styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

poniedziałek, 30 września 2013

Przed nami kolejny etap!

Jose Arcadio Buendia nie spodziewał się, by wola jego żony była aż tak nieugięta. Usiłował zwieść ją blaskiem swoich fantazji i obietnicą wspaniałego świata, gdzie wystarczy skropić ziemię magicznym płynem, aby rośliny dały owoce, jakie tylko człowiek zechce, i gdzie sprzedają za bezcen wszelkie środki przeciwko bólom. Ale Urszula pozostała niewrażliwa na jego wspaniałe wizje.
- Zamiast się upierać przy twoich wariackich pomysłach, zatroszczyłbyś się lepiej o własnych synów - odpowiedziała. - Spójrz tylko na nich, zdani na łaskę boską, zaniedbani i głupi jak osły.
Jose Arcadio Buendia przyjął dosłownie to, co powiedziała żona. Spojrzał przez okno, zobaczył dwóch bosych chłopców w słonecznym ogrodzie i doznał wrażenia, że dopiero od tego momentu zaczęli istnieć, stworzeni zaklęciem Urszuli. Wtedy coś się stało w głębi jego istoty, coś tajemniczego i nieodwołalnego, coś, co go oderwało od czasu, w którym tkwił obecnie, i poniosło na oślep w niezbadaną strefę wspomnień. Podczas gdy Urszula dalej zamiatała dom, którego - teraz już była tego pewna - nie miała opuścić do końca życia, on stał wpatrzony w dzieci niewidzącym wzrokiem, aż zwilgotniały mu oczy i wytarł je wierzchem dłoni z głębokim westchnieniem rezygnacji. 
- Dobrze - powiedział. - Powiedz im, żeby przyszli pomóc mi powyjmować rzeczy ze skrzyni.
Gabriel Garcia Marquez, Sto lat samotności

No i po małym OTWARCIU! Ten tydzień był zupełnym szaleństwem! Codziennie od rana do nocy latałam z miejsca na miejsce, układałam ekspozycję na naszych drabinach, przyczepiałam metki, jeździłam po różne rzeczy, głównie na trasie Manufaktura-Macondo, Macondo-Manufaktura, kończyłam rysunki na ścianach, sprzątałam i sprzątałam i sprzątałam... Jak zwiozłam pierwszy tabun rzeczy, wyglądało to mniej więcej tak:


Nic by się nie udało gdyby nie nasza ekipa macondowo-manufakturowa, która ratowała mnie przed paniką i cierpliwie pomagała z każdą nawet najbardziej błahą rzeczą.


Klaudyna dzielnie pomagała mi każdego dnia i nie wystraszyła się żadnego z nawet najcięższych zadań,


Marta wspierała mnie swoim ciętym dowcipem i artystycznym wyczuciem,


na Mateusza padło wypisywanie metek przez co, dzięki swej niebywale dobrej pamięci, już zna wszystkie ceny każdego przedmiotu, a Ami, która jest mistrzem aparatu, czuwała nad dokumentacją otwarcia (w związku z czym nie mamy jej zdjęcia!). 
Udało nam się! Oczywiście były nerwy, ale czułam się spokojnie i miło, bo miałam wrażenie, że mamy wszystko pod kontrolą. Ania i Magdalena pojawiły się wcześniej, by zrobić próbę i jak tylko zaczęły grać (nie dosyć że świetnie grają to jeszcze są piękne) wiedziałam już, że wieczór będzie wyjątkowy.


Dziewczyny już  zastanawiają się nad dalszymi występami w Macondo! Odwiedziło nas naprawdę dużo gości:



największą niespodziankę zrobiła mi moja koleżanka Ela z Poznania, z którą w zeszłe wakacje byłam w Tanzanii (przez jej wizytę na otwarciu dziś w nocy śniło mi się, że pojechałam do Tanzanii na dwa dni na krótkie odwiedziny...), Marta z mojego roku z Grafiki, która dała nam w prezencie malutkie sitodruki imitujące rysunki zrobione ołówkiem, będące częścią Marty dyplomu, który obroniła w piątek i Dominika, z którą wspólnie chodziłyśmy na zajęcia do profesora Michała Jędrzejewskiego, od której dostałyśmy w prezencie konfitury (między innymi maliny, takie jakie robiła moja babcia, najpiękniejszy prezent, który mogłam sobie wyśnić!).


Dominika okazała się naszym pierwszym klientem i dostała od nas Sto lat samotności ze specjalną dedykacją! 
Odwiedziła nas również Alina Kostecka, autorka pięknej biżuterii, która razem ze swoim mężem wręczyła nam ogromne bukiety kwiatów!

Po wszystkim szczęśliwi i wciąż pełni energii całą paczką wybraliśmy się na piwo i siedzieliśmy sobie tak w końcu beztrosko i w radosnej atmosferze. Dobrze jest być otoczonym przez grupę wspaniałych ludzi, od razu wszystko wydaje się łatwiejsze! 
...po leniwej niedzieli niebezpiecznie zbliża się poniedziałek i kolejny etap naszej pracy i nowe wyzwania... ale jeszcze przez chwilę beztrosko będę robić nic!
Lena

Macondo otworzyło się w połowie tylko dzięki talentowi, pasji i pracowitości mojej Leny, ja cierpiałam, że zostawiłam ją samą, ale też zrozumiałam, że jest zupełnie dorosła i samodzielna. Jest pięknie!









I wokół nas dobra energia ludzi, których udało się zarazić naszą pasją. W dniu otwarcia towarzyszyła nam Dorota Czerek, wspaniała artystka, autorka bajecznych drewnianych aniołów i naszego ptaka macondo.


Przyszła i została. Nawet zrobiła ostatnie zamiatanie. Potem w nagrodę flecistka i harfiarka (zwariowałam na widok prawdziwej harfy) grały tylko dla nas robiąc sobie próbę.


Czujecie? Wszystko gotowe, dziewczyny grają, świeci słońce - i tak o to można zaczarować świat! Potem powoli zaczęli się schodzić goście, polskim obyczajem wielu spóźnionych i było ich coraz więcej i więcej. Dziewczyny grające dostały od nas gwiazdki z nieba, a potem było przecięcie wstęgi - o co poprosiłyśmy moją siostrę Elżbietę, twórczynię Manufaktury, której my jesteśmy poniekąd kontynuacją.




A potem miłe rozmowy, gratulacje, kwiaty, pierwsze zakupy i ulga, że to już się stało. Jak wróciłam do domu dostałam potwornej migreny z tego całodziennego napięcia. Jak się można domyśleć największym hitem była łazienka w rajskie ptaki z francuskim lustrem w piórka.


Dzisiaj jest niedziela prawdziwa. Ulga  przeplatana poniedziałkowymi lękami.
Spotkałyśmy się na Pomorskiej z naszą ekipą integracyjnie, ale też żeby uporządkować kolejne dni pracy w Macondo i w Manufakturze. Więc nie był to tak całkiem wolny dzień, ale w porównaniu do innych...   
Julia

5 komentarzy:

  1. Julio i Leno - jest pięknie ! Życzę Wam wielu klientów w Macondo i żeby dobra energia otulała Was jak ciepła pierzynka - pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękujemy za wsparcie - przyda się w dalszej pracy!

    OdpowiedzUsuń
  3. a dotarlo do Was juz, ze własnie "TO" dokonałyscie??. Same, mimo przeciwnosci...

    OdpowiedzUsuń
  4. ...ale jeszcze zostało "TO TO"....

    OdpowiedzUsuń
  5. Podczas gdy Lena wycierała ostatnie po-remontowe pyłki w Galerii ,której - teraz już była tego pewna - nie opuści do końca życia ON Ptak z Macondo siedział wpatrzony w gości cierpliwie oczekujących...aż zwilgotniały mu oczy,wytarł je wierzchem turkusowych skrzydeł i z głębokim westchnieniem powiedział:dobrze-powiedz im żeby weszli..rozpoczynamy małe OTWARCIE....skrop tylko powietrze magicznym płynem..... i było magicznie...:) Dorota

    OdpowiedzUsuń