Ale od tego popołudnia, kiedy przywołał synów, aby mu pomogli rozpakować przyrządy laboratoryjne, zaczął poświęcać im większość swego czasu. W ustronnej izdebce, której ściany pokrywały się z wolna nieprawdopodobnymi mapami i bajecznymi rysunkami, nauczył ich czytać, pisać i rachować. Opowiadał o cudach tego świata nie tylko w granicach swoich wiadomości, ale wysilał swoją wyobraźnię, posuwając ją do krańców niewiarygodnych. W taki to sposób chłopcy dowiedzieli się, iż na samym południu Afryki żyją ludzie tak inteligentni i spokojni, że ich jedynym zajęciem jest siedzenie i rozmyślanie, i że można przejść suchą stopą przez Morze Egejskie, przeskakując z wyspy na wyspę aż do portu Saloniki. Te fascynujące opowieści pozostawiły tak trwały ślad w pamięci chłopców, że wiele lat później, na sekundę przed rozkazem „ognia", który oficer wojsk regularnych rzucił plutonowi egzekucyjnemu, pułkownik Aureliano Buendia przeżył na nowo ów ciepły wieczór marcowy, w którym jego ojciec przerwał lekcję fizyki i znieruchomiał z ręką w powietrzu i utkwionymi w jeden punkt oczyma, słysząc z daleka piszczałki, bębny i grzechotki Cyganów, którzy znowu przybywali do wsi, aby zaprezentować ostatni zadziwiający wynalazek uczonych z Memfis.
Sto lat samotności Gabriel Garcia Marquez
Cały tydzień minął mi jak kilka chwil! Codziennie biegałam: ASP-Manufaktura-Macondo... i tak w kółko! W tym tygodniu głównym zadaniem było wypełnienie macondowych półek po same brzegi! I tak na naszych drabinach siedzą już: papugi, tukany, kaczki, bociany, motyle, anioły, arlekini, słonie, szczęśliwe duchy, zegary wybijające godziny ptasim śpiewem, kolorowe żaby, ręcznie malowane obrusy, zastawy w kwiaty, konie na biegunach, gwiazdki z nieba, sentymentalne koty, pluszowe sowy, krasnale w marynarkach, weneckie maski, szklane tulipany, smoki, hipopotamy, egzotyczna czekolada, kawa z całego świata, grajkowie z Malawi, meksykańskie ważki, pucułowate gołębie, turkusowy konik morski, czerwony pegaz i trzy, kolorowe jamniki... Sama nie wiem jak nam się to udało wszystko razem pomieścić i skomponować. A jutro będzie jeszcze więcej do rozparcelowania!!!
(Zdjęcia Krzysiu Kowalski)
No i można już u nas płacić kartą! Tak! Udało nam się i mamy terminal, który z braku właściwego słowa nazwałam w rozmowie z Ami terminatorem i tak już zostało...
Niestety nie udało mi się trafić do drukarni i ciągle wisi nade mną, jak czarna chmura, druk wizytówek... Na szczęście zaczyna się nowy tydzień i można zrzucić mu na barki niezałatwione sprawy z tygodnia, który właśnie się kończy.
Znowu byłam na małych wagarach... Przyznaję się! Wszystko przez naszą Paulę, która zrobiła scenografię do dyplomu w szkole teatralnej w Krakowie! Nie mogłam się oprzeć i pojechałam zobaczyć jak jej poszło, a poszło wyśmienicie! Zdolna ta nasza Paula! Aż żal ją puszczać na studia do Warszawy... W Krakowie gościł mnie u siebie Hubert (to jeden z tych, z którymi byłam na wagarach nad jeziorem). I mogę z czystym sumieniem polecić wszystkim zestresowanym i zmęczonym dzień z Hubertem! Po takim dniu czuję się jak nowo narodzona! Najbardziej polecam śniadanie nad brzegiem rzeki:
Można odetchnąć w porannym, jesiennym słońcu, patrzeć jak z drzew na wszystkie strony wiatr rozdmuchuje liście i rozmawiać o rzeczach najważniejszych i zupełnie nieistotnych.
Wracając mijałam zachód słońca:
Zbieram siły na jutro, bo wyjazd już o 7 rano! Dobrze, że dziś miałyśmy chwilę szaleństwa i każda z nas ma wspaniały sweter na zimę... W nowym swetrze wszystko wydaje się łatwiejsze.
Lena
A u mnie się kręci, kręci się scena obrotowa w Teatrze Jaracza w Olsztynie!
(Fragment scenografii, mojej siostry Elżbiety Wernio)
Weszliśmy na scenę, dla wszystkich była to chwila niezwykła, bo z powodu remontu teatr był nieczynny przez trzy lata. Miło było patrzeć na zachwycone twarze aktorów jak poczuli pod nogami deski sceny. Byłam tego świadkiem i też poczułam to wzruszenie. I do tego ruszyła obrotówka, sprawnie i przyjaźnie i teraz już nic nas nie uratuje przed próbą zrobienia dobrego spektaklu. Trema rośnie, ale pracuje się wspaniale. A Lena szaleje dzielnie we Wrocławiu, a ciągle jest tyle do zrobienia! Ja walczę z przeziębieniem, dzięki stresom i całej masie leków udaje mi się, mam nadzieję! Przecież nie ma czasu na chorowanie. Dzisiaj zakupiłyśmy zaprawę tynkarską MP 75 L (która częściowo wylądowała na Leny nosie) oraz kasetkę na pieniądze pierwszą z brzegu, rezygnując z poszukiwań internetowo-sklepowych. Dużo gorzej poszło nam z grzejnikami - konwektorowe czy promienniki? i z małą umywalką, która była niewystarczająco mała albo za droga - a decyzję trzeba podjęć szybko. Trudno, trudno. Ale dostałyśmy nagrodę - w koszyku na zakupy czekał na nas bukiecik polnych kwiatów!
Naprawdę. Czyż nie jest pięknie? Jest. I wykończone wróciłyśmy do domu i obejrzałyśmy komedię romantyczną i do roboty. Jutrzejszy poniedziałek nie będzie łatwy, tyle spraw, tyle spraw. Pozdrawiam wszystkich, którzy spróbują w poniedziałek zmienić swój świat i pozdrawiam wszystkich, którzy wyruszą nocą w podróż. Na pewno jest nas wielu. Musimy się trzymać i dać radę i pomyśleć o sobie ciepło - nie jesteśmy sami, kochani!
Julia
A ja jeszcze, ponieważ właśnie rozmawiałam z moim przyjacielem Tadeuszem (tak tym który właśnie miał urodziny) i zwierzałam mu się z mojej dzisiejszej potrzeby słodkości, a Tadek wyjaśnił mi, że jest to podobno uwarunkowane genetycznie i "że ludzie których praprzodkowie byli nomadami nie mogą się powstrzymać od jedzenia słodyczy, że to silniejsze od nich, a Ci których byli osiadłymi rolnikami nie mają z tym problemu", także ja chciałam jeszcze pozdrowić wszystkich nomadów!
Lena
Julio i Leno - jak zawsze, wspaniale jest zajrzeć do Waszego Macondo .
OdpowiedzUsuńBądźcie zdrowe (w nowych swetrach).
Pozdrawiamy (w nowych swetrach (chronią od wszelkich chorób!)) Julia i Lena
OdpowiedzUsuń