styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

wtorek, 11 listopada 2014

Niebieska rowerzystka

Czas odwiódł go od tego oszałamiającego zamiaru, ale pogłębił uczucie frustracji. Postanowił szukać schronienia w pracy. Zrezygnował na całe życie z poznania kobiety,  by ukryć hańbę swej bezsilności. Tymczasem Melquiades utrwalił już na swych płytkach wszystko, co było do utrwalenia w Macondo, i porzucił dagerotypię wydając ją na pastwę obłędu Josego Arcadia Buendii, który postanowił wykorzystać tę sztukę, by otrzymać naukowy dowód istnienia Boga. Był pewien, że za pomocą skomplikowanego  procesu nakładających się jedna na drugą ekspozycji, dokonanych w różnych miejscach domu, prędzej czy później uzyska dagerotyp Boga, jeżeli Bóg istnieje, albo obali raz na zawsze wszystkie hipotezy co do jego istnienia. Melquiades natomiast zagłębił się w interpretacjach Nostradamusa. Przesiadywał do późna, dusząc się z gorąca w swojej wypłowiałej, aksamitnej kamizelce, bazgrząc po papierach swoimi drobnymi jak łapki wróbla rękami,  na których lśniące niegdyś pierścienie straciły połysk z dawnych czasów.
                                                                                            Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"


Ruszamy listopadowo! I piszę ruszamy w liczbie mnogiej, bo Julia w końcu wróciła do domu, niestety chora i zmęczona, ale nie ma to jak weekend w naszym domowym schronie, który regeneruje wszystkie bóle, choroby i strachy.
Mama nie była by mamą, gdyby nie przyjechała z dalekiego Radomia z całą walizką prezentów, z których najbardziej podobają mi się niebieska rowerzystka, która jeździ teraz sobie po naszym domu i bardzo modne, futrzane kamizelki. Noszę je teraz cały czas, jest mi ciepło, wyglądam jakbym właśnie wróciła z Alaski, a jak natknę się na porzuconą przeze mnie, jedną z moich futrzanych kamizelek, to przeżywam wstrząs poznawczy myśląc przez moment, że mamy w domu nowego, drapieżnego kota. Julia robi najlepsze prezenty, jak wpadniecie do Macondo, to może się okaże, że dla Was też coś przywiozła...
Dziś z okazji święta narodowego byłyśmy na długim, słonecznym spacerze przez naszą malutką stację kolejową, na której odliczałyśmy "kocha, nie kocha" na mijających nas wagonach pociągów. Spotkałyśmy też stado kóz i obraz Chełmońskiego, na którym spacerowała piękna, starsza pani na tle wyschniętego pola kukurydzy, przystając od czasu do czasu; wsparta o drewnianą laskę tego samego koloru co pejzaż, który ją otaczał i spoglądając w niebo.
Dziś i wczoraj spotkała mnie też ogromna przyjemność w postaci mojej przyjaciółki, która obecnie mieszka w Paryżu i na chwilę odwiedziła Wrocław. Zawsze jak się spotkamy wszystko nabiera tempa, gadamy jak nakręcone, a i tak znowu nie udało nam się porozmawiać o wszystkim i teraz z trudem składam to zdanie, bo przez głowę przebiegają mi tony tematów, które koniecznie chciałam omówić! Dobrze mieć taką Magdę, która od lat zaraża mnie swoją dobrą energią, jest jak najlepsze lekarstwo... Muszę zmienić temat, bo inaczej wskoczę zaraz do samolotu i polecę za nią do Paryża!
Wracając więc do listopada to w tę sobotę o 19.00 - Mateusz Leśny i Przemek Szajwaj akustycznie. Duet na wokal i gitarę w utworach takich twórców jak Jessie Ware, Katie Melua, Monika Brodka, Edyta Bartosiewicz. Mateusza już znacie, z naszego WIELKIEGO otwarcia, na którym brawurowo zaśpiewał piosenki Sinatry. 





W listopadzie nie odpoczywamy, więc zaraz po sobotnim koncercie warsztaty z szydełkowania z Michaliną Adamską, która nauczy nas szydełkować z bobbinów, czyli nowych, rewolucyjnych włóczek, o których więcej na www.bobbiny.pl 


Robi się ciekawie i intensywnie w tym naszym małym Macondo! Do zobaczenia!
Lena

Powrót do domu to bardzo przyjemna rzecz nawet jak człowieka dusi katar i kaszel i boli go gardło. Premiera "Pierwszej młodości" bardzo się udała - a tak naprawdę to niesamowity był cały czas przedpremierowy, kiedy Danusia z Iwoną zaczynały istnieć jako Renee i Simone, przeżywały swoje wzloty i upadki, odkrywały wolność i miłość i młodość. To największa nagroda w tej pracy, kiedy przedstawienie zaczyna żyć swoim własnym życiem i tworzy swoją własną rzeczywistość. I taką przygodę udało mi się przeżyć razem z dziewczynami (a dołączyła do nas jeszcze moja siostra - scenograf) w Teatrze Powszechnym w Radomiu. Najlepszy był drugi spektakl, którego nie widziałam, ale wiem, że była nawet owacja na stojąco. A ja zanurzyłam się w ten dziwny stan chorobowy, który daje taką niejasność istnienia, poczucie czasu i przestrzeni też raczej marne. Człowiek zdrowy myśli sobie, że tak poleżeć sobie w łóżku jest fajnie, ale jak już w nim leży chory to fajnie wcale nie jest. No więc postanowiłam nie leżeć dłużej i poszłyśmy na spacer, o którym pisała Lena. Było pięknie ciepło, były kwiaty niebieskie, fioletowe i żółte (które nic sobie nie robiły z tego, że to listopad), latały małe samoloty, stada srok uciekały przed Fiodorkiem a kozy się gapiły. A jutro idę do Macondo i cieszę się, bo dawno mnie tam nie było i będę tam na Was czekać. 
Julia 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz