styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

czwartek, 4 września 2014

...może nam nie uwierzycie, ale....

U wylotu drogi z moczarów umieszczono napis: „Macondo", a nieco dalej inny, większy, przy głównej ulicy: „Bóg istnieje". We wszystkich domach opracowano klucze dla utrwalenia w pamięci przedmiotów i uczuć. Ale system ten wymagał takiej czujności i takiej siły moralnej, że wiele osób uległo czarowi rzeczywistości wyimaginowanej, którą sami wymyślili i która była mniej praktyczna, ale za to wygodniejsza i bardziej pocieszająca. Do rozpowszechnienia tej mistyfikacji szczególnie przyczyniła się Pilar Ternera, gdy wpadła na myśl odczytywania przeszłości z kart, tak jak dawniej odczytywała z nich przyszłość. Dzięki temu cierpiący na bezsenność zaczęli żyć w świecie zbudowanym z niepewnych możliwości karcianych, gdzie z trudem można było sobie przypomnieć ojca jako ciemnowłosego mężczyznę przybyłego w początkach kwietnia, a matkę jako kobietę o smagłej cerze, ze złotym pierścionkiem na lewej ręce, i gdzie data czyjegoś urodzenia sprowadzała się do ubiegłego wtorku, kiedy w laurowym krzaku śpiewał skowronek. Zniechęcony bezskutecznością stosowanych środków Jose Arcadio Buendia postanowił wtedy skonstruować maszynę pamięciową, taką jak kiedyś pragnął mieć, żeby spamiętać wszystkie cudowne wynalazki Cyganów. Mechanizm ten miał polegać na możliwości powtarzania co rano, od początku do końca wszystkich wiadomości nabytych w ciągu życia; wyobrażał sobie to jako olbrzymi obrotowy słownik, którego ruchem kierowałby ktoś umieszczony na osi, za pomocą korby, tak żeby w ciągu kilku godzin mogły przesuwać się przed jego oczami pojęcia najbardziej potrzebne do życia. Zdążył już napisać około czternastu tysięcy fiszek, kiedy na drodze z moczarów ukazał się jakiś dziwaczny starzec z melancholijnym dzwoneczkiem nie dotkniętych chorobą bezsenności i brzuchatą walizą związaną rzemieniem, którą ciągnął na wózku przykrytym czarnymi szmatami. Skierował się prosto do domu Josego Arcadia Buendii.
                                                                                  Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności" 

Zimne wieczory i ranki, pierwsza upolowana mysz przez naszego kota, to oznaki odchodzącego lata. No trudno, skoro tak, to tak... Na świecie wojny, publiczne, internetowe egzekucje, nasz premier prezydentem Unii, rewolucje na lokalnym rynku teatralnym, a my tam w Macondo mamy nasz "intymny mały świat", naszą kryjówkę, gdzie cały ten zgiełk jest cichszy, gra muzyka, pachnie kawą, dzwonią litewskie dzwoneczki, na ścianie wisi Clint Estwood, a ptaki i anioły latają nad nami. 


A do tego na ścianach zawisły obrazy Pauliny Mager. Niezwykłe, magiczne, metafizyczne... Na koniec macondowego lata odbył się wernisaż "Inwentaryzacja" Pauliny. Okazało się, że nie tylko my jesteśmy jej fankami. Przybyli przyjaciele, znajomi, widzowie. Przyszła też Dorota Czerek z córką Weroniką i przyniosła nam swoje wspaniałe, grające, drewniane anioły, przepiękne. Nie wiem dlaczego, czy to z powodu pochmurnego nieba, czy braku Leny, która w tym czasie malowała swój pierwszy mural w Świdnicy, ale byłam ogromnie zdenerwowana i w stanie lekkiej paniki. Nic złego się nie działo, wręcz przeciwnie, trwał konkurs na odgadnięcie inspiracji, z jakich korzystała Paulina, były kwiaty, prezenty, ważne rozmowy... Tak chyba czasami jest, że zupełnie bez powodu ogarnia człowieka jakiś kosmiczny lęk. Uspokoiła mnie pogoda i uśmiech Pauliny i jej piękne prace. 
 Karolina Freino i Paulina Mager
 ...a tu Paulina i Amadeusz wpatrzeni...

 ...Paulina z Dorotą Czerek i jej córką Weroniką
 Fotografie jak zawsze autorstwa Krzysztofa Kowalskiego!

Musicie koniecznie zobaczyć "Inwentaryzację" Pauliny Mager, to wystawa ważna i piękna.
Julia

...może nam nie uwierzycie, ale z powodu różnych wypadków i zrządzeń losu...
OTWIERAMY OGRÓDEK we wrześniu!
Niektórzy z Was pewnie pamiętają ze zdjęć, albo nawet byli z nami na naszym podwórku, do którego prowadzą drzwi, zazwyczaj schowane za niewinnym, szarym płótnem pod oknem... i tam właśnie wydzierżawiłyśmy od miasta niewielki kawałek, który będzie naszym ogródkiem.
W tym roku, ponieważ dogania nas już jesień, nie zrobimy jeszcze ogrodzenia, ale wystawimy skrzynki i parę szalonych przedmiotów i będzie można usiąść, wypić kawę, a palacze zamiast wśród zgiełku ulicy, będą mogli ukryć się w naszej podwórkowej ciszy.
To wszystko znaczy, że ogródek tego września jest w fazie eksperymentu! Zobaczymy czy chętnie tam wychodzicie, co będzie nam potrzeba w przyszłym roku, jak reagują nasi sąsiedzi (na razie panowie chcieli pomagać nosić ciężary, więc rokuje to nadzwyczaj dobrze!) i czy koty nie zajmą nam miejsca! 


No i oczywiście jak już usiadłyśmy na podwórku, na pierwszej kawie, to zaczęłyśmy się wygłupiać...







Z nowości to mam dobrą wiadomość dla wszystkich yerbo-maniaków! Bo oto wprowadziłyśmy do naszego manu Yerba Mate!

A ja... zaszalałam i jak zwykle rzuciłam się na głęboką wodę! W miniony weekend wybrałam się do Świdnicy i namalowałam tam mural o wymiarach 3,5 na 6 metrów! Przed wyjazdem myślałam sobie, że chyba oszalałam i że to może jakiś dowcip, ale nie, zrobiłam to i chyba całkiem nieźle mi wyszło:


Po za ogromną przyjemnością samego malowania, okazało się, że ludzie, których poznałam w Świdnicy, organizatorzy i pomocnicy festiwalu Punkt Zero, o którym już wspomniałam ostatnio, to niesamowita grupa, która sama pewnie o tym nie wiedząc, zrobiła mi terapię przez swoją dobrą energię, wiśniowe piwo, opiekę, boskie jedzenie, wsparcie, muzykę i taniec. W ogóle dawno nikt tak się mną nie zaopiekował, czułam się jak księżniczka-celebrytka! Wszyscy o mnie dbali, miałam swój własny pokój, królewskie śniadania i całe szeregi paparazzich, którzy oprócz robienia niezliczonych fotografii, również za pomocą fotografii otworkowej, często dotrzymywali mi towarzystwa, a chyba już z największym wzruszenie wspominam kiść winogron (Dorota jesteś wspaniała!), która trzymała mnie przy życiu, jak uparłam się, żeby malować do dziesiątej wieczorem...

Tymczasem ruszamy do walki, o kolejny dzień, bo Macondo nie daje odpocząć – sierpień był rekordowy i wrzesień też zaczyna się intensywnie, więc nie ma czasu na lenistwo! Mimo tej intensyfikacji jesteśmy w bardzo dobrych humorach i najchętniej zapisywałabym nasze dialogi, bo widocznie w natłoku pracy nasze dowcipy osiągają wielki kunszt...

Do zobaczenia w ogródku na yerbie! 
Lena

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz