styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

maj w Macondo!!

Syna Pilar Ternery odniesiono do domu dziadków w dwa tygodnie po urodzeniu. Urszula przyjęła go niechętnie, ustępując raz jeszcze przed uporem męża, który nie mógł znieść myśli, by potomek z jego rodu pozostał bez opieki, ale postawiła warunek, żeby ukryto przed dzieckiem jego prawdziwe pochodzenie. Chłopiec otrzymał imiona Jose Arcadio, ale dla uniknięcia pomyłek nazywano go Arcadio. W tym czasie tak wiele działo się we wsi i taki był zamęt w domu, że opieka nad dziećmi zeszła na drugi plan. Zajmowała się nimi Visitación, Indianka ze szczepu Guajiros, która przyszła do wsi ze swym bratem uciekając przed zarazą bezsenności, od wielu lat nękającą jej plemię. Oboje byli łagodni i usłużni, a Urszula przyjęła ich do siebie w zamian za pomoc przy pracach domowych. Dlatego też zarówno Arcadio, jak i Amaranta nauczyli się języka Guajiros wcześniej niż hiszpańskiego. Przyzwyczaili się również pić bulion z jaszczurek i zjadać jaja pająków, o czym nie wiedziała Urszula, bo była w tym czasie zbyt zajęta zapowiadającą dobry zysk produkcją zwierzątek z karmelu.
                                                                         Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"


Dziwny czas dla mnie nastał. Wracam niechcący i przypadkiem do miejsc z dzieciństwa, słyszę głosy wołające mnie z przeszłości. Jakaś nieproszona podróż sentymentalna. Czy to coś oznacza? Czy powinnam poszukać w tych sygnałach jakiś znaków do przemyślenia, czy może to wpływ pożegnań z Marquezem i wielkim polskim poetą Tadeuszem Różewiczem, którego miałam zaszczyt poznać przy okazji realizacji jego sztuk. Pierwsza była "Stara kobieta wysiaduje"  (mój dyplom reżyserski), potem  dwa razy "Kartoteka" i na koniec "Pułapka", która była takim przedstawieniem, że w finale łzy mieli zarówno aktorzy na scenie, jak i widzowie na widowni. Niezwykłe przeżycie - a ten czas spędzony z Franzem Kafką i Różewiczem jednocześnie był istotny i twórczy. I dzisiaj Jan Paweł II został świętym... Ilu ludzi zostaje naszymi bliskimi poprzez słowo, obraz, myśl. Zmieniają nas, budują naszą wrażliwość, kształtują osobowość. Nosimy ich potem w sobie jak cząstkę elementarną  naszej duszy. I w ten sposób nie mogą przestać istnieć nawet wtedy, gdy znika możliwość spotkania na kawie w Macondo. To chyba nazywa się przyjaźń, nawet jeżeli nasz przyjaciel nic o tym nie wie. Nie wie?
A propos kawy w Macondo to za chwilę zaczyna się szalony maj w tej naszej cafe galerii czy też galerii cafe. A to tylko zajawka, bo w czerwcu to dopiero będzie się działo. Lena tworzy siedem wspaniałych plakatów, z których powstaje jedno kalendarium na cały miesiąc. Jest chyba trochę wykończona, zwłaszcza ją zmordował chiński smok, który nie poddał się tak łatwo, żeby zaistnieć na kartce. Ale wiadomo przecież, że smoki są złośliwe, a co dopiero chińskie! Ale jak przyjdziecie na dzień w Chinach to będziecie mogli zrobić sobie latawiec. Bardzo mnie wzruszają latawce. Będziecie mogli też napisać list do Marqueza, wziąć udział w warsztatach florystycznych, być na Kostaryce razem z Diego i zaprzyjaźnić się z Sylwią Plath w Salonie Poezji. A jak przyjdziecie w jakiś inny majowy dzień to opowiemy sobie jakąś historię albo pomilczymy popijając kawę lub herbatę z kawałkiem ciasta lub tarty.  

Julia

Udało mi się i zrobiłam nasze  kalendarium:

Tak, mama ma rację trochę mnie to wykończyło... ale już zapominam o zmęczeniu, bo w czerwcu będzie gorąco, bo już 31 maja zaczną się u nas wydarzenia przedfestiwalowe w ramach Brave festiwalu! Tak! Jesteśmy oficjalnym partnerem Brave'u! Głowa mi pęcznieje od nowych pomysłów i rzeczy do wykonania i tylko chodzę i ze wszystkimi przeprowadzam burze mózgów... 
Z miłych rzeczy to Macondo zbiera nakrętki dla Wrocławskiej Fundacji Hospicjum dla Dzieci! http://www.hospicjum.wroc.pl/nakretki
Macondo, będzie też organizować wspólne malowanie obrazu przez wszystkie dzieci z hospicjum oraz ich rodziny z okazji dnia dziecka! Nie mogę się doczekać, bo pomagam fundacji już od ponad roku, a jeszcze nie miałam okazji poznać żadnego z podopiecznych... 
W tym wiosennym wariactwie moimi ostatnimi pocieszaczami są lekcje tanga, które okazały się fenomenalnym sposobem na zapominanie o WSZYSTKIM innym! Poza tym pożeram artykuły i książki o jedzeniu i w miarę możliwości eksperymentuję w kuchni. W prawdzie moje odkrycia dla większości z Was to oczywistości, ale ja ciągle lawirując pomiędzy klasyką a awangardą potrafię dowiedzieć się, że można po prostu upiec warzywa w piekarniku... 
Może więc tarta majowa będzie wegańska? A może coś jeszcze innego przyjdzie mi do głowy. 
Właśnie - tarta kwietniowa będzie do zjedzenia już tylko przez dwa dni! Kto jeszcze nie próbował warto się pospieszyć! 
Ostatni pocieszać, bardzo wzruszający to piękne pnącze, które nazywa się bugenwilla i które jest moim wspomnieniem z Tanzanii i stoi właśnie od dziś u nas w domu.  
 ...no dobrze zastopuję moją wylewność, bo dziś w ogóle wszystko mnie rozczula i wydaje się bardziej magiczne jakby realizm magiczny jednak był faktem w co pomimo drwiącego we mnie diabła racjonalności chcę wierzyć. 
Do zobaczenia przy ostatnich kawałkach kwietniowej tarty! 
Lena 

piątek, 18 kwietnia 2014

Trudno dzisiaj pisać w świecie bez Marqueza...

Jose Arcadio Buendia długo nie mógł ochłonąć ze zdumienia. Kiedy wyszedł na ulicę, ujrzał tłum ludzi. Nie byli to Cyganie, lecz mężczyźni i kobiety podobni do mieszkańców Macondo, z gładkimi włosami i śniadą cerą, mówiący tym samym językiem i narzekający na te same bolączki. Prowadzili ze sobą muły obładowane żywnością, wozy zaprzężone w woły, z ładunkiem mebli i sprzętów domowych, najprostszych akcesoriów życia na ziemi, wystawionych na sprzedaż przez ludzi handlujących rzeczywistością dnia powszedniego. Przybywali z przeciwległego krańca mokradeł, o dwa dni drogi zaledwie, z miasteczek, gdzie co miesiąc docierała poczta i znane były różne maszyny ułatwiające życie. Urszula nie dogoniła Cyganów, ale znalazła drogę, której jej mąż nie mógł odkryć w swym nieudanym poszukiwaniu wielkich wynalazków. 
Sto lat samotności, Gabriel Garcia Marquez

Trudno dzisiaj pisać w świecie bez Marqueza...
Ale spróbujmy wrócić do tego świata na chwilę przed Wielkim Odejściem Twórcy Macondo.
"pomyśl nad tym.
pomyśl , jak siebie uratować.
siebie z ducha.
siebie z brzucha.
śpiewającego, magicznego
pięknego siebie.
uratuj go.
nie wstępuj do klubu martwych duchem.

pielęgnuj siebie
z humorem i gracją
a w końcu
jeśli zajdzie potrzeba
rzuć własne życie na szalę
i mniejsza o to, jakie masz szanse, mniejsza o
cenę.

tylko sam możesz się uratować.

zrób to! zrób!

a wtedy dokładnie zrozumiesz, o czym
mówię."
Ten fragment z wiersza Charlesa Bukowskiego dedykuję tym wszystkim, którzy nie byli na naszym pierwszym Salonie Poezji. Było tak wspaniale, że do tej pory jestem pod wrażeniem poezji Bukowskiego, brawurowej interpretacji fantastycznego aktora Wieśka Cichego, muzycznego komentarza Grzegorza Szustaka i Kaspra Minciela, niezwykłej widowni. Wyobraźcie sobie, że doszło do poetyckiego bisu na fali ogólnego zachwytu!








 
To cudowne, że kolejnym pretekstem do naszych spotkań w Macondo będzie poezja. Już namówiłam Marzenę Bergman, niezwykłą aktorkę z Teatru im. Jaracza w Olsztynie. I teatr i Marzena są moimi przyjaciółmi. Będziemy czytać wiersze Sylwii Plath 25 maja o godzinie 17. Musicie przyjść! A teraz trwają przygotowania do Świąt Wielkiej Nocy i pełno w Macondo pisanek, baranków, kurek i kwiatów. Szykujemy się do radości zmartwychwstania, odpoczynku, spokoju i radości. I choć to tylko dwa dni, wszyscy mamy nadzieję, że ten wiosenny oddech doda nam sił. Wszystkim Czytelnikom naszego bloga życzymy Wspaniałych, Wesołych i Spokojnych Świąt!!!
 Julia

W Meksyku wielbiciele Marqueza zbierają się pod domem pogrzebowym, czytają jego utwory i piszą listy...
Chyba nie jestem gotowa do napisania listu do Marqueza, jeszcze chyba nie wiem, że go nie ma i ciągle odnajduję go na mapie świata, którą noszę w głowie. 
Wszyscy nasi bliscy znajomi dzwonią i piszą do nas o śmierci Marqueza. To dziwne i miłe jednocześnie, że stałyśmy się w jakiś sposób dalekim skrawkiem jego rodziny i poniekąd przyjmujemy kondolencje. 
Dobrze było żyć za życia Marqueza. 
Może teraz łatwiej mu będzie nas odwiedzić? Może teraz będzie mieć cierpliwość i czas spojrzeć przychylnie na tych, którzy rozkochani w jego książkach czerpią z nich inspiracje.
Zapraszamy Panie Marquez do naszego małego Macondo na kawę... w między czasie.

Macondo? - Ciągle w fazie rozkwitu! Nasza codzienna walka przekuwa się w sukcesy podczas weekendowych spotkań. Pięknie było na Salonie Poezji, jak pisała mama, ale za nami również wernisaż rewelacyjnych prac Natalii Tarnawy. Jej kolorowe, rozbuchane maszyny, dodały nam nowej energii.











Wróćmy jeszcze na chwilę do Marqueza. Postanowiłyśmy, że na Noc Galerii, która w maju odbędzie się tego samego dnia co Noc Muzeów, czyli 17 maja, na Nadodrzu  zrobimy maraton czytania Stu lat samotności. Obliczyłyśmy, że potrwa to mniej więcej 18 godzin... trzeba będzie więc zacząć bardzo wcześnie rano... Niech Wam będzie - my zaczniemy! A kto po nas? 
Lena


czwartek, 10 kwietnia 2014

Macondo wiosenne i poetyckie

Nagle, prawie pięć miesięcy po swoim zniknięciu, wróciła Urszula. Przyszła podniecona, odmłodniała, w nowym ubiorze kroju nie znanego dotąd we wsi. Jose Arcadio Buendia ledwie zdołał opanować wzruszenie. „No właśnie - zawołał. - Wiedziałem, że tak musi być!"
Wierzył w to naprawdę, albowiem w czasie długich godzin spędzonych w czterech ścianach laboratorium na przetwarzaniu materii modlił się w głębi duszy, by oczekiwanym cudem było nie odkrycie kamienia filozoficznego ani wyzwolenie tchnienia ożywiającego metale, ani zdolność przemieniania w złoto zawiasów i zamków przy drzwiach w całym domu, lecz to właśnie, co nastąpiło teraz: powrót Urszuli. Ona jednak nie dzieliła jego rozradowania. Pocałowała go od niechcenia, jak gdyby wyszła zaledwie przed godziną, i powiedziała:
- Wyjrzyj za drzwi.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności
Macondo nabrało wiosennej energii i zielenieje:




Przed nami bowiem czas walki z ogródkiem i może stąd czasem czuję, że znowu jest zeszłe lato i biegamy z mamą od jednego sklepu do drugiego, a po drodze do urzędu i jeszcze spotkać się z tym i z tamtym... 
W całym tym zgiełku zapomniałyśmy wspomnieć, że mamy nową osobę w drużynie:



To Ada! Wspaniała i jaka piękna! Ada dzielnie nas wspiera swoim spokojem i uśmiechem... 

A my tymczasem rozpędziłyśmy się przed świątecznie i zapraszamy na dwa wydarzenia w jeden weekend! 
Najpierw w piątek 11 kwietnia o 18.00 zapraszamy na wernisaż Natalii Tarnawy pt. Machinæ. Sztuka maszyn, maszyna sztuki. 


Cykl Machinæ, powstający przez ostatnie 2 lata, obejmuje ponad 100 wielkoformatowych prac, podzielonych na 5 serii. Wykonane są one autorską techniką wielowarstwowego i składanego z dziesiątek elementów linorytu barwnego, dzięki której przypominają bardziej malarskie obrazy niż grafiki, nie tracąc przy tym waloru rysunkowości.
Tematem i zamiarem cyklu było wydobycie i uchwycenie estetyki tego, co maszynowe. Inspirując się wyglądem detali inżynierii mechanicznej, elektrycznej, biochemicznej i optycznej artystka stworzyła wizualne kompozycje, naśladujące w swej formie schematy projektowe, pozwalając sobie często na zabawne, absurdalne zestawienia elementów. Uzyskane w ten sposób odseparowanie od czysto praktycznych aspektów konstrukcji technicznych, pozwoliło jej skupić się na ich wymiarze artystycznym – na zajęcie się sztuką maszyn.
Zastosowana technika pozwoliła na eksperymenty ze swobodnym łączeniem komponentów obrazu i dekompozycją bazowej strukury, „schematu maszyny”. Dzięki temu udało się artystce uzyskać zaskakującą różnorodność prac, przy jednoczesnym zachowaniu spójności cyklu. Wielkonakładowość, swoista manufaktura prasy graficznej, owa maszyna sztuki nie narzuciła się swoją procesowością, pozwalając każdej pojedynczej pracy wyrobić swój unikalny charakter, który zestawienie z innymi pracami cyklu tylko podkreśla.
Natalia Tarnawa, urodzona w 1983, dorastała w Nysie, w roku 2007 ukończyła Akademię Sztuk Pięknych we Wrocławiu – uzyskała dyplom z malarstwa u prof. A. Dobrzanieckiego oraz aneks z grafiki u prof. Ch. Nowickiego i dr M. Warlikowskiej. Ma za sobą kilka wystaw indywidualnych i zbiorowych. Jej prace znajdują się w kolekcjach prywatnych w Polsce, a także we Francji, Wielkiej Brytanii, Niemczech i krajach Beneluksu. Obecnie mieszka, pracuje i tworzy we Wrocławiu.
Artystka koncentruje się na odkrywaniu niezagospodarowanych przestrzeni pomiędzy malarstwem a wielkoformatową grafiką warsztatową. Łączy swobodę plamy barwnej z graficznością kreski linorytu, uzupełniając je nierzadko o eksperymentalne media. Jak sama mówi, inspiracje czerpie z podróży, nawiązując następnie w swoich pracach do ujrzanych krajobrazów oraz elementów tradycji i folkloru lokalnych kultur.

A w niedzielę 13 kwietnia o 19, gdy powoli zacznie zapadać zmrok w Macondo odbędzie się pierwszy wrocławski Salon Poezji. Przy trudnej, melancholijnej muzyce w stylu Neil'a Young'a granej na żywo przez Grzegorza Szustaka i Kaspra Minciela poezję wielkiego, amerykańskiego poety Charles'a Bukowskiego będzie czytać wybitny aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu Wiesław Cichy


Nie mogę się doczekać tego weekendu...
W Macondo jak widzieliście na zdjęciach królują hiacynty, które kwitną mi też w głowie i ich zapach prześladuje mnie wszędzie i upaja wiosennie. To jest mój zapach i mój kwiat na tę wiosnę! 
Przygotowuję się też do zrobienia pierwszej macondowej tarty i okazuje się, że kwietniowe warzywa to por, ziemniaki i roszponka więc słucham się warzywnego kalendarza i wybieram takie właśnie składniki.
Będzie Wam smakowało? 

Lena

Salon poezji to piękny projekt Anny Dymnej, wspaniałego człowieka i genialnej aktorki, która realizuje go w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Co niedzielę aktorzy czytają poezję przeplataną fragmentami muzycznymi. Jest to tak jasne, proste i piękne, że nic dziwnego, że Krakowski Salon Poezji ściąga tłumy. Uruchomiłam taki salon w teatrze w Rzeszowie i też było pięknie. Wzruszała mnie ta grupka ludzi, która w niedzielę rano przychodziła posłuchać poezji! Ta przedziwna potrzeba, która jest w nas, potrzeba doznań metafizycznych, nazywania nienazwanych uczuć, myśli, niepokoju i miłości poprzez słowo, znak, metaforę nieustająco mnie zachwyca. Dlatego chcę, aby w naszym Macondo też było miejsce dla poezji. A więc zaczynamy, na przekór wszystkim światom bez  poezji. A taką chwilę poetycką przeżyłyśmy już w trakcie warsztatów florystycznych. Krąg kobiet skupionych przy jednym stole nad układaniem kompozycji kwiatowych był niezwykłym obrazem. Myślę, że musimy to przeżyć jeszcze raz. A do tego byłyśmy w Indiach i to było przeżycie pełne zachwytów, przerażenia i zaskoczeń dzięki Agnieszce, która nas zabrała do Indii jakich nieznany.  


Ta drobna, delikatna dziewczyna podróżowała po tym obcym kraju sama! Jacy my jesteśmy pełni niespodzianek i zaskoczeń! Ile jest w nas nieznanych światów i przeznaczeń. Tylko o tym zapominamy albo pozwalamy sobie na zapomnienie. Ale kiedy przychodzicie do Macondo i opowiadacie swoje historie to są one tak niezwykłe, mądre i piękne, że wtedy czuję jak ważne jest to że Macondo j e s t. 
Julia

czwartek, 3 kwietnia 2014

Sukces warsztatów florystycznych, kolejne spotkanie z podróżnikiem i wiersz Cervantesa

Z czasem wszystko się ułożyło. Jose Arcadio Buendia i jego syn, sami nie wiedząc kiedy, znów znaleźli się w laboratorium, starli kurze i rozpalili ogień w alchemicznym piecu, na nowo oddani mozolnemu przetwarzaniu substancji, kilka miesięcy drzemiącej na swojej warstwie gnoju. Nawet Amarantą ze swego wiklinowego koszyczka z zaciekawieniem przyglądała się absorbującym zajęciom ojca i brata w komórce pełnej oparów rtęci. Nagle, wiele już miesięcy po odejściu Urszuli, zaczęły się dziać rzeczy dziwne. Jakaś pusta flaszka, zapomniana od długiego czasu w szafie, stała się tak ciężka, że nie można jej było ruszyć z miejsca. Woda w garnku stojącym na laboratoryjnym stole gotowała się bez ognia przez pół godziny, aż wszystko wyparowało. Jose Arcadio Buendia i jego syn obserwowali te zjawiska z lękliwą radością, nie umiejąc ich wytłumaczyć, ale przypisując im jakieś wróżebne znaczenie. Pewnego dnia koszyczek Amaranty własnym impulsem zaczął się poruszać i okrążył cały pokój dookoła, ku wielkiej konsternacji Aureliana, który pospieszył go zatrzymać. Ale ojciec nie dał się przestraszyć. Postawił koszyczek na miejsce i przywiązał go do nogi od stołu przekonany, że oczekiwane wydarzenie jest już bliskie. Wtedy to Aureliano usłyszał jego słowa: - Jeśli Boga się nie boisz, bój się metali!
                                                                                      Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"


Siedzę w kawiarni u konkurencji i obserwuję... Tyle jeszcze przed nami! Na przykład wiemy już, że warsztaty florystyczne to zdecydowanie trafiony pomysł. Odwiedziło nas szesnaście pań i choć przez chwilę wydawało się, że Macondo nie wytrzyma takiej ilości florystycznych aktywistek, to już po pierwszych pięciu minutach warsztatu było wiadomo, że wszyscy znaleźli sobie miłe miejsce do pracy i się w niej zatracili. Ola przygotowała świetne ogródkowe zadanie, od którego stoły nam się zazieleniły, a uczestniczki warsztatu, pomimo skupienia, promieniały wiosenną energią. UWAGA - następne warsztaty z Olą 24 maja!





Tymczasem szybkimi krokami zbliża się do nas spotkanie z podróżnikiem, tym razem będzie to opowieść o Indiach. Tak nasza podróżniczka, Agnieszka Stabińska (Rocznik 80. Z wykształcenia historyczka, specjalistka ds. funduszy unijnych i zarządzania. Z zamiłowania podróżniczka i fotografka. Absolwentka Bydgoskiej Akademii Fotografii.) pisze o sobie i swojej wyprawie:
"Moją pasją jest poznawanie świata, innych kultur, a przede wszystkim ludzi i ich historii. To ludzie są najważniejsi. Zafascynowana Azją - jej magią, tradycją, dziejami, poruszającą rzeczywistością, smakami, zapachami i dźwiękami. Do tej pory zwiedziłam między innymi Indie, Nepal, Laos, Tajlandię i Kambodżę. Przede mną w planach Birma.
Moją prawdziwą miłością są Indie, które nie przestają mnie zadziwiać, zachwycać i szokować.
Wciąż głodna wrażeń, wciąż nienasycona, gdy tylko mogę ruszam w podróż. Towarzyszy mi wyłącznie aparat.
Zapraszam do mojej fotograficznej włóczęgi po Indiach, w których byłam 3 razy i wciąż co najmniej o 333 razy za mało, by powiedzieć, że ten kraj się poznało. W slajdowisku pokażę zdjęcia z zupełnie różnych kulturowo i geograficznie regionów subkontynentu, taką hinduską masalę. Zabiorę słuchaczy do miejsc, które na mnie wywarły wrażenie. Będzie to opowieść
o zwykłym życiu zwykłych ludzi, których spotkałam na swojej drodze. Będą góry, plantacje herbaty i szum kokosowych palm. Opowiem między innymi o hinduskich ceremoniach: ślubnej, gdyż byłam fotografem na hinduskim ślubie i o ceremonii pogrzebowej i rytuale ciałopalenia. Będzie o hinduskiej Kamasutrze. Opowiem o problemach współczesnych Indii, w tymi o ubóstwie, nierównościach społeczno - ekonomicznych, sytuacji kobiet i dzieci. I o fenomenie Bollywood też opowiem
Zapraszam!"





Już się nie mogę doczekać! Ja tymczasem z totalnego braku czasu  niczym bankrut-hazardzista (obserwacja Kasi Raj) rzucam się po kolejne zadania i zaczynam angażować każdą minutę do pracy - nawet stojąc na przystanku obmyślam kolejny plan działań albo rysuję, bo gdybym się teraz zatrzymała to rozsypałabym się jak wampir poskromiony przez słońce... Mój przyjaciel Tadeusz słysząc ten rozpaczliwy monolog, powiedział: "Próbujesz mi wmówić że jesteś pracoholiczką..." I tak nazwany stan rzeczy traci swój urok, opada cały glamour i zostaje pokreślona, wciąż rozciągająca się lista zadań. Taki przyszedł do mnie czas - może przyjdzie odmiana i Tadeusz wtedy zapyta: "Próbujesz mi wmówić, że jesteś leniem?"
Na trasie naszego maratonu pojawił się BARDZO przyjemny odcinek - w zeszły  piątek odbyło się spotkanie nadodrzańskich, artystycznych inicjatyw i okazało się, że tworzymy świetna nad aktywną bandę wariatów, którzy porwali się na porównywalne do siebie szaleństwo dzięki czemu czulej na siebie wzajemnie spoglądamy. Popołudnie i wspólny wieczór dały mi ogromny zastrzyk pozytywnego myślenia i zwróciło mój wzrok na horyzont "Artystycznego Nadodrza", o którym czasem zapominałam, patrząc ze strachu bardziej pod nogi niż przed siebie. Wniosek: w biegu, choć łapie się zadyszkę, myśli intensyfikują się i buzują, i choć powinnam paść bez sił mam wrażenie że jest we mnie coraz więcej energii - czy to się nie nazywa euforia tworzenia!? 
Lena

Wszystko to prawda, dzieje się i dzieje się też poza Macondo, co może najbardziej mnie zaskakuje. W przyszłym tygodniu jadę do Olsztyna na próby wznowieniowe "Dam i huzarów" I tak jakoś teatr do mnie wrócił, zawołał i może dlatego w niedzielę 13-tego kwietnia uruchamiamy Salon Poezji i to wieczorową porą będziemy słuchali poezji Charles'a Bukowskiego "Z obłędu odsiać Słowo, wers drogę...", a przeczyta ją równie szalony co poeta Wiesław Cichy, aktor Teatru Polskiego we Wrocławiu a dwa dni wcześniej czyli 11 kwietnia wernisaż Natalii Tarnawy "Machinae, Maszyny w sztuce, sztuka maszyn" wspaniałej artystki. Szczegóły nastąpią, bo wcześniej spotkamy się na indywidualnej wystawie Leny Czerniawskiej  "Ceremonie pogrzebowe - wprowadzenie" i to nie w Macondo! Wernisaż odbędzie się 4 kwietnia o godz. 20 w kamienicy na ul. Uniwersyteckiej 11/12, Galeria MMXII. Towarzyszę Lenie z daleka, czasem prześle mi mms'a ze zdjęciem kolejnego obrazu, który powstaje na ścianach strychu albo wspólnie zbieramy stare znicze na cmentarzu, a ona jest w natchnieniu. Po raz kolejny mnie zaskakuje, czuję, że przechodzi na jakiś kolejny etap swojej twórczości i rozwoju i to jest piękne i niepokojące i trochę się denerwuję i czekam na ten wernisaż z radością. 



Myślę, że właśnie wydarza się coś bardzo ważnego w przestrzeni sztuki, tego mirażu naszych potrzeb metafizycznych.
"Szaleństwo jeno wystawia rzecz
co się tak łatwo rozpęka,
by losu rozbiła ręka
to czego się nie naprawia..."
Nie wiem, czemu chodzi za mną ten wierszyk Cervantesa? Sam tak we mnie mówi, o coś woła, więc musiałam go zapisać, prawda? 
Julia