Jose Arcadio Buendia nie spodziewał się, by wola jego żony była aż tak nieugięta. Usiłował zwieść ją blaskiem swoich fantazji i obietnicą wspaniałego świata, gdzie wystarczy skropić ziemię magicznym płynem, aby rośliny dały owoce, jakie tylko człowiek zechce, i gdzie sprzedają za bezcen wszelkie środki przeciwko bólom. Ale Urszula pozostała niewrażliwa na jego wspaniałe wizje.
- Zamiast się upierać przy twoich wariackich pomysłach, zatroszczyłbyś się lepiej o własnych synów - odpowiedziała. - Spójrz tylko na nich, zdani na łaskę boską, zaniedbani i głupi jak osły.
Jose Arcadio Buendia przyjął dosłownie to, co powiedziała żona. Spojrzał przez okno, zobaczył dwóch bosych chłopców w słonecznym ogrodzie i doznał wrażenia, że dopiero od tego momentu zaczęli istnieć, stworzeni zaklęciem Urszuli. Wtedy coś się stało w głębi jego istoty, coś tajemniczego i nieodwołalnego, coś, co go oderwało od czasu, w którym tkwił obecnie, i poniosło na oślep w niezbadaną strefę wspomnień. Podczas gdy Urszula dalej zamiatała dom, którego - teraz już była tego pewna - nie miała opuścić do końca życia, on stał wpatrzony w dzieci niewidzącym wzrokiem, aż zwilgotniały mu oczy i wytarł je wierzchem dłoni z głębokim westchnieniem rezygnacji.
- Zamiast się upierać przy twoich wariackich pomysłach, zatroszczyłbyś się lepiej o własnych synów - odpowiedziała. - Spójrz tylko na nich, zdani na łaskę boską, zaniedbani i głupi jak osły.
Jose Arcadio Buendia przyjął dosłownie to, co powiedziała żona. Spojrzał przez okno, zobaczył dwóch bosych chłopców w słonecznym ogrodzie i doznał wrażenia, że dopiero od tego momentu zaczęli istnieć, stworzeni zaklęciem Urszuli. Wtedy coś się stało w głębi jego istoty, coś tajemniczego i nieodwołalnego, coś, co go oderwało od czasu, w którym tkwił obecnie, i poniosło na oślep w niezbadaną strefę wspomnień. Podczas gdy Urszula dalej zamiatała dom, którego - teraz już była tego pewna - nie miała opuścić do końca życia, on stał wpatrzony w dzieci niewidzącym wzrokiem, aż zwilgotniały mu oczy i wytarł je wierzchem dłoni z głębokim westchnieniem rezygnacji.
- Dobrze - powiedział. - Powiedz im, żeby przyszli pomóc mi powyjmować rzeczy ze skrzyni.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności
No i po małym OTWARCIU! Ten tydzień był zupełnym szaleństwem! Codziennie od rana do nocy latałam z miejsca na miejsce, układałam ekspozycję na naszych drabinach, przyczepiałam metki, jeździłam po różne rzeczy, głównie na trasie Manufaktura-Macondo, Macondo-Manufaktura, kończyłam rysunki na ścianach, sprzątałam i sprzątałam i sprzątałam... Jak zwiozłam pierwszy tabun rzeczy, wyglądało to mniej więcej tak:
Nic by się nie udało gdyby nie nasza ekipa macondowo-manufakturowa, która ratowała mnie przed paniką i cierpliwie pomagała z każdą nawet najbardziej błahą rzeczą.
Klaudyna dzielnie pomagała mi każdego dnia i nie wystraszyła się żadnego z nawet najcięższych zadań,
Marta wspierała mnie swoim ciętym dowcipem i artystycznym wyczuciem,
na Mateusza padło wypisywanie metek przez co, dzięki swej niebywale dobrej pamięci, już zna wszystkie ceny każdego przedmiotu, a Ami, która jest mistrzem aparatu, czuwała nad dokumentacją otwarcia (w związku z czym nie mamy jej zdjęcia!).
Nic by się nie udało gdyby nie nasza ekipa macondowo-manufakturowa, która ratowała mnie przed paniką i cierpliwie pomagała z każdą nawet najbardziej błahą rzeczą.
Klaudyna dzielnie pomagała mi każdego dnia i nie wystraszyła się żadnego z nawet najcięższych zadań,
Marta wspierała mnie swoim ciętym dowcipem i artystycznym wyczuciem,
na Mateusza padło wypisywanie metek przez co, dzięki swej niebywale dobrej pamięci, już zna wszystkie ceny każdego przedmiotu, a Ami, która jest mistrzem aparatu, czuwała nad dokumentacją otwarcia (w związku z czym nie mamy jej zdjęcia!).
Udało nam się! Oczywiście były nerwy, ale czułam się spokojnie i miło, bo miałam wrażenie, że mamy wszystko pod kontrolą. Ania i Magdalena pojawiły się wcześniej, by zrobić próbę i jak tylko zaczęły grać (nie dosyć że świetnie grają to jeszcze są piękne) wiedziałam już, że wieczór będzie wyjątkowy.
Dziewczyny już zastanawiają się nad dalszymi występami w Macondo! Odwiedziło nas naprawdę dużo gości:
największą niespodziankę zrobiła mi moja koleżanka Ela z Poznania, z którą w zeszłe wakacje byłam w Tanzanii (przez jej wizytę na otwarciu dziś w nocy śniło mi się, że pojechałam do Tanzanii na dwa dni na krótkie odwiedziny...), Marta z mojego roku z Grafiki, która dała nam w prezencie malutkie sitodruki imitujące rysunki zrobione ołówkiem, będące częścią Marty dyplomu, który obroniła w piątek i Dominika, z którą wspólnie chodziłyśmy na zajęcia do profesora Michała Jędrzejewskiego, od której dostałyśmy w prezencie konfitury (między innymi maliny, takie jakie robiła moja babcia, najpiękniejszy prezent, który mogłam sobie wyśnić!).
Dominika okazała się naszym pierwszym klientem i dostała od nas Sto lat samotności ze specjalną dedykacją!
Odwiedziła nas również Alina Kostecka, autorka pięknej biżuterii, która razem ze swoim mężem wręczyła nam ogromne bukiety kwiatów!
Dziewczyny już zastanawiają się nad dalszymi występami w Macondo! Odwiedziło nas naprawdę dużo gości:
największą niespodziankę zrobiła mi moja koleżanka Ela z Poznania, z którą w zeszłe wakacje byłam w Tanzanii (przez jej wizytę na otwarciu dziś w nocy śniło mi się, że pojechałam do Tanzanii na dwa dni na krótkie odwiedziny...), Marta z mojego roku z Grafiki, która dała nam w prezencie malutkie sitodruki imitujące rysunki zrobione ołówkiem, będące częścią Marty dyplomu, który obroniła w piątek i Dominika, z którą wspólnie chodziłyśmy na zajęcia do profesora Michała Jędrzejewskiego, od której dostałyśmy w prezencie konfitury (między innymi maliny, takie jakie robiła moja babcia, najpiękniejszy prezent, który mogłam sobie wyśnić!).
Dominika okazała się naszym pierwszym klientem i dostała od nas Sto lat samotności ze specjalną dedykacją!
Odwiedziła nas również Alina Kostecka, autorka pięknej biżuterii, która razem ze swoim mężem wręczyła nam ogromne bukiety kwiatów!
Po wszystkim szczęśliwi i wciąż pełni energii całą paczką wybraliśmy się na piwo i siedzieliśmy sobie tak w końcu beztrosko i w radosnej atmosferze. Dobrze jest być otoczonym przez grupę wspaniałych ludzi, od razu wszystko wydaje się łatwiejsze!
...po leniwej niedzieli niebezpiecznie zbliża się poniedziałek i kolejny etap naszej pracy i nowe wyzwania... ale jeszcze przez chwilę beztrosko będę robić nic!
Lena
Macondo otworzyło się w połowie tylko dzięki talentowi, pasji i pracowitości mojej Leny, ja cierpiałam, że zostawiłam ją samą, ale też zrozumiałam, że jest zupełnie dorosła i samodzielna. Jest pięknie!
I wokół nas dobra energia ludzi, których udało się zarazić naszą pasją. W dniu otwarcia towarzyszyła nam Dorota Czerek, wspaniała artystka, autorka bajecznych drewnianych aniołów i naszego ptaka macondo.
Przyszła i została. Nawet zrobiła ostatnie zamiatanie. Potem w nagrodę flecistka i harfiarka (zwariowałam na widok prawdziwej harfy) grały tylko dla nas robiąc sobie próbę.
Czujecie? Wszystko gotowe, dziewczyny grają, świeci słońce - i tak o to można zaczarować świat! Potem powoli zaczęli się schodzić goście, polskim obyczajem wielu spóźnionych i było ich coraz więcej i więcej. Dziewczyny grające dostały od nas gwiazdki z nieba, a potem było przecięcie wstęgi - o co poprosiłyśmy moją siostrę Elżbietę, twórczynię Manufaktury, której my jesteśmy poniekąd kontynuacją.
A potem miłe rozmowy, gratulacje, kwiaty, pierwsze zakupy i ulga, że to już się stało. Jak wróciłam do domu dostałam potwornej migreny z tego całodziennego napięcia. Jak się można domyśleć największym hitem była łazienka w rajskie ptaki z francuskim lustrem w piórka.
Dzisiaj jest niedziela prawdziwa. Ulga przeplatana poniedziałkowymi lękami.
I wokół nas dobra energia ludzi, których udało się zarazić naszą pasją. W dniu otwarcia towarzyszyła nam Dorota Czerek, wspaniała artystka, autorka bajecznych drewnianych aniołów i naszego ptaka macondo.
Przyszła i została. Nawet zrobiła ostatnie zamiatanie. Potem w nagrodę flecistka i harfiarka (zwariowałam na widok prawdziwej harfy) grały tylko dla nas robiąc sobie próbę.
Czujecie? Wszystko gotowe, dziewczyny grają, świeci słońce - i tak o to można zaczarować świat! Potem powoli zaczęli się schodzić goście, polskim obyczajem wielu spóźnionych i było ich coraz więcej i więcej. Dziewczyny grające dostały od nas gwiazdki z nieba, a potem było przecięcie wstęgi - o co poprosiłyśmy moją siostrę Elżbietę, twórczynię Manufaktury, której my jesteśmy poniekąd kontynuacją.
A potem miłe rozmowy, gratulacje, kwiaty, pierwsze zakupy i ulga, że to już się stało. Jak wróciłam do domu dostałam potwornej migreny z tego całodziennego napięcia. Jak się można domyśleć największym hitem była łazienka w rajskie ptaki z francuskim lustrem w piórka.
Dzisiaj jest niedziela prawdziwa. Ulga przeplatana poniedziałkowymi lękami.
Spotkałyśmy się na Pomorskiej z naszą ekipą integracyjnie, ale też żeby uporządkować kolejne dni pracy w Macondo i w Manufakturze. Więc nie był to tak całkiem wolny dzień, ale w porównaniu do innych...
Julia
Julio i Leno - jest pięknie ! Życzę Wam wielu klientów w Macondo i żeby dobra energia otulała Was jak ciepła pierzynka - pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękujemy za wsparcie - przyda się w dalszej pracy!
OdpowiedzUsuńa dotarlo do Was juz, ze własnie "TO" dokonałyscie??. Same, mimo przeciwnosci...
OdpowiedzUsuń...ale jeszcze zostało "TO TO"....
OdpowiedzUsuńPodczas gdy Lena wycierała ostatnie po-remontowe pyłki w Galerii ,której - teraz już była tego pewna - nie opuści do końca życia ON Ptak z Macondo siedział wpatrzony w gości cierpliwie oczekujących...aż zwilgotniały mu oczy,wytarł je wierzchem turkusowych skrzydeł i z głębokim westchnieniem powiedział:dobrze-powiedz im żeby weszli..rozpoczynamy małe OTWARCIE....skrop tylko powietrze magicznym płynem..... i było magicznie...:) Dorota
OdpowiedzUsuń