Tak oto podjęli przeprawę przez góry. Kilku przyjaciół Josego Arcadia Buendii, równie jak on młodych, dało się porwać przygodzie. Pozbierali domowe graty i wraz z żonami i dziećmi wyruszyli na poszukiwanie ziemi, której nikt im nie obiecywał. Przed opuszczeniem domu Jose Arcadio Buendia zakopał włócznię na podwórzu i pozarzynał jednego po drugim wszystkie swoje wspaniałe koguty w nadziei, że tym sposobem zapewni Prudenciowi Aguilarowi nieco spokoju. Urszula zabrała tylko kufer z wyprawą ślubną, kilka domowych sprzętów i odziedziczoną po ojcu szkatułkę ze złotymi monetami. Nie wyznaczyli sobie z góry żadnej określonej marszruty. Starali się tylko wędrować w kierunku przeciwnym do Riohacha, aby nie zostawić żadnego śladu i nie spotkać znajomych. Był to zupełny absurd. Po czternastu miesiącach wędrówki, z żołądkiem zepsutym przez małpie mięso i zupę z węży, Urszula urodziła syna, którego przynależność do rasy ludzkiej nie budziła żadnych wątpliwości. Połowę drogi przebyła w hamaku zawieszonym na drągu, który niosło dwóch mężczyzn, bo nogi spuchły jej tak, że nie mogła iść, a żylaki pękały jak bąble. Dzieci, choć wyglądały żałośnie, z wydętymi brzuszkami i oczyma bez blasku, zniosły wyprawę lepiej od rodziców, traktując ją przez większość czasu jak dobrą zabawę. Pewnego ranka po dwóch niemal latach wędrówki przez góry - pierwsi spośród śmiertelnych - ujrzeli zachodnie zbocza łańcucha. Z zasnutego chmurami szczytu patrzyli na ogromną wodnistą równinę wielkich mokradeł, ciągnącą się aż po krańce świata. Ale nigdy nie zobaczyli morza. Którejś nocy, po kilku miesiącach błądzenia pośród bagnisk, daleko od ostatnich napotkanych po drodze Indian, rozbili obóz na brzegu kamienistej rzeki, której wody wyglądały jak potok lodowatego szkła. W wiele lat później, podczas drugiej wojny domowej, pułkownik Aureliano Buendia próbował przebyć tę samą trasę, żeby zdobyć Riohacha przez zaskoczenie, i już po sześciu dniach drogi zrozumiał, że to szaleństwo. Niemniej przeto, jeśli tej nocy na brzegu rzeki drużyna jego ojca wyglądała jak garść rozbitków w sytuacji bez wyjścia, to liczebnie zwiększyła się podczas wędrówki przez góry i wszyscy byli zdecydowani umrzeć dopiero ze starości (co im się zresztą udało). Josemu Arcadiowi Buendii przyśniło się tej nocy, że na miejscu obozu wznosi się gwarne miasto, w którym domy mają ściany z luster. Zapytał, co to za miasto, i w odpowiedzi wymieniono nazwę, której nigdy przedtem nie słyszał, i która nic nie oznaczała, a jednak tej nocy we śnie przybrała dźwięk magicznego zaklęcia: Macon-do. Nazajutrz przekonał swoich ludzi, że nigdy nie znajdą morza. Kazał im wyciąć drzewa, żeby w chłodniejszym miejscu nad rzeką utworzyć polanę, i tu założyli osadę.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez
Macon-do wypełnia się ludźmi! W piątek, pomimo targającego Wrocławiem orkanu (na pewno też dzięki degustacji jabłecznika) w kawiarni pierwszy raz wszystkie stoliki były zajęte! Codziennie też przychodzą do nas nowi twórcy więc drabiny uginają się od przeróżnych ozdób. Mamy już nawet stałych klientów a chyba najczęstszym gościem jest Amadeusz - student automatyki i robotyki, który już obiecał, że nawet w największą wichurę, śnieżycę i suszę wpadnie do Macondo. Znajomość z Amadeuszem zainspirowała nas i poszerzamy naszą ofertę herbacianą - seria limitowana na czas świąteczny - o Karola Dickensa, czyli hebratę z sokiem z aronii lub jarzębiny! W sam raz na chłodne, grudniowe popołudnie!
Dziś w końcu odwiedził nas Andrzej, czyli wyśmienity introligator, który jest znaczącą personą na naszej Akademii i bez którego mój dyplom nigdy by nie powstał. Andrzej przyszedł do nas ze swoją asystentką Olą, która jest niezwykle utalentowaną, młodą introligatorką i która zrealizowała - specjalnie dla Macondo - serię dziesięciu przepięknych notesów w lnianej, twardej oprawie, zaokrąglonymi narożnikami i papierem rysunkowym. Uwielbiam ten introligatorski kunszt i wysmakowanie!
A już za kilka dni na Nadodrzu wielkie święto, czyli Noc Galerii! Od południa do północy wszystkie punkty Artystycznego Nadodrza będą otwarte. Wszędzie dziać się będzie coś ciekawego. U nas będzie przecena świątecznych ozdób o 10 %, będą warsztaty pakowania prezentów oraz ozdabianie Drzewka Pomyślności życzeniami na Nowy Rok! Serdecznie zapraszamy w imieniu Macondo i całego Nadodrza.
Więcej informacji na: https://www.facebook.com/ events/539577162794775/?ref= ts&fref=ts
Macondo kwitnie i czuć już intensywnie świąteczny klimat. Sama zaczynam już czuć bożonarodzeniowe szaleństwo - bardzo przyjemny stan. Uwielbiam wymyślanie prezentów i świątecznych potraw. Co roku myślę sobie, może to oczywiste, ale ta myśl mnie prześladuje, że święta przychodzą w idealnym momencie na ratunek smutkom z powodu chłodu i braku słońca. Można zapomnieć o pogodowych niedogodnościach i schronić się w cieple domowych wypieków i choinkowych lampek.
...choinkowe lampki! W tym roku kupiłyśmy już chyba rekordową ich ilość i wszystkie sznury oplatają Macondo! Oto najnowsza kompozycja:
...choinkowe lampki! W tym roku kupiłyśmy już chyba rekordową ich ilość i wszystkie sznury oplatają Macondo! Oto najnowsza kompozycja:
Lena
Istne szaleństwo! Pracujemy i nie pracujemy jednocześnie, bo przebywanie w Macondo jest tak przyjemne, że traci się poczucie rzeczywistości. Nasz maleńki świat jest wciągający. Bardzo. Trzeba uważać, bo można się zagubić i stracić kontakt z realnością, która skrzeczy i woła swoją bezwzględnością. A Macondo to inny fragment naszego życia, wymyślony i istniejący, zagarniający większą część naszego czasu i myśli. I im więcej tam spotkań, rozpoznawalnych twarzy, rozmów, zwierzeń tym większy sens tej pracy, która staje się pasją i przyjemnością. Skupiona twarz Leny, która próbowała dzisiaj nadać harmonię przedmiotom zgromadzonym w galerii, co wydaje się niemożliwe ze względu na ich różnorodność, była fantastyczna. Potem przyszła Natalia, młoda malarka i pokazała swoje wspaniałe prace, zwłaszcza grafiki podobały mi się szalenie. I jak tu się nie zatracić?! No a rachunek ekonomiczny, rozliczenia, dokumentacja, ocieplenie klimatu, ból nogi, febra na ustach i brak wystarczającego ogrzewania, wojny, rewolucje, burzenie pomników. I jak tu nie chować się w Macondo? Tam wydaje się bezpieczne i miło. A to paru z tych, którzy nas odwiedzili:
To nasz Krzysiu fotograf i jak się ostatnio okazało również nasz Anioł Stróż.
A tu przyszli rodzice, którzy przed wizytą w Macondo dowiedzieli się, że zamiast córki będą mieć syna!
Dobrze jest rozmawiać! W czasie tej pogawędki (przy Borgesie, czyli kawie z chili) okazało się, że może spełni się marzenie Leny, ale o tym więcej jak jej się uda!
Macondo to dobre miejsce do spotkań z przyjaciółmi!
Julia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz