Nazywała się Pilar Ternera i uczestniczyła w przeprawie przez góry zakończonej założeniem Macondo. Rodzina siłą zabrała z sobą dziewczynę, aby ją oddalić od mężczyzny, który zgwałcił ją, gdy miała czternaście lat, i kochał ją przez następnych lat osiem, ale nigdy nie zdecydował się tego ujawnić, bo należał do innej kobiety. Przyrzekł pójść za nią na kraj świata, ale później, gdy załatwi swoje sprawy, a ona miała już dość czekania na niego zawsze tak jak na któregoś z tych mężczyzn, wysokich i niskich, blondynów i brunetów, których przyrzekały jej karty na drogach ziemi i morza, za trzy dni, trzy miesiące lub trzy lata. W tym oczekiwaniu uda jej utraciły swoją krzepkość, a piersi jędrność, zapomniała o tkliwości, lecz zachowała nienaruszony szaleńczy żar swego serca. Oszołomiony tą cudowną zabawką, J osę Arcadio co noc szukał drogi do niej poprzez labirynt ciemnego pokoju. Pewnej nocy zastał drzwi zamknięte na zasuwę i zastukał kilka razy, wiedząc, że skoro ośmielił się zastukać po raz pierwszy, musi dobijać się aż do skutku, póki wreszcie po nie kończącym się oczekiwaniu nie otworzyła mu drzwi. W ciągu dnia słaniając się z niewyspania czerpał tajemną rozkosz ze wspomnień poprzedniej nocy. Ale kiedy ona wchodziła do ich domu, wesoła, obojętna, rozgadana, nie musiał się wysilać, aby ukryć swoje napięcie, bo ta kobieta, której głośny śmiech płoszył gołębie, nie miała nic wspólnego z niewidzialną potęgą, która uczyła go tłumić oddech i opanowywać uderzenia serca i pozwoliła zrozumieć, dlaczego ludzie boją się śmierci. Tak był pogrążony w swoich myślach, że nie uczestniczył nawet w ogólnej radości, gdy ojciec i brat przewrócili do góry nogami cały dom wieścią, że udało im się roztopić metalową skorupę i wydzielić z niej złoto Urszuli.
Sto lat samotności, Gabriel Garcia Marquez
Parę słów tylko, parę słów... Szare dni, zimno, cisza, trzeba się z tego
wyrwać... Jak? Przez innych i przez sen i marzenia. Trzeba odnaleźć
zgubione skrzydła i zatańczyć. Może wtedy poczuję zapach róż i żółte
motyle na horyzoncie. Nie mogę pisać o Macondo, bo tutaj też zapadło w
sen zimowy tysiące aniołów i kotów, ptaków i słoni i chodzimy cicho na
palcach, żeby ich nie zbudzić... A może to źle, może trzeba głośno
zaśpiewać i wtedy będzie bal. Lena zapisała się na tango i jest od tego
szczęśliwa. Nie spać, nie spać nawet wtedy, gdy śnieg wyciszył place i
ulice, nie spać, nie spać nawet wtedy, gdy zima wciska nas pod piec i
tam zasypiamy bez snów. Że nie wolno tak, że trzeba jakoś tak radośnie,
nie sprzedawać nikomu swojej zimowej melancholii? Ale w melancholii też
będzie nam razem do twarzy, w zapatrzeniach, westchnieniach, w ciszy.
Coś mi się wydaje, że trzeba jednak zacząć pisać nasze własne "Sto lat
samotności", żeby nie zwariować...
Julia
Macondo bije rekordy! Pomimo ciężkiego miesiąca, którym jest styczeń (według statystyk właśnie zostawiliśmy w przeszłości najtrudniejszy dla ciała i ducha dzień w roku!) kawiarnia kwitnie i coraz więcej osób rozpoznaje nasze miejsce, a nawet dochodzą nas słuchy, że się o nas plotkuje.
Na zdjęciu nowe obrazy w naszym sklepie namalowane przez Janinkę, która będzie mieć u nas wystawę, w którymś z letnich miesięcy...
Ciasta znikają w zawrotnym tempie!!!
Na półkach zagościły pokrowce na laptopy i tablety... Sama jeden porwałam dla siebie!
Kawy pilnuje dzielny ptak kiwi wykonany przez Darka Mrożka!
Luty też szykuje się nadzwyczajnie, dopinam właśnie ostatnie szczegóły i już za chwilę przedstawię Wam dokładny plan wydarzeń.
Wracając jednak do kawiarni - w sobotę odbyły się u nas pierwsze urodziny! Z tej okazji dla solenizantki koleżanki zarezerwowały naszą antresolę i ustawiły świeczki wzdłuż całej długości schodów. Myślę, że to były wyjątkowe urodziny tym bardziej, że dziewczyny siedziały u nas trzy godziny!
Mamy też nowy napis nad wejściem do kawiarni:
Z poważnych zadań staram się właśnie dopiąć status naszej fundacji i właśnie jesteśmy przed spotkaniem z prawniczką, która wszystko nam wyjaśni - błędne i udane punkty...
A z przyjemności to 2 lutego o 15.00 odbędzie się u nas spotkanie z podróżnikami "Iran - po drugiej stronie muru". Opowiadać będą Przemek Maruniak i Piotr Lechowski.
Teraz szykujemy się na warsztaty - może sama nauczę się robić taki szalik? Tylko nie zdecydowałam jeszcze jakie wybrać kolory...
Lena
Julio i Leno - pozdrawiam Was "zimowo" ale bardzo serdecznie i ciepło :).
OdpowiedzUsuńJak zawsze życzę Wam powodzenia we wszystkich przedsięwzięciach.
Leno - jakie kolory na szalik ? Oczywiście "makondowe" :)
Ależ się cieszę, ze tu trafiłam, bo wyjątkowo urocze to miejsce. :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie z... niedaleka. Jestem za Strzelina, a nie miałam okazji być w Macondo... okropne, co? Ale plotki /ktoś tu o nich wspomniał ;)))/ - szybko się rozchodzą, więc o i Was wieści dotarły do mnie. Super miejsce tworzycie. Przyjazne i ciepłe... z pasją. Uwielbiam takich ludzi, bo sama żyję pasją do poezji, którą piszę czasem i ... gliny.
Powodzenia. :)
Bardzo dobry gruszecznik. W połączeniu z zakrapianą słodkościami kawą Agaty Christie wręcz znakomity. Po takiej ilości cukru potrzeba snu opuszcza człowieka niemal na zawsze. A gdy ten czas już minie, wciąż spać nie można. Leżąc zagrzebanym pod kołdrą, z obowiązkowo odkrytą jedną stopą, przewracając się niespokojnie z boku na bok o trzeciej nad ranem, próbuje się wydobyć z przestrzeni międzyzębnych resztki ciasta, które wciąż zdają się generować dawno już zbędne kilokalorie. Nie pomaga szóste z kolei szczotkowanie, płukania dawno już zaprzestano. Poległa armia połamanych i zakrwawionych od dłubania w poranionych dziąsłach wykałaczek spoczywa w spokoju na nocnym stoliku. Nadwyrężony we wszystkie strony język, opuchnięty i porysowany od ostrych krawędzi nadkruszonych zębów, w opętańczym szale kontynuuje poszukiwania słodkich okruchów, tych odwiecznych wrogów spokojnego snu. Wszystko na nic, wrogowie bronią się zaciekle, nic nie wskazuje na rychłe nadejście pokoju albo chociaż zawieszenia broni na czas nocy. Opętany psychomachią potrzeby i braku snu , działający na jałowym autopilocie zdecydowanym na absolutnie wszystko, co konieczne do upragnionego upadku w objęcia Morfeusza, zdesperowany organizm wytacza cięższą artylerię. Palce są w stanie podołać tylko pierwszym, drugim i trzecim oddziałom wroga. Od czwartego wzwyż są one tak śliskie i obłe, że udaje się jedynie zdrapać szkliwo koniuszkami paznokci. Ale teraz nie można się już poddać. Nawet pyrrusowe zwycięstwo jest lepsze od pyrrusowej porażki. W zasięgu ramion znajdują się tylko książki, lampka nocna, długopis, pusty kubek... i scyzoryk. Będzie musiał wystarczyć. Czwórki nie stawiały dużego oporu. Szczypczyki scyzoryka, dzięki długiemu ramieniu, wytworzyły wystarczająco duży moment siły. Nawet krwi nie było wiele. Kolejni w szeregu jednak zapuścili korzenie głębiej. Nie pomogły szczypczyki, na nic zdały się udarowe uderzenia korpusem scyzoryka. Lecz otępiony ślepym szałem mózg znalazł sposób. Wystarczyło wbić najdłuższe ostrze w cieniutką szparę między trzonem a przylegającym doń dziąsłem i podważyć. Wyskakiwały jak wyrywane z korzeniami silnym szarpnięciem chwasty. Dzięki ci, Archimedesie. Brak resztek ciasta w 32 wyrwanych, połamanych, zakrwawionych zębach leżących na stoliku nie osłabił zapału. Wprowadzone w żądny mordu trans dłonie rozgrzebywały puste łożyska zębne, zdrapywały całe płaty skóry z wewnętrznych części policzków, wściekle ryły wszystko ostrzem scyzoryka.
OdpowiedzUsuńWreszcie zasnął.
Bardzo dobry gruszecznik, polecam.