styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

piątek, 27 czerwca 2014

Weekend w Afryce!

Nie ustalono nigdy, czy to rabarbar, czy bicie, czy też połączenie tych obu leków odniosło wreszcie skutek, dość że po kilku tygodniach w obyczajach Rebeki nastąpiła widoczna poprawa. Uczestniczyła w zabawach Arcadia i Amaranty, którzy przyjęli ją jak starszą siostrę, i zaczęła jeść z apetytem, nakładając sobie na talerz wszystko, co podano. Wkrótce okazało się, że mówi po hiszpańsku równie biegle jak w narzeczu indiańskim i że jest wyjątkowo uzdolniona do wszelkich robót ręcznych. Śpiewała także walce z zegarów z zabawnymi, pełnymi wdzięku słowami, które sama wymyśliła. Niebawem zaczęto ją uważać za członka rodziny. Dla Urszuli była czulsza i serdeczniejsza niż jej własne dzieci, mówiła „siostrzyczko" i „braciszku" do Amaranty i Arcadia, nazywała „wujkiem" Aureliana i „dziadkiem" Josego Arcadia Buendię. Tak więc w końcu na równi z innymi zasługiwała na nazwisko Rebeka Buendia, jedyne, które kiedykolwiek miała i które nosiła z godnością aż do śmierci. 
 Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"

Piszę zachwycona poezją Leśmiana, Marianem, który te wiersze nam przeczytał i Martyną, która nam do Leśmiana zaśpiewała swoje zakochane piosenki. Ten nasz salon to szaleństwo w dzisiejszych komercyjnych czasach, gdzie tu miejsce dla poezji? A jednak jest, jest dla niej czas i przestrzeń i to mnie nieustająco zachwyca! Było pięknie i poetycko i odkrywaliśmy teksty autora "Dwóch ludzików" na nowo i było takie skupienie i taka cudowna cisza, że trochę to nasze Macondo lewitowało w uniesieniu. 


Takie są moje wrażenia po trzecim Salonie Poetyckim, który jest po nic i po wszystko. I tak tej rozpoetyzowanej nocy zaczęło się lato i od razu przestało być gorąco, przyszły deszcze i wiatr i chłód. No tak, ale nie narzekajmy, bo w końcu nie ma złej pogody (krople deszczu spadające z płatków róż też są piękne), są tylko nasze złe nastroje. Zwłaszcza, że za chwilę będziemy w Afryce! W Macondo zajadamy się tartą z truskawkami albo z malinami, 
 a jak ktoś woli na ostro to jest tarta z cukinią. Ruch duży w kawiarni i to nas bardzo, bardzo cieszy. A więc do zobaczenia! 
Julia

Jedziemy do Afryki! W sobotę o 18.00 będę opowiadać o Ptakach Tanzanii, od Dar Es Salaam po Kilimandżaro. Podczas spotkania będziecie mogli zobaczć mnóstwo zdjęć, ale również rysunki zaobserwowanych ptaków, będzie można zajrzeć do atlasów ptaków z odległych rejonów oraz obejrzeć znalezione przez Lenę Czerniawską pióra oraz skorupki jaj.
A w niedzielę, 29 czerwca o 11.00 zapraszamy na czytanie dzieciom Baśni Afrykańskich! Ułożymy się wygodnie na poduszkach i dywanach i wybierzemy się w podróż w świat afrykańskich baśni po dużą porcję uśmiechu, zabawy, wiedzy i szczyptę refleksji. 

...a ja tymczasem przygotowuję repertuar na wakacje, który zapowiada się na bardzo artystyczne lato....
Lena
 


piątek, 20 czerwca 2014

To nie prawda, że znamy poezję Leśmiana!

Wiele czasu minęło, zanim Rebeka włączyła się do życia rodzinnego. Siadywała na swoim krzesełku w najbardziej oddalonym kącie domu, nieustannie ssąc palec. Nic jej nie interesowało prócz muzyki zegarów, której co pół godziny szukała swymi wystraszonymi oczami, jakby spodziewała się odnaleźć ją w jakimś miejscu w powietrzu. Przez wiele dni nie można było zmusić jej do jedzenia. Nikt nie rozumiał, jakim sposobem nie umarła z głodu, wreszcie Indianie, którzy wiedzieli wszystko krążąc nieustannie po domu swoim bezszelestnym krokiem, odkryli, że Rebeka jada wyłącznie mokrą ziemię z podwórza i płaty wapna, które zeskrobywała paznokciami ze ścian. Było oczywiste, że jej rodzice, czy ktokolwiek ją wychował, mieli jej za złe ten obyczaj, bo uprawiała go po kryjomu, ze świadomością winy, odkładając porcje zdobytej żywności, tak żeby móc je zjeść, kiedy nikt nie widzi. Od tej chwili nie spuszczano z niej oka. Wylewano żółć bydlęcą na podwórko i smarowano piekącą papryką ściany myśląc, że tymi sposobami uda się ją oduczyć od tego szkodliwego nałogu, dziewczynka jednak wykazywała tyle sprytu i przebiegłości w zaopatrywaniu się w zapas ziemi, że Urszula musiała uciec się do bardziej drastycznych środków. Mieszała sok pomarańczy z rabarbarem w dzbanku, który na całą noc zostawiała pod gołym niebem i nazajutrz rano dawała jej ten napój na czczo. Chociaż nikt jej nie powiedział, że to jest właściwe lekarstwo przeciw nałogowi jedzenia ziemi, uważała, że każdy gorzki płyn w pustym żołądku zmusi wątrobę do reakcji. Rebeka była tak krnąbrna i tak silna pomimo swego wycieńczenia, że musiano, jak cielakowi, otwierać przemocą jej usta, aby przełknęła lekarstwo. Ledwie można było powstrzymać jej kopanie, plucie i gryzienie, przerywane niekiedy zagadkowymi wykrzyknikami, które, jak twierdzili zgorszeni Indianie, oznaczały najgrubsze sprośności, jakie można było wymyślić w ich języku. Dowiedziawszy się o tym Urszula uzupełniła kurację okładami rzemiennego pasa.
                                                                 Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"

Uwielbiam warsztaty florystyczne z Olą! W końcu się odważyłam i wzięłam w nich udział, bo za każdym razem kusi mnie potwornie żeby się do warsztatów przyłączyć, ale zazwyczaj jestem w stanie nad sobą zapanować. Tym razem jednak zupełnie nie dałam rady oprzeć się robieniu wianków i przypinek... Jak zwykle było niesamowicie, ale i w pełni profesjonalnie - Ola zawsze zaskakuje mnie sposobami, które zna na wykonanie przeróżnych elementów kwietnych i nie tylko. 












Ja mój wianek zrobiłam specjalnie dla mojej pięknej, meksykańskiej kuzynki Ludwiczki!
Następne warsztaty już 13 lipca o 16.00 - będziemy układać kompozycje kwiatowe... Nie mogę się doczekać!
Lena
 

Przyszła chwila na odpoczywanie. To nie jest takie proste, kiedy masz nagle jeden wolny dzień, w którym możesz robić co zechcesz... I co dalej? Najpierw sen - można się budzić i zasypiać do woli! Ale to nie takie proste, bo ty chcesz spać, a reszta świata ma dzień i coś chce - dzwoni, pyta, budzi. No więc dobrze, wstajemy i już nie śpimy. No to pasjans pająk ulubiony, ale nie dosyć, że nie wychodzi, to jeszcze wzbudza wyrzuty sumienia i poczucie marnowanego czasu. To może skoro to wolny dzień to zabierzmy się za zaległości - tylko które? Dom, telefony, maile, lektury czy może ogród? Zawrót głowy - no to zrobiłam pranie, wyrwałam trochę chwastów, zapatrzyłam się w niebo i już powoli dzień zaczynał się mieć ku końcowi. Nie tylko nie odpoczęłam, to jeszcze niewiele zrobiłam. Jak nauczyć się odpoczywać? Jak znaleźć ten czas tylko dla mnie? A może on trwa nieustająco i ciągle jest tylko mój, a ja o tym nie wiem w natłoku pozornie bardzo ważnych spraw? Z tego chaosu egzystencjalnego wyrwały mnie wiersze Bolesława Leśmiana. To nieprawda, że znałam tę poezję! Po wczytaniu się w kolejne teksty nie mogłam wyjść ze zdumienia i z zachwytu nie tylko z powodu urody słów, metafor, zwariowanych porównań, intensywności obrazów, ale przede wszystkim z poczucia, że te tęsknoty za miłością to o mnie, że to odczuwanie samotności i dziwności istnienia to o mnie. Muszę pocałować mak na łące... Cieszę się na to spotkanie w sobotnią czerwcową noc z poezją Leśmiana! Z Marianem Czerskim, Martyną Krajewską i Marcinem Włodarczykiem. 

To będzie improwizacja poetycko-muzyczna, czyli przygoda dla nas wszystkich, ale od czego jest noc świętojańska w Macondo! 
Julia


sobota, 14 czerwca 2014

Było kameralnie, pięknie i poetycko - za nami koncert Agaty Borowieckiej


Natychmiast po przybyciu usiadła w swoim foteliku i ssąc palec obserwowała wszystkich wielkimi 
wystraszonymi oczami, nie zdradzając niczym, że rozumie, o co ją pytają. Miała na sobie zniszczoną sukienkę, przefarbowaną na czarno, i równie zniszczone lakierowane buciki. Włosy były ciasno splecione w warkoczyki i przewiązane czarnymi kokardami. Nosiła szkaplerz z zatartym od potu obrazkiem, a na prawej ręce bransoletkę z kłem drapieżnika oprawionym w miedź, jako amulet przeciw chorobie oczu. Zielonkawy odcień skóry i okrągły brzuch, napięty jak bęben, świadczyły o nadwerężonym zdrowiu i głodzie, starszym niż ona sama. Ale kiedy jej dano jeść, postawiła sobie talerz na kolanach nie podnosząc do ust ani kęsa. Przypuszczano nawet, że jest głuchoniema, póki Indianie nie zapytali Jej w swoim narzeczu, czy chce trochę wody, a wtedy ona, jakby rozpoznając ich, poruszyła oczami i skinęła głową twierdząco.
Zatrzymali ją u siebie, bo nie było innego wyjścia. Postanowiono nazwać ją Rebeką, jak, zgodnie z listem, brzmiało imię jej matki, a kiedy Aureliano zadał sobie trud odczytania jej całego kalendarza z imionami świętych, nie wywołało to żadnej reakcji z jej strony. Ponieważ w Macondo nie było wtedy cmentarza, bo dotychczas nikt jeszcze nie umarł, zachowano worek z kośćmi w oczekiwaniu, aż znajdzie się godne miejsce, żeby je pogrzebać, i przez długi czas zawadzały wszędzie; odnajdowano je w najmniej spodziewanych miejscach, zawsze z tym grzechotem, przypominającym gdakanie kwoki.

                                                                                   Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"



 ...Od razu muszę się wytłumaczyć, że nie ma mnie we Wrocławiu - porzuciłam Macondo na cały tydzień i wyjechałam ze studentami do Szwecji... Kolejne wagary można by powiedzieć, ale z dużą dozą odpowiedzialności. Więc nie tracę całkiem głowy, ale i odpoczywam, bo Szwecja piękna i pełna słońca (w nocy nie zapada całkiem zmrok, a słońce trochę zachodzi koło północy i wychodzi po trzeciej). 
Nie zapominam jednak, nawet na odległość o tym, że w niedzielę kolejne warsztaty z Olą Niemiec, na które już zebrałyśmy sporo zapisów więc zapowiada się bardzo miłe, kwietne popołudnie! 

Tym razem przed nami warsztaty po tytułem "Kwietne wianki i przypinki". Lato sprzyja częstszym spotkaniom towarzyskim, chętniej świętujemy na zewnątrz. Bogactwo kwiatów jest tak ogromne, że oprócz udekorowania nimi stołu możemy zabawić się i zrobić ozdoby dla siebie. Zapraszamy na warsztaty z robienia wianków i przypinek. Będzie kwiatowo, kolorowo i radośnie!
Koszt warsztatów 20zł
Czas trwania: 1,5 godziny
Obowiązują zapiasy!
mail: parasolki@gmail.com
telefon: 503088304
www.facebook.com/naszemacondo


Do zobaczenia w sobotę!
Lena

To był zwariowany tydzień, bo wszyscy dookoła musieli gdzieś wyjechać. Ja również. Byłam w Olsztynie w moim ulubionym Teatrze im. Jaracza. I byłam bardzo ważną osobą powołaną do Państwowej Komisji Egzaminacyjnej. Oglądałam dyplomy czwartego roku Studium. Trzy spektakle, w których mogłam zobaczyć szóstkę młodych aktorów w różnych odsłonach. Aktorów! To była duża przyjemność patrzeć na ich talenty, pasję, zespołowość. I w rezultacie na rozdaniu dyplomów (z bardzo dobrymi ocenami) wzruszyłam się, poleciała łza, bo w tym ich sukcesie był też smutek rozstania z przyjaciółmi, uczelnią, studenckim życiem i lęk przed nieznanym. Bezwzględny koniec, choć ten finał był sukcesem i nagrodą za ich i ich pedagogów czteroletnią pracę, wzrusza tęsknotą za tym, co właśnie staje się przeszłością. Słodko-gorzkie jest to nasze życie...
Ale zanim wyjechałam do Olsztyna w Macondo odbył się koncert Agaty Borowieckiej "Wzrok przekroczył linię horyzontu". Było kameralnie, poetycko i pięknie. 





Taka cudowna chwila oddechu od szumu i gorąca czerwcowego popołudnia. I było tak miło, że po koncercie nikt nie chciał  wychodzić, wpadł do nas aktor Jacek Zawadzki, który grał spektakl obok w Krzywym Kominie, wziął gitarę i zagrał nam Okudżawę. Cała czerwcowa nowa tarta z truskawkami została zjedzona i pewnie tak siedzielibyśmy do rana, gdyby nas nie wyrwał z tego poetyckiego zapatrzenia nasz nadodrzański, niezbyt trzeźwy sąsiad, który chciał napić się herbaty. I rozeszliśmy się, bo już było bardzo po czasie, a ja wtedy poczułam o g r o m n e  zmęczenie, ale takie przyjemne. Dziwnie jest być w Macondo bez Leny! A dziś piekę  dwa ciasta - tartę na słodko (tę z truskawkami) i na słono ( z cukinią ). Więc zapraszam, będzie pysznie. I tak się zastanawiam skoro słońce i gorąc trochę nas zniechęca do siedzeniu we wnętrzach, to może trzeba zorganizować dla tych , co zostają latem w mieście półkolonie dla dorosłych? I wymyślić sobie takie przygody i wędrówki, że Kanary okażą się nieciekawe? Są chętni? 
Julia

środa, 4 czerwca 2014

Zaczynamy czerwiec!

W niedzielę rzeczywiście zjawiła się Rebeka. Miała nie więcej niż jedenaście lat. Uciążliwą drogę z Manaure przebyła z handlarzami skór, którzy mieli polecenie dostarczyć ją wraz z listem do domu Josego Arcadia Buendii, ale nie mogli określić dokładnie, kto ich prosił o tę przysługę. Cały jej dobytek składał się z węzełka z bielizną, drewnianego fotelika na biegunach, zdobnego w ręcznie malowane kolorowe kwiaty, i worka z żaglowego płótna, który zawierał kości jej rodziców grzechocące przy każdym poruszeniu. List do Josego Arcadia Buendii napisany był w nader serdecznych słowach przez kogoś, kto pomimo lat i odległości nadal go kochał i kierując się zwykłym ludzkim odruchem litości uważał za swój obowiązek wysłać do niego tę biedną opuszczoną sierotkę, która jest kuzynką Urszuli, a zatem także krewną - choć o wiele dalszą - Josego Arcadia Buendii, jako córka jego niezapomnianej pamięci przyjaciela Nicanora Ulloa i jego czcigodnej małżonki Rebeki Montiel, których Bóg powołał do swego królestwa i których ziemskie szczątki przesłane są w załączeniu, aby sprawiono im chrześcijański pogrzeb. Wymienione nazwiska i podpis na liście były napisane bardzo wyraźnie i czytelnie, ale ani Urszula, ani Jose Arcadio Buendia nie mogli sobie przypomnieć krewnych o tych nazwiskach i nie znali nikogo, kto nazywałby się tak jak nadawca listu, a tym mniej w dalekim osiedlu Manaure. Od dziewczynki nie można było uzyskać żadnych dodatkowych informacji.
Gabriel Garcia Marquez Sto lat samotności

Tyle się w Macondo działo, że aż trudno mi zacząć opowiadać! 
Może zacznę od czułych pozdrowień do naszej kanadyjskiej przyjaciółki Joanny, która już za chwilę będzie za oceanem, a ja się nie mogę przyzwyczaić, że już jej nie ma z nami w domu, bo dawała nam tyle dobrej energii! Mam nadzieję, Joanno, że umiesz też nad lub pod oceanicznie wysyłać swoje pozytywne fluidy! 

Macondowe szaleństwo na koniec maja zaczęło się już piątek wernisażem Sebastiana Łubińskiego: 


 Każdy z gości mógł dopisać swoją definicję anty-materii i dokleić ją obok rysunków Sebastiana 
 UWAGA!
swoje definicje można dopisywać aż do końca trwania wystawy, czyli przez cały czerwiec!










 Wspaniałą, romantyczną (tak! romantyczną!) definicję anty-materii napisał dla nas Amadeusz, nasz macondowy fizyk - ale nie zdradzę, trzeba przyjść i przeczytać!

Zaraz po sebastianowym wernisażu, w sobotę, ruszył Dzień Chiński, który był niezwykle intensywny!
Zaczęliśmy warsztatami z robienia latawców, które oderwały nas od ziemi:








 Latawce latały, ale też i się plątały...

Po warsztatach nastąpił czas na opowieści o Chinach! Pierwszy opowiadał Grzegorz Łoznikow, który studiował w Chinach przez pół roku. Były to Chiny widziane bardzo osobiście, różne zakątki, zakamrki zupełnie nie turystyczne.




Później były cztery dziewczyny z Chin, które z kolei studiują u nas na ASP i zrobiły piękną prezentację - stroje, obyczaje, sztuka...



                                Nasz Dzień Chiński trwał od 15-tej do 21-szej. Istny maraton!

...pomyślałam sobie dzisiaj, że jeśli Bóg istnieje to ma naprawdę trudną robotę, bo ja ledwo ogarniam moje jedno życie, a co dopiero opanować cały Wszechświat! W każdym razie nie zazdroszczę Mu takiego zadania...

Mój tydzień nie skończył się na Dniu Chińskim - całe niedzielne popołudnie spędziłam na niezwykłej rodzinnej imprezie organizowanej przez Wrocławską Fundację Hospicjum dla Dzieci. Dzięki fantastycznej energii Ady (jednej z głównodowodzących Fundacji) udało nam się rozpocząć malowanie, a dokładnie odbijanie ogromnego obrazu, który tworzymy wszyscy razem - rodziny pod opieką Fundacji i wszyscy, którzy ich wspierają i są blisko! Pomysł polega na wykonaniu przez nas wszystkich gigantycznej bańki mydlanej za pomocą odcisków palców! 




Nie zdawałam sobie sprawy dopóki nie zaczęliśmy malować naszej bańki, jak ważne będzie dla mnie to doświadczenie, ile da mi energii, nadziei i poczucia spełnienia. Czasami w nieoczekiwanym momencie znajdujemy się dokładnie tam, gdzie powinniśmy być. Czuję, że dając tak naprawdę niewiele, dostałam bardzo dużo. Dziękuję
 Lena

A ja tę ostatnią niedzielę po prostu przespałam! To był mój pierwszy wolny dzień od paru tygodni i bezwstydnie nie robiłam nic! Trochę było mi smutno, bo Aśka wyjechała do Warszawy, skąd w sobotę wyleci do Kanady i zrobiło się pusto. pewnie zobaczymy się za parę lat. Cudownych mam przyjaciół w Kanadzie i Basia (siostra Joanny) i Ryszard (mąż Aśki) no i niezwykła, wspaniała Irena (mama Basi i Joanny), która za parę dni skończy 90 lat (!), a jest taka młoda, radosna, mądra, że nie można jej nie uwielbiać i nie zazdrościć. Irena patrzy na świat i na nas z wyrozumieniem, trochę ironicznie, z humorem. Kocham Cię Ireno! 
A w Macondo już czerwiec, nowa tarta Leny i nowy ciąg spotkań.
Już w sobotę 7 czerwca w Macondo, o 19.00 koncert Agaty Borowieckiej 
"Wzrok przekroczył linię horyzontu". Artystka zaśpiewa i zagra na gitarze klasycznej utwory z repertuaru Piotra Roguckiego. Będzie jazzowo, nastrojowo i niepowtarzalnie. Zapraszamy! Wstęp wolny!
Oddajmy głos naszemu gościowi:
"Nazywam się Agata Borowiecka. Pochodzę z Gdyni, we Wrocławiu mieszkam od 2 lat. Podaję kilka informacji na swój temat: z wykształcenia inżynier zarządzania; od dziecka interesowałam się śpiewem, grą na gitarze, tańcem, m. in. uczestniczyłam w zajęciach dla młodzieży prowadzonych przez Teatr Muzyczny w Gdyni; od mniej więcej 10 lat gram na gitarze, śpiewam; obecnie uczę się w Państwowym Pomaturalnym Studium Animatorów Kultury i Bibliotekarzy- SKiBA na specjalności- animator kultury tańca, pracuję w Fundacji l'Arche zajmującej się osobami z niepełnosprawnością oraz udzielam się w Kinie Nowe Horyzonty."
Będzie pięknie, chociaż trochę się martwię, bo będę sama - Lena wyjeżdża do Szwecji na plener ze studentami - więc musicie przyjść! Pomoże mi nasza szalona Klaudyna. Cieszę się, że udało nam się wrócić do muzycznego Macondo i do naszej listy zdarzeń wróciły małe koncerty. Może przyjdzie czas na taniec...
Zbliża się lato, chociaż jesienne na dworze. Oj, mylą się te pory roku. Może to tak jest specjalnie, żebyśmy nie popadli w rutynę i nie chowali zbyt pośpiesznie kożuchów do szafy, bo nie wiadomo, kiedy trzeba będzie ulepić bałwana! Spróbuję na sobotę upiec tartę truskawkową z kremem według przepisu Hani (to ta fotografka z Bydgoszczy), która obecnie tworzy swoje własne Macondo czyli Pensjonat pod Jemiołą w Ciechocinku. Trzymamy kciuki, bo im więcej magicznych miejsc na świecie, tym lepiej... Bo jak inaczej zmieniać swój świat, jak nie czarami? 
Julia