W niedzielę rzeczywiście zjawiła się Rebeka. Miała nie więcej niż jedenaście lat. Uciążliwą drogę z Manaure przebyła z handlarzami skór, którzy mieli polecenie dostarczyć ją wraz z listem do domu Josego Arcadia Buendii, ale nie mogli określić dokładnie, kto ich prosił o tę przysługę. Cały jej dobytek składał się z węzełka z bielizną, drewnianego fotelika na biegunach, zdobnego w ręcznie malowane kolorowe kwiaty, i worka z żaglowego płótna, który zawierał kości jej rodziców grzechocące przy każdym poruszeniu. List do Josego Arcadia Buendii napisany był w nader serdecznych słowach przez kogoś, kto pomimo lat i odległości nadal go kochał i kierując się zwykłym ludzkim odruchem litości uważał za swój obowiązek wysłać do niego tę biedną opuszczoną sierotkę, która jest kuzynką Urszuli, a zatem także krewną - choć o wiele dalszą - Josego Arcadia Buendii, jako córka jego niezapomnianej pamięci przyjaciela Nicanora Ulloa i jego czcigodnej małżonki Rebeki Montiel, których Bóg powołał do swego królestwa i których ziemskie szczątki przesłane są w załączeniu, aby sprawiono im chrześcijański pogrzeb. Wymienione nazwiska i podpis na liście były napisane bardzo wyraźnie i czytelnie, ale ani Urszula, ani Jose Arcadio Buendia nie mogli sobie przypomnieć krewnych o tych nazwiskach i nie znali nikogo, kto nazywałby się tak jak nadawca listu, a tym mniej w dalekim osiedlu Manaure. Od dziewczynki nie można było uzyskać żadnych dodatkowych informacji.
Gabriel Garcia Marquez Sto lat samotności
Tyle się w Macondo działo, że aż trudno mi zacząć opowiadać!
Może zacznę od czułych pozdrowień do naszej kanadyjskiej przyjaciółki Joanny, która już za chwilę będzie za oceanem, a ja się nie mogę przyzwyczaić, że już jej nie ma z nami w domu, bo dawała nam tyle dobrej energii! Mam nadzieję, Joanno, że umiesz też nad lub pod oceanicznie wysyłać swoje pozytywne fluidy!
Macondowe szaleństwo na koniec maja zaczęło się już piątek wernisażem Sebastiana Łubińskiego:
Każdy z gości mógł dopisać swoją definicję anty-materii i dokleić ją obok rysunków Sebastiana
UWAGA!
swoje definicje można dopisywać aż do końca trwania wystawy, czyli przez cały czerwiec!
Wspaniałą, romantyczną (tak! romantyczną!) definicję anty-materii napisał dla nas Amadeusz, nasz macondowy fizyk - ale nie zdradzę, trzeba przyjść i przeczytać!
Zaczęliśmy warsztatami z robienia latawców, które oderwały nas od ziemi:
Latawce latały, ale też i się plątały...
Po warsztatach nastąpił czas na opowieści o Chinach! Pierwszy opowiadał Grzegorz Łoznikow, który studiował w Chinach przez pół roku. Były to Chiny widziane bardzo osobiście, różne zakątki, zakamrki zupełnie nie turystyczne.
Później były cztery dziewczyny z Chin, które z kolei studiują u nas na ASP i zrobiły piękną prezentację - stroje, obyczaje, sztuka...
Nasz Dzień Chiński trwał od 15-tej do 21-szej. Istny maraton!
...pomyślałam sobie dzisiaj, że jeśli Bóg istnieje to ma naprawdę trudną robotę, bo ja ledwo ogarniam moje jedno życie, a co dopiero opanować cały Wszechświat! W każdym razie nie zazdroszczę Mu takiego zadania...
Mój tydzień nie skończył się na Dniu Chińskim - całe niedzielne popołudnie spędziłam na niezwykłej rodzinnej imprezie organizowanej przez Wrocławską Fundację Hospicjum dla Dzieci. Dzięki fantastycznej energii Ady (jednej z głównodowodzących Fundacji) udało nam się rozpocząć malowanie, a dokładnie odbijanie ogromnego obrazu, który tworzymy wszyscy razem - rodziny pod opieką Fundacji i wszyscy, którzy ich wspierają i są blisko! Pomysł polega na wykonaniu przez nas wszystkich gigantycznej bańki mydlanej za pomocą odcisków palców!
Nie zdawałam sobie sprawy dopóki nie zaczęliśmy malować naszej bańki, jak ważne będzie dla mnie to doświadczenie, ile da mi energii, nadziei i poczucia spełnienia. Czasami w nieoczekiwanym momencie znajdujemy się dokładnie tam, gdzie powinniśmy być. Czuję, że dając tak naprawdę niewiele, dostałam bardzo dużo. Dziękuję
Lena
A ja tę ostatnią niedzielę po prostu przespałam! To był mój pierwszy wolny dzień od paru tygodni i bezwstydnie nie robiłam nic! Trochę było mi smutno, bo Aśka wyjechała do Warszawy, skąd w sobotę wyleci do Kanady i zrobiło się pusto. pewnie zobaczymy się za parę lat. Cudownych mam przyjaciół w Kanadzie i Basia (siostra Joanny) i Ryszard (mąż Aśki) no i niezwykła, wspaniała Irena (mama Basi i Joanny), która za parę dni skończy 90 lat (!), a jest taka młoda, radosna, mądra, że nie można jej nie uwielbiać i nie zazdrościć. Irena patrzy na świat i na nas z wyrozumieniem, trochę ironicznie, z humorem. Kocham Cię Ireno!
A w Macondo już czerwiec, nowa tarta Leny i nowy ciąg spotkań.
Już w sobotę 7 czerwca w Macondo, o 19.00
koncert Agaty Borowieckiej
"Wzrok przekroczył linię horyzontu". Artystka
zaśpiewa i zagra na gitarze klasycznej utwory z
repertuaru Piotra Roguckiego. Będzie jazzowo, nastrojowo i
niepowtarzalnie. Zapraszamy! Wstęp wolny!
Oddajmy głos naszemu gościowi:
"Nazywam się Agata Borowiecka. Pochodzę z Gdyni, we Wrocławiu mieszkam od 2 lat. Podaję kilka informacji na swój temat: z wykształcenia inżynier zarządzania; od dziecka
interesowałam się śpiewem, grą na gitarze, tańcem, m. in. uczestniczyłam
w zajęciach dla młodzieży prowadzonych przez Teatr Muzyczny w Gdyni; od mniej więcej 10 lat gram na gitarze, śpiewam; obecnie uczę się w Państwowym Pomaturalnym Studium Animatorów Kultury i
Bibliotekarzy- SKiBA na specjalności- animator kultury tańca, pracuję w
Fundacji l'Arche zajmującej się osobami z niepełnosprawnością oraz
udzielam się w Kinie Nowe Horyzonty."
Będzie pięknie, chociaż trochę się martwię, bo będę sama - Lena wyjeżdża do Szwecji na plener ze studentami - więc musicie przyjść! Pomoże mi nasza szalona Klaudyna. Cieszę się, że udało nam się wrócić do muzycznego Macondo i do naszej listy zdarzeń wróciły małe koncerty. Może przyjdzie czas na taniec...
Zbliża się lato, chociaż jesienne na dworze. Oj, mylą się te pory roku. Może to tak jest specjalnie, żebyśmy nie popadli w rutynę i nie chowali zbyt pośpiesznie kożuchów do szafy, bo nie wiadomo, kiedy trzeba będzie ulepić bałwana! Spróbuję na sobotę upiec tartę truskawkową z kremem według przepisu Hani (to ta fotografka z Bydgoszczy), która obecnie tworzy swoje własne Macondo czyli Pensjonat pod Jemiołą w Ciechocinku. Trzymamy kciuki, bo im więcej magicznych miejsc na świecie, tym lepiej... Bo jak inaczej zmieniać swój świat, jak nie czarami?
Julia
Koncert pani Agaty i tarta pani Julii były znakomite. A po koncercie można było pobyć z artystką co jest niesamowitym doświadczeniem.Takim dotknięciem sztuki. Z tartą było gorzej, bo z racji swojej smakowitości szybko zniknęła :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci Macondo. Że Jesteś.