styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

sobota, 28 grudnia 2013

chwila przed Nowym Rokiem

Przychodziła wówczas do ich domu pewni kobieta, wesoła i cięta w języku, która pomagała przy zajęciach domowych i umiała czytać przyszłość z kart. Urszula zwierzyła się jej ze swych niepokojów co do syna. Myślała, że ów nieproporcjonalnie duży szczegół jego budowy jest czymś równie urągającym naturze jak świński ogon kuzyna. Kobieta wybuchnęła donośnym śmiechem, który zadźwięczał w całym domu jak szklany deszcz. „Przeciwnie - rzekła. - Będzie szczęśliwy". Dla potwierdzenia swej przepowiedni przyniosła w kilka dni później karty i zamknęła się z Jose Arcadiem w przyległej do kuchni stodole. Rozłożyła karty z wielkim spokojem na starym warsztacie stolarskim, mówiąc o jakichś błahostkach, podczas gdy chłopak stojąc przy niej czekał bardziej znudzony niż zaciekawiony. Nagle wyciągnęła rękę i dotknęła go. „Coś podobnego" - rzekła szczerze przestraszona i nie była w stanie powiedzieć nic więcej. Jose Arcadio poczuł, że uginają się pod nim nogi, ogarnął go dziwnie słodki lęk i ogromna chęć do płaczu. Kobieta nic mu nie podszepnęła. Ale Jose Arcadio przez całą noc przywoływał jej obraz wspominając dymny zapach jej ciała, który przywarł do jego własnej skóry. Chciał być zawsze przy niej, chciał, żeby to ona była jego matką, żeby nigdy nie wychodzili z tej stodoły, żeby ona mówiła: „coś podobnego" i znów go dotykała, i powtarzała to samo. Któregoś dnia nie mógł już tego dłużej znieść i poszedł do jej domu. Złożył kurtuazyjną wizytę, raczej niezrozumiałą w tych okolicznościach, i siedział w salonie nie odzywając się mi słowem. W tym momencie nie pragnął jej. Wydała mu się inna, nie mająca nic wspólnego z tym obrazem, jaki jej zapach wywoływał przed jego oczyma, jak gdyby była kimś innym. Wypił kawę i wyszedł zniechęcony. Tej nocy w udręce bezsenności znów zapragnął Jej z dzikim utęsknieniem, ale tym razem nie takiej, jaką pamiętał ze stodoły, lecz takiej, jaką była tego popołudnia.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności

Święta przywróciły nam siły! Oprócz spania i nic nie robienia byłyśmy też na ożywczym spacerze, a w drugi dzień Świąt odwiedziła nas rodzina i dyskutowaliśmy do nocy przy winie domowej roboty z dzikiej róży i aronii oraz likierze z bananów, który nasza ciocia Marylka przywiozła z Wysp Kanaryjskich! 
Zaczęłam też powoli robić rachunek sumienia z prawie minionego roku... Najbardziej zadziwiło mnie moje podsumowanie ilości przeczytanych przeze mnie książek, bo okazało się, że nie było ich aż tyle żebym mogła się tym chwalić... może to wina tego, że często zaczynam czytać i po 40 stronach zaczynam mieć ogromną ochotę na następną książkę i tak z kilkunastu zaczętych skończyłam zaledwie pięć! Postanowiłam się nie poddawać i wczoraj doczytałam ostatnie strony African Psycho Alain'a Mabanckou, żeby z pięciu zrobiło się sześć. Teraz postanowiłam jeszcze skończyć Taras z uroczyskiem Mia Couto więc może będzie siedem... Trzymajcie kciuki! Pomijając książkową matematykę i skupiając się na samych powieściach to mam takie postanowienie na nowy rok: przeczytać wszystko co mamy na półce Mia Couto, a potem Alice Munro, bo nie mówiąc już o samym Noblu słuchałam tyle ciekawych audycji na jej temat, że teraz aż nie mogę się doczekać na spotkanie z jej literaturą! Swoją drogą to Mikołaj wiedział dobrze, że Alice Munro przypadła mi do gustu! 
A jakie są Wasze postanowienia i podsumowania?
Macondo równie wypoczęte jak my szykuje się na styczeń! Ale o tym więcej za kilka dni...
Lena

Wokół czuć zapach końca roku, a może nawet niepokój końca w ogóle. Wszyscy jacyś tacy nieobecni w sobie i na zewnątrz, ulica cicha i leniwa nie zapełnia się niczym. Patrzymy na siebie z różnych stron szyby i nic tylko nieobecność. 







Ja też czuję się zdecydowanie nieobecna, co Lenę doprowadza do szału i próbuje obudzić moją obecność przyjmując minę poważno-obrażoną. 

Ale czy można coś poradzić na nieobecność? Jak już się przyczepi, to sobie trwa i nic nie można jej zrobić. Czy wszyscy czekamy na Nowy Rok, który nas wyrwie z chwilowego zawieszenia istnienia naszego? Kalendarz, który wyznacza nam kolejną datę, godzinę i rok zawsze wydawał mi się czymś sztucznym, nieprawdziwym, nie zjawiskiem, jak na przykład zachód słońca, ale ludzką chimerą, symbolem, znakiem jakiegoś rodzaju pozornego panowania nad światem, jego rytmem i przestrzenią. A teraz coś jest w powietrzu, w rozgwieżdżonym niebie, w wszechogarniającym zapachu wiosny. Wiosna nas dopadła i coś sobie śnimy, że teraz jest  jakaś przerwa w istnieniu, w tych kaczeńcach, co zakwitły w Suwałkach w grudniu. I jak tu być obecnym? Ale ta nieobecność ma w sobie coś miłego, jest zatrzymaniem w gonitwie, zwolnionym oddechem, brakiem bólu i niepokoju, lęku, o jak się bać, skoro nas nie ma To próba generalna końca? Końca roku, po to aby przyszedł Nowy i znów będziemy szczęśliwi i spełnimy wszystkie nasze noworoczne życzenia i postanowienia! Ale zanim to się stanie pobądźmy sobie jeszcze chwilę nieobecni i nierealni. Pobądźmy w tej chwili, która się wymknęła wszystkim porządkom i logicznym następstwom zdarzeń, lewitując jak żółte motyle nad światem. 
Julia  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz