam tylko opowiadania Marqueza, po które trwały niemal wyścigi. Wygrał Karol z brokatem na głowie (jak go przezwałyśmy, bo robiąc prezenty w innym miejscu, cały się obsypał i świecił radośnie) i był zachwycony tym i w ogóle wszystkim. Noc Galerii to świetny pomysł i to, że Macondo jest właśnie na Nadodrzu okazało się świetnym wyborem. No a teraz czas na nasze projekty i to dopiero jest wyzwanie!
Julia

wtorek, 10 grudnia 2013

Magiczne zaklęcie: Macon-do

Tak oto podjęli przeprawę przez góry. Kilku przyjaciół Josego Arcadia Buendii, równie jak on młodych, dało się porwać przygodzie. Pozbierali domowe graty i wraz z żonami i dziećmi wyruszyli na poszukiwanie ziemi, której nikt im nie obiecywał. Przed opuszczeniem domu Jose Arcadio Buendia zakopał włócznię na podwórzu i pozarzynał jednego po drugim wszystkie swoje wspaniałe koguty w nadziei, że tym sposobem zapewni Prudenciowi Aguilarowi nieco spokoju. Urszula zabrała tylko kufer z wyprawą ślubną, kilka domowych sprzętów i odziedziczoną po ojcu szkatułkę ze złotymi monetami. Nie wyznaczyli sobie z góry żadnej określonej marszruty. Starali się tylko wędrować w kierunku przeciwnym do Riohacha, aby nie zostawić żadnego śladu i nie spotkać znajomych. Był to zupełny absurd. Po czternastu miesiącach wędrówki, z żołądkiem zepsutym przez małpie mięso i zupę z węży, Urszula urodziła syna, którego przynależność do rasy ludzkiej nie budziła żadnych wątpliwości. Połowę drogi przebyła w hamaku zawieszonym na drągu, który niosło dwóch mężczyzn, bo nogi spuchły jej tak, że nie mogła iść, a żylaki pękały jak bąble. Dzieci, choć wyglądały żałośnie, z wydętymi brzuszkami i oczyma bez blasku, zniosły wyprawę lepiej od rodziców, traktując ją przez większość czasu jak dobrą zabawę. Pewnego ranka po dwóch niemal latach wędrówki przez góry - pierwsi spośród śmiertelnych - ujrzeli zachodnie zbocza łańcucha. Z zasnutego chmurami szczytu patrzyli na ogromną wodnistą równinę wielkich mokradeł, ciągnącą się aż po krańce świata. Ale nigdy nie zobaczyli morza. Którejś nocy, po kilku miesiącach błądzenia pośród bagnisk, daleko od ostatnich napotkanych po drodze Indian, rozbili obóz na brzegu kamienistej rzeki, której wody wyglądały jak potok lodowatego szkła. W wiele lat później, podczas drugiej wojny domowej, pułkownik Aureliano Buendia próbował przebyć tę samą trasę, żeby zdobyć Riohacha przez zaskoczenie, i już po sześciu dniach drogi zrozumiał, że to szaleństwo. Niemniej przeto, jeśli tej nocy na brzegu rzeki drużyna jego ojca wyglądała jak garść rozbitków w sytuacji bez wyjścia, to liczebnie zwiększyła się podczas wędrówki przez góry i wszyscy byli zdecydowani umrzeć dopiero ze starości (co im się zresztą udało). Josemu Arcadiowi Buendii przyśniło się tej nocy, że na miejscu obozu wznosi się gwarne miasto, w którym domy mają ściany z luster. Zapytał, co to za miasto, i w odpowiedzi wymieniono nazwę, której nigdy przedtem nie słyszał, i która nic nie oznaczała, a jednak tej nocy we śnie przybrała dźwięk magicznego zaklęcia: Macon-do. Nazajutrz przekonał swoich ludzi, że nigdy nie znajdą morza. Kazał im wyciąć drzewa, żeby w chłodniejszym miejscu nad rzeką utworzyć polanę, i tu założyli osadę.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez
Macon-do wypełnia się ludźmi! W piątek, pomimo targającego Wrocławiem orkanu (na pewno też dzięki degustacji jabłecznika) w kawiarni pierwszy raz wszystkie stoliki były zajęte! Codziennie też przychodzą do nas nowi twórcy więc drabiny uginają się od przeróżnych ozdób. Mamy już nawet stałych klientów a chyba najczęstszym gościem jest Amadeusz - student automatyki i robotyki, który już obiecał, że nawet w największą wichurę, śnieżycę i suszę wpadnie do Macondo. Znajomość z Amadeuszem zainspirowała nas i poszerzamy naszą ofertę herbacianą - seria limitowana na czas świąteczny - o Karola Dickensa, czyli hebratę z sokiem z aronii lub jarzębiny! W sam raz na chłodne, grudniowe popołudnie!
Dziś w końcu odwiedził nas Andrzej, czyli wyśmienity introligator, który jest znaczącą personą na naszej Akademii i bez którego mój dyplom nigdy by nie powstał. Andrzej przyszedł do nas ze swoją asystentką Olą, która jest niezwykle utalentowaną, młodą introligatorką i która zrealizowała - specjalnie dla Macondo - serię dziesięciu przepięknych notesów w lnianej, twardej oprawie, zaokrąglonymi narożnikami i papierem rysunkowym. Uwielbiam ten introligatorski kunszt i wysmakowanie! 
A już za kilka dni na Nadodrzu wielkie święto, czyli Noc Galerii! Od południa do północy wszystkie punkty Artystycznego Nadodrza będą otwarte. Wszędzie dziać się będzie coś ciekawego. U nas będzie przecena świątecznych ozdób o 10 %, będą warsztaty pakowania prezentów oraz ozdabianie Drzewka Pomyślności życzeniami na Nowy Rok! Serdecznie zapraszamy w imieniu Macondo i całego Nadodrza. 
Macondo kwitnie i czuć już intensywnie świąteczny klimat. Sama zaczynam już czuć bożonarodzeniowe szaleństwo - bardzo przyjemny stan. Uwielbiam wymyślanie prezentów i świątecznych potraw. Co roku myślę sobie, może to oczywiste, ale ta myśl mnie prześladuje, że święta przychodzą w idealnym momencie na ratunek smutkom z powodu chłodu i braku słońca. Można zapomnieć o pogodowych niedogodnościach i schronić się w cieple domowych wypieków i choinkowych lampek.
...choinkowe lampki! W tym roku kupiłyśmy już chyba rekordową ich ilość i wszystkie sznury oplatają Macondo! Oto najnowsza kompozycja:
 
Lena
Istne szaleństwo! Pracujemy i nie pracujemy jednocześnie, bo przebywanie w Macondo jest tak przyjemne, że traci się poczucie rzeczywistości. Nasz maleńki świat jest wciągający. Bardzo. Trzeba uważać, bo można się zagubić i stracić kontakt z realnością, która skrzeczy i woła swoją bezwzględnością. A Macondo to inny fragment naszego życia, wymyślony i istniejący, zagarniający  większą część naszego czasu i myśli. I im więcej tam spotkań, rozpoznawalnych twarzy, rozmów, zwierzeń tym większy sens tej pracy, która staje się pasją i przyjemnością. Skupiona twarz Leny, która próbowała dzisiaj nadać harmonię przedmiotom zgromadzonym w galerii, co wydaje się niemożliwe ze względu na ich różnorodność, była fantastyczna. Potem przyszła Natalia, młoda malarka i pokazała swoje wspaniałe prace, zwłaszcza grafiki podobały mi się szalenie. I jak tu się nie zatracić?! No a rachunek ekonomiczny, rozliczenia, dokumentacja, ocieplenie klimatu, ból nogi, febra na ustach i brak wystarczającego ogrzewania, wojny, rewolucje, burzenie pomników. I jak tu nie chować się w Macondo? Tam wydaje się bezpieczne i miło. A to paru z tych, którzy nas odwiedzili:

 To nasz Krzysiu fotograf i jak się ostatnio okazało również nasz Anioł Stróż.
 A tu przyszli rodzice, którzy przed wizytą w Macondo dowiedzieli się, że zamiast córki będą mieć syna!
Dobrze jest rozmawiać! W czasie tej pogawędki (przy Borgesie, czyli kawie z chili) okazało się, że może spełni się marzenie Leny, ale o tym więcej jak jej się uda!
 Macondo to dobre miejsce do spotkań z przyjaciółmi!
Julia


wtorek, 3 grudnia 2013

Kawiarnia!

Prudencio Aguilar nie odszedł, a Jose Arcadio Buendia nie ośmielił się rzucić włócznią. Od tego czasu nie mógł spać spokojnie. Dręczył go ten bezbrzeżny żal, z jakim spoglądał na niego zmarły stojący na deszczu, jego głęboka tęsknota za żywymi, niepokój, z jakim krążył po domu szukając wody, aby zmoczyć swój pęczek trawy. „Pewnie bardzo cierpi - powiedział do Urszuli. - Widać, że jest bardzo samotny". Tak się tym przejęła, że kiedy następnym razem zobaczyła nieboszczyka zaglądającego do garnków w kuchni, zrozumiała, czego szuka, i odtąd wszędzie zostawiała dla niego kubki z wodą. Którejś nocy, gdy Jose Arcadio Buendia ujrzał w swoim własnym pokoju zabitego obmywającego ranę, nie mógł już dłużej wytrzymać.
- Dobrze, Prudencio - powiedział. - Pójdziemy sobie z tego miasteczka jak najdalej i nigdy tu nie wrócimy. Możesz odejść spokojnie.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez


Dziś w Macondo i w Manufakturze zaczęło się świąteczne szaleństwo - jakby ktoś otworzył szampana! W Macondo było sporo gości, którzy kupowali mnóstwo małych prezentów, bo już niedługo Barbary i Mikołajki. Jedna z klientek zachwycona naszą kawiarnią zapytała czy gdzieś w internecie są zdjęcia, żeby mogła to wypromować... odpowiedziałam, że tak, oczywiście, że na naszym blogu! I po jej wyjściu zaczęłam się zastanawiać nad tym i uświadomiłam sobie, że wcale nie pokazałam jeszcze jak wygląda nasza kawiarnia!! Spieszę więc ze zdjęciami:
 Tu widać naszego skrzypka, którego znalazłam na moście Tumskim - tam grał dla powodzian - teraz gra dla Macondo.




...i nasz nowy klosz - jakby zrobiony moją ręką!

Była dziś też u nas Pani, która jeździ do swojej siostry do Australii i jest pielęgniarką - opowiadała mi mnóstwo niezwykłych historii - to lubię najbardziej w tej pracy - słuchać!! 
Odwiedziła mnie też Zuza i w końcu zrobiłyśmy pierwszą w Macondo kawę z chili... no i za pierwszym razem zdecydowanie przesadziłyśmy, że aż łzy napłynęły mi do oczu, ale za drugim podejściem wyszło nam wyśmienicie! 
I najważniejsze: Zapraszamy wszystkich baaardzo serdecznie na nasz, domowy jabłecznik, który upieczemy w prezencie Mikołajkowym 6 grudnia dla każdego kto nas tego dnia odwiedzi! 
 Lena
A ja miałam szalony poniedziałek w Manufakturze! Odwiedziła mnie wspaniała rodzina z Norwegii, która była już w zeszłym roku. Tym razem byli z trójką młodych ludzi, jeden z nich był Brazylijczykiem. Spędziliśmy razem ponad 3 godziny, ja pakowałam kilkadziesiąt prezentów i na szczęście przy ostatnich pojawił się nasz przyjaciel Krzysiu i mi pomógł. To miłe, bo to już nie klienci a właśnie przyjaciele Manufaktury i wszystkie języki świata nie przeszkadzają w takich przyjaźniach. Byłam wykończona i szczęśliwa. I jak tu nie lubić tej pracy! julia



poniedziałek, 2 grudnia 2013

Rzucisz za siebie, znajdziesz przed sobą

Była to przyjemna noc czerwcowa, chłodna i jasna od księżycowego blasku. Nie spali aż do rana, baraszkując w łóżku, obojętni na przynoszone przez wiatr do sypialni dalekie echa płaczu krewnych Prudencia Aguilara.
Sprawę potraktowano jako pojedynek honorowy; pewien niepokój pozostał jednak w sumieniu małżonków. Którejś nocy, gdy Urszula nie mogąc zasnąć wyszła na podwórze napić się wody, ujrzała stojącego przy wielkim dzbanie Prudencia Aguilara. Był siny, z twarzą pełną smutku, i pęczkiem trawy usiłował zatkać ziejącą w gardle dziurę. Nie budził w niej strachu, tylko litość. Wróciła do pokoju i opowiedziała mężowi, co zobaczyła, ale on nie uwierzył. »Umarli nie wychodzą z grobu - powiedział. - Rzecz w tym, że nie możemy udźwignąć tego ciężaru na sumieniu". W dwie noce później Urszula znów ujrzała Prudencia w łazience, gdy zmywał sobie pęczkiem trawy zakrzepłą na szyi krew. Kiedy indziej zobaczyła go spacerującego w strugach deszczu. Jose Arcadio Buendia rozgniewany nocnymi przywidzeniami żony wyszedł na podwórko uzbrojony w dziadkową włócznię. Przed nim stał smutny jak zawsze nieboszczyk.
- Wynoś się do diabła! - krzyknął Jose Arcadio Buendia. - Choćbyś wracał sto razy, zawsze cię zabiję.
Sto lat samotności, Gabriel Garcia Marquez

Popełniłam wielki błąd - w czasie studiów nie pracowałam jako kelnerka, jak to robili prawie wszyscy moi znajomi! No i teraz zrobienie kawy potwornie mnie stresuje, tym bardziej, że jestem smakoszem i chciałabym dać z siebie to co najlepsze... a tymczasem moja mama, która (jak to ona) do kawy ma podejście swobodne i bawi ją spienianie mleka i te wszystkie różności, które nawymyślałam, przyrządza wszystko znakomicie i bez cienia stresu... 
W sobotę, gdy pierwszy raz zamiast pojedynczych kawoszy, iguan (tak odwiedzili nas nasi czytelnicy!) lub tłumu znajomych zjawił się tłum gości (a mama w sklepie miała drugą część tłumu, która kupowała prezenty) trudno mi było zachować zimną krew... Z resztą miałyśmy już małe chrzciny, bo właśnie wtedy jedna z klientek stłukła filiżankę, co było zresztą dość spektakularnym i zabawnym zdarzeniem, więc śmiech uleczył trochę moje skołatane nerwy... 
Piątek był też intensywny, poznałyśmy sporo nowych osób - między innymi odwiedziła nas mała Gabrysia o bystrym spojrzeniu i niecodziennej inteligencji i razem ze swoją mamą dokładnie obejrzały Macondo z każdej strony. Zajrzał do nas również bardzo miły młody geolog, który pisze swój licencjat o Santorinii i od razu rozpoznał, że nasze niebieskie schody właśnie stamtąd pochodzą! Niestety ostrzegł nas też, że jeśli chcemy zobaczyć to olśniewające miejsce na świecie, to musimy się pospieszyć, bo może ono zniknąć już za naszego życia!!! (z powodu czynnego wulkanu). Poznałyśmy też paru naszych sąsiadów, a pod wieczór odwiedził nas stały klient Manufaktury, Pan Doktor, który jest paliatywnym pediatrą. Poczęstowałyśmy go Schulzem i słuchałyśmy opowieści ornitologicznych, podróżniczych i wspomnień z wykładów. Przed pożegnaniem Pan Doktor opowiadając o dobroci, która dana w przeszłości, odnajdzie cię potem w przyszłości, powiedział: Rzucisz za siebie, znajdziesz przed sobą i teraz ciągle chodzi za mną to zdanie i już chyba zamieszkało we mnie na stałe. 
Był z nami też nasz Krzysiu (który kupił sobie nową lampkę do roweru i to jest właśnie to o czym marzył najbardziej!) i zrobił nam zabawne zdjęcie jak sam napisał z miłej wizyty w Macondo!
 
Tuż przed samym zamknięciem zjechali się moi przyjaciele (tak - ciągle ci sami) i mama naszej Pauli, która przyszła oprócz na Sylvię Plath to po swoją nową lampę:

Siedliśmy przy kawie i usłyszałam bardzo szczery i miły komplement - wiesz Lena, myślałem, że nie będzie tu tak fajnie i że trzeba będzie udawać, że nam się w Macondo podoba, a tu jest świetnie, aż się nie chce wychodzić! I jeszcze jeden - Czuję się tu jak w domu. 
Ulżyło mi! Bo jak to zwykle bywa przyjaciele to najsurowsza komisja, a my zdałyśmy egzamin i to na całkiem niezłą ocenę!
Lena

A teraz coś o miłości, o miłości do ludzi, zwierząt i roślin. Pracujemy dużo, ale z przyjemnością i ciągle wśród ludzi. I słuchamy różnych opowieści i same też opowiadamy o sobie. (Ja głównie o Lenie, z której  nie tylko jestem dumna, ale też ją podziwiam.) I wzruszam się, kiedy przychodzi pani, która szuka czegoś miłego dla wnuka, który leży w łóżku z jakąś okropną anginą albo mąż mówi do żony: "Podoba ci się ten kolorowy ptaszek, dobrze, biorę. Wybierz tylko kolor." Prezenty dla bliskich, z myślą specjalnie o nich i lęk czy to się spodoba jej, jemu. Czy to nie wspaniałe, że jednak potrafimy myśleć o drugim człowieku i jego małych radościach, nawet wtedy, kiedy nie mamy za dużo pieniędzy, a mimo to chcemy sprawić komuś przyjemność, wywołać uśmiech. A teraz my nauczmy się przyjmować te prezenty - one są tylko po to, żeby wokół nas było piękniej i są znakiem, że jesteśmy kochani, kochani tak po prostu, tylko za to, że jesteśmy, jak wschód słońca, lecący ptak czy jesienne kwiaty. Cieszmy się z prezentów, z miłości i z tego, że jesteśmy i jak tylko nam się zechce możemy kochać i być kochani. 
Julia

poniedziałek, 25 listopada 2013

Wielkie OTWARCIE!!

Sytuacja pozostała więc bez zmian przez dalszych sześć miesięcy, aż do tej tragicznej niedzieli, kiedy Jose Arcadio Buendia wygrał w walce kogutów z Prudenciem Aguilarem. Wściekły i wzburzony widokiem krwi swego koguta Prudencio odsunął się od przeciwnika na taką odległość, aby wszyscy obecni mogli usłyszeć to, co chciał mu powiedzieć.
- Winszuję ci! - krzyknął. - Może wreszcie ten kogut odda przysługę twojej żonie!
Jose Arcadio spokojnie zabrał swojego koguta.
- Zaraz wracam - oznajmił wszystkim. Potem zaś zwrócił się do Prudencia Aguilara: - A
ty idź do domu po broń, bo przyjdę cię zabić.
Po dziesięciu minutach wrócił ze straszliwą śmiercionośną włócznią swego dziada. Prudencio Aguilar czekał na niego u wejścia na kogucią arenę, gdzie zebrało się już pół miasteczka. Nie miał czasu się bronić. Włócznia Josego Arcadio Buendii, rzucona z niewiarygodną siłą i z taką samą celnością, z jaką ciskał ją pierwszy Aureliano Buendia, gdy tępił grasujące w okolicy jaguary, przebiła mu gardło na wylot. Tej nocy, gdy czuwano przy zwłokach Prudencia na arenie walk kogucich, Jose Arcadio Buendia wszedł do sypialni w chwili, gdy jego żona wkładała swój pas cnoty. Potrząsając jej włócznią przed nosem rozkazał: „Zdejmij to". Urszula uczuła się bezsilna wobec zdecydowanej postawy męża. „Ty będziesz odpowiedzialny za to, co się stanie" - szepnęła. Jose Arcadio Buendia wbił włócznię w klepisko.
- Jeżeli urodzisz iguany, będziemy wychowywać iguany - powiedział. - Ale nie będzie już więcej ofiar w tym miasteczku z twojej winy.
Gabriel Garcia Marquez Sto lat samotności


I już po wielkim otwarciu! Jeszcze nigdy w Macondo nie było tylu ludzi naraz! Tłum gości wypełnił po brzegi całą kawiarnię i ciągnął się aż do sklepu, gdzie wszyscy łapaliśmy dźwięki zza wielu głów wypełniających korytarz. Dominik i Mateusz zaczarowali Macondo wspaniałą muzyką. 


Żal i nienasycenie po ostatnich dźwiękach finalnej piosenki nakłonił naszych artystów do wykonania bisu, do którego cała sala, dobrze znając słowa, wtórowała Mateuszowi. Jeśli ktoś ma ochotę zaśpiewać jeszcze raz to:


Po koncercie przyszedł czas na uroczyste otwarcie i wernisaż. 


Rozdałyśmy więc pięciu odważnym mężczyznom (nie do końca schłodzone) szampany, które wystrzeliły z wielkim hukiem i wszyscy razem wnieśliśmy toast za nasze Macondo! 
Ostatni goście wyszli przed 21, a nam się wydawało, że jest co najmniej północ... 
W Macondo jest pięknie! Dziś usiadłyśmy sobie z kawą - ja, mama i Ami. Zaczęłyśmy rozmawiać i na chwilę zupełnie zapomniałam, że jestem w pracy! 
No właśnie - KAWA! Jak już mama wspomniała ostatnim razem nasze kawy i herbaty noszą imiona wielkich pisarzy. I tak: 
espresso to Rainer Maria Rilke
kawa z pianką to Sylvia Plath
kawa z miodem to Bolesław Leśmian
kawa z chili to Jorge Luis Borges
kawa cynamonowa to Bruno Schulz
kawa pomarańczowa to Boris Vian
kawa z bitą śmietaną i polewą czekoladową to Agatha Christie
kawa z bitą śmietaną i syropem to Hans Christian Andersen
herbata owocowa to Halina Poświatowska (na zimę z gwiazdkami)
hebrata biała to Italo Calvino
herbata czarna z konfiturą to Aleksander Puszkin
Ja najbardziej przepadam za Bruno Schulzem, a mama za Rainer'em Maria Rilke z odrobiną cukru. 
Odpowiadając na pytanie Anny - jaka kawa nazywa się Marquez - jeszcze takiej nie ma. Odpowiedź na to pytanie przyjdzie z czasem... 
Wspaniale było dziś siedzieć w Macondo. Naprawdę nam się udało stworzyć tam wyjątkową atmosferę. Jest kolorowo, egzotycznie, tajemniczo. Trochę jak w ogrodzie i trochę jak w Ameryce Południowej. Wszystko jest zanurzone w dźwiękach kojącej muzyki i zapachu, kawy, kwiatów i świec. Powinnam przecież spędzając czas w Macondo czuć natłok niezałatwionych spraw, a tymczasem się uspokajam, uśmiecham, czuję że wszystko jest możliwe i że nam się uda! 
...nasza Hania nakrzyczała na mamę, że nie napisałyśmy nic w niedzielę, więc muszę się przyznać, że to moja wina, bo namówiłam mamę, na kupno puzzli - i to dwa obrazki w jednym pudełku... no i przepadłyśmy! Zapomniałyśmy o bożym świecie.... i skończyłyśmy układać o pierwszej w nocy... 
Lena

Było to nasze Wielkie Otwarcie i jednocześnie ostatnie! Nie byłam zdenerwowana i poczułam się bezpiecznie, kiedy już przed szóstą zaczęli przychodzić  pierwsi goście. 


A była to mieszanina przyjaciół, którzy przyszli z kwiatami i winem, rodziny (przyjechała z Poznania kochana ciocia Marylka, wielki podróżnik, która jak tylko wróci z Wysp Kanaryjskich, to zrobimy w Macondo spotkanie pierwsze z cyklu spotkań z podróżnikami), pani Laura z Urzędu Miasta, znajomi z uczelni Leny, zaproszeni klienci z galerii, nieznajomi, którzy przeczytali anons w gazecie. Niesamowicie mili ludzie, każde wolne miejsce zajęte, te na krzesłach, na skrzyni, na antresoli, na każdym stopniu schodów, na barze, w korytarzu i w części pierwszej, aż po parapet okien witryny i gości przybywało i przybywało. 


Mateusz zaśpiewał naprawdę pięknie i zawodowo ( a przecież nie wiedziałyśmy jak on śpiewa!), wystrzeliły szampany, poszły w ruch kubeczki, a potem już tylko radość. 


Wspaniała była Ami, która tego dnia zachowała się cudownie i była naszym mocnym wsparciem. No tak było i pewnie dlatego, z tego poczucia satysfakcji niedziela musiała być dniem pustym, wolnym, bezczynnym (chociaż byłyśmy z Marylą na spacerze w parku), dniem odpoczynku. Nasz dom przedstawia ogromne pobojowisko, ale pies Fiodor i kot Bruno wyglądają na zadowolonych. A teraz uwaga, uwaga, zanim za parę dni przedstawimy szczegółowy plan naszym działań i różnych projektów, zapraszamy czytelników naszego bloga, którzy do soboty odwiedzą Macondo na gratisową kawę z przedstawionego przez Lenę menu. Nasze hasło: IGUANA. Do zobaczenia! 



Julia

piątek, 22 listopada 2013

Na dzień przed...

Istniał bowiem straszliwy precedens. Pewna ciotka Urszuli wyszła za wuja Josego Arcadia Buendii i urodziła syna, który przez całe życie nosił niezwykle luźne spodnie i umarł z upływu krwi, przeżywszy czterdzieści dwa lata w stanie absolutnego dziewictwa, bo przyszedł na świat i chodził do końca swych dni z ogonkiem chrząstkowym w kształcie korkociągu, zakończonym kępką włosów. Był to świński ogon, którego nigdy nie widziała żadna kobieta i którego utratę nieszczęśnik przypłacił życiem, gdy pewien zaprzyjaźniony rzeźnik odrąbał mu go tasakiem. Jose Arcadio Buendia z beztroską swych dziewiętnastu lat rozstrzygnął problem jednym zdaniem: „Nic mi nie przeszkadza, jeśli będę miał prosięta, byle umiały mówić". Tak więc pobrali się, a wesele z orkiestrą i fajerwerkami trwało trzy dni. Byliby szczęśliwi już od tej chwili, gdyby matka Urszuli nie nastraszyła jej złowrogimi prognostykami co do potomstwa i nie wymogła na niej odmowy dopełnienia powinności małżeńskiej. W obawie, że krewki i porywczy mąż weźmie ją gwałtem w czasie snu, Urszula kładąc się do łóżka wciągała na siebie rodzaj zgrzebnych spodni, które matka uszyła jej z żaglowego płótna, umocnionych systemem krzyżujących się rzemieni i zamykanych z przodu na grubą żelazną klamrę. Trwało to przez kilka miesięcy. W ciągu dnia mąż zajmował się trenowaniem kogutów do walki, ona zaś haftowała z matką na krosnach. W nocy mocowali się przez kilka godzin z napięciem i gwałtownością, która zaczynała już niemal zastępować im zbliżenie miłosne, aż w końcu mieszkańcy miasteczka wywęszyli, że coś tu nie jest w porządku, i rozpuścili pogłoskę, że Urszula w rok po ślubie pozostała dziewicą, ponieważ ma męża impotenta. Jose Arcadio dowiedział się o tej plotce ostatni.
- Widzisz Urszulo, co gadają ludzie - powiedział z wielkim spokojem do żony.
- A niech sobie gadają - odparła. - My wiemy, że to nieprawda.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności


Uwaga, uwaga jesteśmy już po odbiorze lokalu i wszystko się udało, spełniłyśmy wszystkie warunki. Do ostatniej chwili montowaliśmy nowe światła, wykańczaliśmy bar, zmienialiśmy umywalkę i jeszcze parę drobiazgów. Umyłam jeszcze podłogę i już przyszła Lena, a potem miły pan Paweł i wszystkim formalnościom stało się zadość. 


A teraz wigilia Wielkiego Otwarcia i wieszanie wystawy bardzo pięknej...

 
...i jeszcze jutro rano listwy podłogowe położy Andrzej i można będzie czekać na gości. Lena próbuje w międzyczasie zostać baristką z małego Macondo i się denerwuje, bo maszyny są niedoskonałe. Na prawdziwy dobry ekspres musimy dopiero zarobić. Wymyśliłyśmy dziwne menu, próbując połączyć pomarańczowy smak kawy z pisarzem bądź poetą. Taka zabawa. 


I jest anons w "Gazecie Wyborczej" o naszym otwarciu! Mateusz, który ma śpiewać Sinatrę coś się do nas nie odzywa, więc chyba będzie musiała zaśpiewać Lena!? No cóż, ja jej nie pomogę. Z jednej strony mam tremę przed jutrzejszym dniem, a z drugiej cieszę się, że będziemy mogły już rozpocząć kolejny etap tworzenia Macondo, popijając pyszną kawę cynamonową na przykład, czyli Bruno Schulz i zagryzając ciasteczkiem Proust. A  na tym kolejnym etapie czeka tyle marzeń... 
Julia

Dziwnie się teraz mieszają emocje. Raz jesteśmy spięte, a zaraz potem się z tego śmiejemy, potem znowu mobilizacja i po chwili kolejny dowcip... Układałam dziś oświetlenie w Macondo i myślałam o tym, ile już wystaw powiesiłam i ile jeszcze przede mną i że warto podejmować się najbardziej wariackich pomysłów i im wcześniej tym lepiej, bo nabiera się doświadczenia. Oczywiście pomyślałam sobie, że dalej potrzebuję się uczyć i uczyć i uczyć... No i przyglądam się jak mobilizuje się moja głowa i ile potrafię wyprodukować nie takich znowu złych pomysłów, jak jest ciągle tak mało czasu, a pod nogi wpadają przeróżne kłody. 
Nasza ekipa pracuje jak szalona, a ja gdzieś pod ich nogami kończę moje obrazy. 




Grzesiu zrobił nawet mały performance i malował drabinę na ulicy...


Żeby dobrze powiesić prace trzeba je najpierw ułożyć na naszym NOWYM barze!



 
Wczoraj udało nam się zrobić wyśmienite zakupy! Szukałyśmy (przestraszone brakiem wyboru i daleką drogą na Bielany) poduszek na nasze krzesła. I znalazłyśmy wspaniałe, kolorowe kocyki! Ze szczęścia zaczęliśmy się wygłupiać w sklepie i kupiliśmy sobie małe głupoty dla przyjemności. Grzesiu o mało nie wyszedł w kominiarce dla dzieci...


Najbardziej cieszy mnie to, że ciągle się wygłupiamy i śmiejemy. 
No dobrze, wracam do ostatecznego doszkalania się jako baristki! 
Lena


niedziela, 17 listopada 2013

Sztuczka magiczna!

W tej to zapadłej wsi mieszkał od bardzo dawna, zajmując się uprawą tytoniu, Jose Arcadio Buendia, Kreol, z którym pradziad Urszuli wszedł w spółkę tak owocną, że w ciągu kilku lat obaj dorobili się fortuny. Kilka wieków później praprawnuk Kreola ożenił się z praprawnuczką Aragończyka. Dlatego też w chwilach, gdy Urszulę wyprowadzały z równowagi obłąkańcze pomysły męża, przeskakiwała trzysta lat przypadków i zrządzeń losu, przeklinając godzinę, w której Francis Drakę napadł na Riohacha. Był to po prostu sposób wyładowania gniewu, w rzeczywistości bowiem czuli się związani aż do grobu węzłem mocniejszym niż miłość - wspólnym wyrzutem sumienia. Byli kuzynami. Razem wychowali się w dawnej wsi, którą z czasem przodkowie obojga, dzięki swej pracowitości i dobrym obyczajom, uczynili jednym z pierwszych miasteczek w prowincji. Chociaż małżeństwo między nimi było do przewidzenia od momentu ich przyjścia na świat, kiedy wyrazili chęć pobrania się, krewni próbowali temu przeszkodzić. Obawiali się, że tę dorodną parę potomków dwóch od wieków ze sobą spokrewnionych rodów może spotkać hańba wydania na świat potworków i że ze związku tego narodzą się iguany.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności


Co za tydzień!! Dziś właśnie myślałam o tym z jakim spokojem przyjmuję oziębiającą się pogodę, bo mam wrażenie, że w tym pędzie chłód mnie w pewien sposób omija. Ta myśl przyszła do mnie, kiedy rano jechałyśmy z mamą przez ścięte pola kukurydzy odcięte mgłą od ruchliwej obwodnicy, a z radia rozbrzmiewał przepiękny kwartet smyczkowy Schuberta "Der Tod und das Madchen" (Śmierć i dziewczyna - jak przetłumaczyła moja mama, ostatnio próbujemy od czasu do czasu przypominać sobie, co mama pamięta z niemieckiego żeby się trochę poduczyć... udało nam się dobrze przetłumaczyć?) 


Macondo rozkwita! Ciągle pełno ludzi - zarówno gości jak i pracowników! Ostatni siedzieliśmy tam w siedem osób i zrobiło się bardzo rodzinnie. Najbardziej zapadł mi w pamięć krótki moment kiedy Gabrysia, Marta i mama wesoło rozmawiały przy wieszaniu aniołów i wykładaniu artystycznych zapałek na półkach, Grzesiu malował deski, na których będzie zamontowane światło, Andrzej i Szotu dyskutowali o sprawach technicznych, a ja, skulona na kanapie na antresoli, rysowałam sowę albo kwiaty i dochodził do mnie miły, radosny gwar sześciu zapracowanych osób. 





Dziś też było zabawnie, ale panowała atmosfera większego skupienia. Ja ciągle zmagam się z artystycznymi wyzwaniami. Już jakiś czas temu jak widzieliście powstał plakat, a do tego cała seria zaproszeń. Talent chyba mocno mnie kusił lub dusił, bo zaprojektowałam 6 różnych wariantów zaproszeń i wydrukowałam je na co najmniej 20 różnych papierach...

Oprócz tego rysuję, rysuję, rysuję... 



A dziś znowu wspinałam się na drabinę (jak ja nienawidzę wchodzić tak wysoko... i zawsze przypomina mi się, że jest firma Macondo, która zajmuje się pracami na wysokościach...) i stroiłam nasze okna w różne dziwy wywiezione z naszego domu (wydaje się, że zapasy cudów przez nas nagromadzonych są nieskończone...). 




To chyba musi tak być, że po chwilach spektakularnego zmęczenia i strachu przychodzi czas spokoju i radosnej pracy. Oby to trwało jak najdłużej. 

Wielkie Otwarcie już za mniej niż tydzień...  Denerwujecie się? Bo ja tak!

Lena

A ja mam zielone ręce od malowania bejcą płotków do okien. 


Wygląda to dość upiornie, ale przejdzie. Dzisiaj też były chwile upadku, Andrzej przewiercił ścianę na wylot i trzeba to naprawiać, zabrakło kawałka rurki, więc łazienka w rozsypce, Szotu też nie skończył, bo zabrakło złączek do listwy itd, itd... Miałam chwile irytacji, ukrywanej przed resztą i teraz muszę dzwonić do miłej pani Wiesi i przekładać odbiór choćby o dzień. A mgła była piękna. Chciałabym już zamknąć ten etap i pójść dalej i zamieszkać w Macondo i sprawdzić jak wiele może tam się zdarzyć. Ale cierpliwości, cierpliwości. I trzeba się nauczyć spieniać mleko na naszym nie najlepszym ekspresie, ale za to kawa będzie pyszna nawet bez pianki. No i marzy mi się wolny dzień, bez wychodzenia z domu i pobudki o szóstej rano. Chociaż ten rytm ma też swoje zalety, bo tak niewiele teraz mnie obchodzi, jak wyglądam, czy jestem dość wystrojona i wymalowana ("malowana lala, la, la, la..", to chyba śpiewała Karin Stanek) i uczesana. To przyjemne poczucie wolności. Uwaga, jutro poniedziałek i to w dodatku chłodny! Bądźmy dzielni, zwłaszcza o poranku, kiedy budzą się lęki i poranne potwory. Ostatnio staram się je pokonywać głębokim oddechem i myślą o czymś przyjemnym. Nawet pomaga. Macondo, Macondo, miło by było żyć też trochę magicznie. Może wystarczy się postarać i zobaczyć ile niezwykłych rzeczy i ludzi nas otacza. Na przykład nasz pies Fiodor, a nie mówię już o kocie Brunonie, a kwiaty i Lena? To prawdziwa sztuczka magiczna, prawda? 
Julia