styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

czwartek, 5 września 2013

Syreny i poranki

Jose Arcadio Buendia nie znał zupełnie geografii swojego rejonu. Wiedział, że na wschodzie rozciąga się łańcuch nieprzebytych gór, a za górami stare miasto Riohacha, gdzie w minionej epoce - jak opowiadał jego dziadek, pierwszy Aurehano Buendia - Sir Francis Drake polował z armat na kajmany, które potem kazał wypychać słomą i posyłał w podarunku królowej Elżbiecie. W młodości on i jego ludzie, wraz z żonami, dziećmi, zwierzętami i całym dobytkiem, przeszli przez góry szukając dojścia do morza, lecz po dwudziestu sześciu miesiącach zaniechali dalszej wędrówki i założyli Macondo, aby uniknąć trudów powrotu. Toteż droga na wschód nie interesowała ich, bo mogła prowadzić tylko w przeszłość. Na południu były bagna pokryte wiekową warstwą roślinności i olbrzymi świat moczarów, który, jak zapewniali Cyganie, nie miał granic. Wielkie moczary na zachodzie łączyły się z bezkresnym rozlewiskiem wody, zamieszkanym przez ssaki o miękkiej skórze, z głową i torsem kobiety. To one doprowadzały żeglarzy do zguby wabiąc ich urokiem swoich olbrzymich sutek. Cyganie płynęli sześć miesięcy tym szlakiem, zanim trafili na wąski pas stałego lądu, którędy wiodła droga mułów pocztowych. Według obliczeń Josego Arcadia Buendii, jedyną możliwość nawiązania kontaktu z cywilizacją dawał szlak wiodący na północ. Wyposażył więc w narzędzia do budowy dróg i broń myśliwską tych samych ludzi, którzy towarzyszyli mu przy założeniu Macondo, wrzucił do sakwy kompasy i mapy i ruszył na spotkanie wielkiej przygody.
Sto lat samotności, Gabriel Garcia Marquez

Mam kłopot ze słońcem! Nadchodzących zmian pór roku nie mogę zaakceptować, Uznać ich konieczność. I nie chodzi tylko o to, że nie ma już ciepłych wieczorów, ale mam kłopot ze słońcem. Bo teraz wstajemy osobno! Ja budzę się a jego jeszcze nie ma! I co teraz? Jest mi źle, czuję się głupio z tym wstawaniem samotnym, jestem niewyspana i nieszczęśliwa i samotna... I tak do szóstej. A potem jest już lepiej. Co robić. Wstawać później? No tak, ale ten letni rytm poranków pozwalał wieczorem już mieć tylko przyjemności - chwila lenistwa, telewizor, lody, pasjans i takie tam głupstwa przyjemne. A wszystko co do zrobienia rano. I człowiek czuł, że ten ranek ma sens i chroni przed nadmiarem spraw i daje oddech wieczornych przyjemności. A teraz? Lato chce się skończyć, no nieładnie. Straszne zamieszanie. A gdzie spędziłam wakacje? W Macondo! Było pięknie. A jesienią? 
Dostałyśmy od mojej wspaniałej przyjaciółki Joanny z Kanady tak pięknego maila, który napisała po lekturze naszego bloga, że obie z Leną się wzruszyłyśmy bardzo. Dzięki Ci Asiu. Każdemu z nas potrzebne jest takie wsparcie, żeby przetrwać te sto lat samotności. Pytanie -  czy światło nad barem powinno być zamontowane w beli drewna, nie wiem, nie jestem pewna czy nie będzie wyglądało za ciężko i za ludowo. Kusi jednak to, że to bela z Grabowej, czyli kawałek naszego domu. No i co robić?
Julia
P.S. W Olsztynie słońce (choć też opóźnione) i bardzo twórcze i pogodne próby!

A jesienią będzie jesienna kawa w Macondo! Taka ze skórką pomarańczową, cynamonem i kardamonem... mmmm.... i wróci sezon na dynie i grzane wino! Wspaniale! (Czy ja się właśnie cieszę na jesień??) Ta radość to chyba wina rowerowych wypraw - jest taki moment jak jedzie się od nas do miasta, że przejeżdża się przez park i czuć intensywny zapach liści i trawy, a słońce delikatnie przebija się przez niewielkie szpary w koronach drzew tworząc na ziemi migoczące mozaiki. Zabawnie pląsające światła pod kołami przyprawiają o zawrót głowy - trzeba uważać, nie dać im się zwieść, bo skrzące się plamy są jak syreny - uwodzą i krzywdzą - w tym wypadku zrzucają z roweru natychmiast otrzeźwiając rowerzystę-romantyka. 
Rower! Dziś spędziłam na nim większość czasu. Przejechałam nawet przez Most Milenijny co wydawało się niemożliwe i jechałam wzdłuż Odry od strony Osobowic, ale niestety moje marzenie o urokliwej ścieżce nad samą rzeką brutalnie rozbiło się o rozkopaną drogę i robotnika goniącego mnie na gigantycznej taczce wypełnionej co najmniej toną piachu... I właśnie gdy byłam na tym etapie mojej podróży zatrzymał mnie telefon od Mateusza, który pracuje u nas w Manufakturze - kasa nie działa!!!! No tak... dzień się zaczął na dobre... Postanowiłam nie tracić spokoju ducha i wykonać najpierw wszystkie ważne czynności za nim rzucę się na ratunek Mateuszowi. Dojechałam (pod wiatr, ale widząc już Odrę) do urzędu na Kromera (tak Paulotko, byłam pod Twoim domem!), odebrałam kartograficzną wizję Macondo i ruszyłam do Manufaktury. Na miejscu (jak to zwykle z Mateuszem) szukając instrukcji kasy i numeru telefonu do serwisu, dostaliśmy zupełnej głupawki i śmieszyły nas już dosłownie wszystko... na to jeszcze kontrolnie zadzwoniła mama i chyba pocieszyły ją nasze chichoty, bo najwyraźniej bała się, że kasa zada nam ostateczny cios... Nie poddajemy się jednak tak łatwo! Zapakowałam więc kasę na rower i popędziłam do serwisu, gdzie na miejscu wymienili nieszczęsnej akumulator i wróciłam do Manufaktury z dobrą wiadomością - kryzys zażegnany! Na koniec przyjechał Krzysiu-fotograf i odpiliśmy tradycyjnie kawę na ławeczce omawiając samochody zaparkowane przed nami, historie imion i poziom powietrza w oponach naszych rowerów. 
Takie powinny być właśnie końce kryzysów - kawowe i beztroskie! 
Na już zupełny koniec podjechałam do Macondo i przegadałam z naszym Macgywerem stan aktualny naszych działań. Łazienka lada chwila będzie tapetowana, można już malować ostatnią partię ścian, pomiędzy jednym pomieszczeniem, a drugim i dylematy: na jaki kolor pomalować kafle, które będą za barem, oraz rurę spiro...
 
Lena

1 komentarz:

  1. Julio i Leno - jesteście wspaniałe i latem i jesienią i zimą i wiosną ! Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń