styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

sobota, 14 czerwca 2014

Było kameralnie, pięknie i poetycko - za nami koncert Agaty Borowieckiej


Natychmiast po przybyciu usiadła w swoim foteliku i ssąc palec obserwowała wszystkich wielkimi 
wystraszonymi oczami, nie zdradzając niczym, że rozumie, o co ją pytają. Miała na sobie zniszczoną sukienkę, przefarbowaną na czarno, i równie zniszczone lakierowane buciki. Włosy były ciasno splecione w warkoczyki i przewiązane czarnymi kokardami. Nosiła szkaplerz z zatartym od potu obrazkiem, a na prawej ręce bransoletkę z kłem drapieżnika oprawionym w miedź, jako amulet przeciw chorobie oczu. Zielonkawy odcień skóry i okrągły brzuch, napięty jak bęben, świadczyły o nadwerężonym zdrowiu i głodzie, starszym niż ona sama. Ale kiedy jej dano jeść, postawiła sobie talerz na kolanach nie podnosząc do ust ani kęsa. Przypuszczano nawet, że jest głuchoniema, póki Indianie nie zapytali Jej w swoim narzeczu, czy chce trochę wody, a wtedy ona, jakby rozpoznając ich, poruszyła oczami i skinęła głową twierdząco.
Zatrzymali ją u siebie, bo nie było innego wyjścia. Postanowiono nazwać ją Rebeką, jak, zgodnie z listem, brzmiało imię jej matki, a kiedy Aureliano zadał sobie trud odczytania jej całego kalendarza z imionami świętych, nie wywołało to żadnej reakcji z jej strony. Ponieważ w Macondo nie było wtedy cmentarza, bo dotychczas nikt jeszcze nie umarł, zachowano worek z kośćmi w oczekiwaniu, aż znajdzie się godne miejsce, żeby je pogrzebać, i przez długi czas zawadzały wszędzie; odnajdowano je w najmniej spodziewanych miejscach, zawsze z tym grzechotem, przypominającym gdakanie kwoki.

                                                                                   Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"



 ...Od razu muszę się wytłumaczyć, że nie ma mnie we Wrocławiu - porzuciłam Macondo na cały tydzień i wyjechałam ze studentami do Szwecji... Kolejne wagary można by powiedzieć, ale z dużą dozą odpowiedzialności. Więc nie tracę całkiem głowy, ale i odpoczywam, bo Szwecja piękna i pełna słońca (w nocy nie zapada całkiem zmrok, a słońce trochę zachodzi koło północy i wychodzi po trzeciej). 
Nie zapominam jednak, nawet na odległość o tym, że w niedzielę kolejne warsztaty z Olą Niemiec, na które już zebrałyśmy sporo zapisów więc zapowiada się bardzo miłe, kwietne popołudnie! 

Tym razem przed nami warsztaty po tytułem "Kwietne wianki i przypinki". Lato sprzyja częstszym spotkaniom towarzyskim, chętniej świętujemy na zewnątrz. Bogactwo kwiatów jest tak ogromne, że oprócz udekorowania nimi stołu możemy zabawić się i zrobić ozdoby dla siebie. Zapraszamy na warsztaty z robienia wianków i przypinek. Będzie kwiatowo, kolorowo i radośnie!
Koszt warsztatów 20zł
Czas trwania: 1,5 godziny
Obowiązują zapiasy!
mail: parasolki@gmail.com
telefon: 503088304
www.facebook.com/naszemacondo


Do zobaczenia w sobotę!
Lena

To był zwariowany tydzień, bo wszyscy dookoła musieli gdzieś wyjechać. Ja również. Byłam w Olsztynie w moim ulubionym Teatrze im. Jaracza. I byłam bardzo ważną osobą powołaną do Państwowej Komisji Egzaminacyjnej. Oglądałam dyplomy czwartego roku Studium. Trzy spektakle, w których mogłam zobaczyć szóstkę młodych aktorów w różnych odsłonach. Aktorów! To była duża przyjemność patrzeć na ich talenty, pasję, zespołowość. I w rezultacie na rozdaniu dyplomów (z bardzo dobrymi ocenami) wzruszyłam się, poleciała łza, bo w tym ich sukcesie był też smutek rozstania z przyjaciółmi, uczelnią, studenckim życiem i lęk przed nieznanym. Bezwzględny koniec, choć ten finał był sukcesem i nagrodą za ich i ich pedagogów czteroletnią pracę, wzrusza tęsknotą za tym, co właśnie staje się przeszłością. Słodko-gorzkie jest to nasze życie...
Ale zanim wyjechałam do Olsztyna w Macondo odbył się koncert Agaty Borowieckiej "Wzrok przekroczył linię horyzontu". Było kameralnie, poetycko i pięknie. 





Taka cudowna chwila oddechu od szumu i gorąca czerwcowego popołudnia. I było tak miło, że po koncercie nikt nie chciał  wychodzić, wpadł do nas aktor Jacek Zawadzki, który grał spektakl obok w Krzywym Kominie, wziął gitarę i zagrał nam Okudżawę. Cała czerwcowa nowa tarta z truskawkami została zjedzona i pewnie tak siedzielibyśmy do rana, gdyby nas nie wyrwał z tego poetyckiego zapatrzenia nasz nadodrzański, niezbyt trzeźwy sąsiad, który chciał napić się herbaty. I rozeszliśmy się, bo już było bardzo po czasie, a ja wtedy poczułam o g r o m n e  zmęczenie, ale takie przyjemne. Dziwnie jest być w Macondo bez Leny! A dziś piekę  dwa ciasta - tartę na słodko (tę z truskawkami) i na słono ( z cukinią ). Więc zapraszam, będzie pysznie. I tak się zastanawiam skoro słońce i gorąc trochę nas zniechęca do siedzeniu we wnętrzach, to może trzeba zorganizować dla tych , co zostają latem w mieście półkolonie dla dorosłych? I wymyślić sobie takie przygody i wędrówki, że Kanary okażą się nieciekawe? Są chętni? 
Julia

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz