styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

niedziela, 15 września 2013

Jak daleko, jak blisko...

Odkrycie galeonu, wskazujące bliskość morza, pohamowało impet Josego Arcadia Buendii. Uważał to za złośliwy figiel swego przewrotnego losu. Przedtem, za cenę poświęceń i cierpień bez liku, szukał morza nie znajdując, a znalazł je teraz nie szukając, zagradzające jego drogę jak przeszkoda nie do przezwyciężenia. Wiele lat później pułkownik Aureliano Buendia przewędrował znowu ten obszar, kiedy istniał już regularny trakt pocztowy, i jedyną pozostałością statku, jaką odnalazł, był zwęglony szkielet pośrodku pola maków. Przekonany dopiero wtedy, że historia ta nie była wyłącznie tworem wyobraźni jego ojca, zastanawiał się, w jaki sposób galeon mógł dotrzeć aż do tego miejsca na lądzie. Ale Jose Arcadio Buendia nie stawiał sobie tego pytania, kiedy zobaczył morze po dalszych czterech dniach podróży, o dwanaście kilometrów od galeonu. Jego marzenia znalazły kres na brzegu tego morza barwy popiołu, spienionego i brudnego, niegodnego trudów i poświęceń i jego przygody.
- Do stu diabłów! - wykrzyknął. - Macondo jest otoczone wodą ze wszystkich stron.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez

Macondo nie tylko jest otoczone wodą, ale i ma już podłączoną wodę w łazience i przy barze! Cała łazienka jest już też wytapetowana i wygląda świetnie - teraz pracujemy nad tematem lustra i światła... Przygotowanie na 28 trwają! W środę przyszły drabiny! Nareszcie! Wszystkie sześć naszych drabin! Środa w ogóle była szalona - od rana siedziałyśmy z Martą w Macondo, która bardzo dzielnie wyskrobała ślady farby i wyszorowała dokładnie całe panele, które teraz wyglądają jak nowe. Przed południem pojawił się Szotu i od razu ruszyliśmy po zakupy - najpierw nieskończoną ilość hydraulicznych elementów (nie wiedziałam, że jest ich aż tyle - cały mikro-hydrauliczny kosmos) i spray do pomalowania kafli za barem:


potem na wyprzedaż różnych ciekawych, kawiarnianych sprzętów, gdzie kupiliśmy mnóstwo różnych rzeczy: 


...talerze, szklanki, kubki, sztućce, lampy...  Zakupy były bardzo udane i emocjonujące - musiałam podjąć dużo ważnych, ostatecznych decyzji.
W sobotę rano pojechaliśmy z Andrzejem Macgyverem i wybraliśmy półki!!! Jestem z nas bardzo dumna! Wygląda to tak:

Na razie postanowiłyśmy nie bejcować naszych drabin, bo mają boski kolor drewna i pieczątki "maksymalna wysokość wejścia". Reszta drabin spokojnie czeka na swoją kolej:

oto spokój drabin


W Manufakturze natomiast wydarzyła się rzecz zdumiewająca... Otóż przez okno widziałyśmy z Martą, że ktoś z wycieczki niemieckich turystów usiadł na naszej ławeczce i prowadził miłą konwersację ze swoim znajomym. Zaaferowane pakowaniem prezentów straciłyśmy naszego gościa z oczu i po chwili, gdy myślałyśmy już, że po prostu tajemniczy turysta odjechał w dalszą drogę jednym z autokarów parkujących przy naszej galerii okazało się, że nasz gość zniknął niczym duch i zostały po nim tylko buty:


Lena

"Jak daleko, jak blisko..." to macondowy stan. Jest pięknie w toalecie, są piękne drabiny (może jednak bejcować?), są niezwykłe rysunki Leny, są świetne lampy, ale brakuje biurka, stołu, kasetki na pieniądze, skrzyni, trzeba zmienić żarówki, powiesić szalone francuskie lustro, wymienić szybę, obudować siedzisko przy oknie, wymyć szyby, zamontować alarmy, wymienić klamkę, która jest nieformatowa i nie można jej nigdzie znaleźć, przewieźć rzeczy z domu na Pomorską, przenieść towar, przygotować witrynę i światła do niej, a to wszystko to tylko to, co sobie w tej chwili przypominam, a dotyczy jedynie pierwszej części, którą chcemy otworzyć za dwa tygodnie i to wszystko jest na głowie Leny, bo ja znikam jutro i nocą jadę do Olsztyna, ale wrócę jak co tydzień. Miałyśmy w sumie bardzo piękny weekend, głównie dzięki naszej kochanej ciotce Marylce (wszyscy niech nam zazdroszczą), wiecie lody, filmy i różne opowieści, a ponieważ Maryla wie wszystko to dowiedziałam się od niej na czym polegała technika robienia fresku i nie wiem czemu, ale jestem pod wrażeniem szalonym. Nie dosyć, że tego nie wiedziałam, to jeszcze mnie to oszołomiło! Nie mogłam od tego wydrapywania w mokrym tynku obrazów zasnąć. To był miły dzień. I zakończył się wiadomością, że być może na małym otwarciu zagra w Macondo harfistka! Wyobrażacie sobie, co będzie na dużym otwarciu!!!
 Julia

Aha, przypomniałam sobie - nie mamy nic do puszczania muzyki w Macondo. Chodzi o radio z CD, może ktoś może nam pomóc i ma taki sprzęt, który nie jest mu już potrzebny? To na pewno nie wszystko, ciąg dalszy nastąpi, a choć nieustająco pada deszcz lub deszczyk jest pięknie, zwłaszcza kiedy z samego rana jedzie się na rowerze z psem w koszyku i Leną obok, która biegnie do tajemniczego ogrodu, gdzie czekają na nas orzechy włoskie i dzikie róże...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz