styczeń w Macondo

styczeń w Macondo

wtorek, 23 września 2014

Do zobaczenia na najmniejszej ze scen Wrocławia, ale za to ogromnej duchem!

Podczas gdy Macondo radowało się i święciło odzyskanie pamięci, Jose Arcadio
Buendia i Melquiades otrząsali z kurzu zapomnienia swoją starą przyjaźń. Cygan gotów był
zostać tu na stałe. Rzeczywiście przekroczył już próg śmierci, ale wrócił, bo nie mógł znieść
samotności. Odtrącony przez własny szczep, ukarany utratą swych nadprzyrodzonych darów
za swoją wierność życiu, postanowił schronić się w tym zakątku świata, nie odkrytym jeszcze
przez śmierć, i poświęcić się sztuce dagerotypii. Jose Arcadio Buendia nigdy nie słyszał o
tym wynalazku. Ale kiedy ujrzał siebie i całą swoją rodzinę uwiecznioną na opalizującej
metalowej płytce, zaniemówił ze zdumienia. Z tej epoki pochodził zardzewiały dagerotyp, na
którym można było oglądać Josego Arcadia Buendię ze zjeżonym i siwiejącym włosem, z
szyją w sztywnym kołnierzyku koszuli zapiętej na miedziany guzik i z wyrazem uroczystego
zdumienia „wystraszonego generała", jak to określiła Urszula. Jose Arcadio Buendia
rzeczywiście był dość przerażony w ten przejrzysty grudniowy ranek, kiedy wykonano ów
dagerotyp, bo myślał, że ludzie niszczą się stopniowo, w miarę jak ich obraz przechodzi na
płytki z metalu. Odwrotnie niż bywało dotychczas, tym razem Urszula wybiła mu z głowy tę
myśl i ona też, niepomna dawnych uraz, zadecydowała, że Melquiades zamieszka w ich
domu, chociaż nigdy nie pozwoliła zrobić swego dagerotypu, nie chcąc, według ich własnego
stwierdzenia, zostawić swego wizerunku na pośmiewisko wnukom. Tego dnia ubrała dzieci w
najlepsze ubrania, upudrowała je i podała każdemu po łyżeczce wywaru ze szpiku kostnego
w celu usztywnienia rysów twarzy, żeby mogli wytrzymać bez ruchu prawie trzy minuty przed
aparatem Melquiadesa. Na tym dagerotypie, jedynym, jaki przedstawia grupę rodzinną,
Aureliano występuje w czarnych aksamitach, między Amarantą i Rebeką, z tym samym
roztargnionym wyrazem twarzy i tym samym jasnowidzącym spojrzeniem, z którym wiele lat
później miał stanąć przed plutonem egzekucyjnym. Ale wtedy jeszcze nie przeczuwał swego
przeznaczenia. 

 Gabriel Garcia Marquez  "Sto lat samotności"

Panuje harmonia? Lato, wbrew moim wcześniejszym, panicznym lękom, odchodzi we właściwej chwili, kiedy zabił dzwon kalendarza i zżółkły liście na brzozach, z godnością, w majestacie ciepłych wieczorów, jakby dając nam do zrozumienia, że odejścia i powroty są rytmem naszego życia, że ciepło i zapachy lata zostały nam dane w obfitości i teraz trzeba się rozstać z uśmiechem jesiennej róży, nawet nasz kot wraca na noc do domu rezygnując z zimnej bezsenności. Ale była nagroda - niedziela - wyprawa w góry, obiad w deszczu nad jeziorem, tama, papugi, kawa i ciasta na rynku w Świdnicy, a wszystko to dzięki wspaniałemu rodzeństwu mojej Kochanej Mamy, Andrzejowi i Marylce, czułam się jak dziecko na wakacjach z watą cukrową na patyku. A wieczorem nasi siatkarze dali nam złoto i byłam dumnym polskim kibicem. Panuje harmonia?!!

Teraz jadę do teatru w Radomiu i teatr pojawi się w tym tygodniu w Macondo. Odkąd skończyłam studia reżyserskie walczę o prawo teatru do bycie sztuką, nie tylko rozrywką, o możliwość mówienia o uczuciach metafizycznych (jak chciał Witkacy), lękach, bólach egzystencjalnych, do krzyku, płaczu, śmiechu i samotności i żeby widz się tego nie bał, tylko chciał podjąć z nami dialog. Tak właśnie będzie, mam nadzieję, u nas w Macondo w najbliższą sobotę 27 września. Jacek Zawadzki, aktor wędrowny, który właśnie zarzucił kotwicę we Wrocławiu, zagra swój monodram pod tytułem    ● Hantio ●, oparty na trzech tekstach" "Zbyt głośnej samotności" Bohumila Hrabala, "Malte" Rainera M. Rilkego i "Księdze Niepokoju" Fernando Pessoa. 

Czuję tremę przed kolejnym naszym debiutem, ale sądząc po sukcesie salonu poezji nie powinnam się chyba tak bardzo bać. A więc do zobaczenia na najmniejszej ze scen Wrocławia, ale za to ogromnej duchem. 
Julia

Dzieje się! Dawno nie pisałyśmy i to właśnie dlatego, że wszystko zawirowało i uległyśmy wczesnojesiennej energii. Za nami warsztaty z linorytu:






Pracowałyśmy przez prawie trzy godziny i było bardzo pogodnie i twórczo. Następne warsztaty z grafiki warsztatowej prawdopodobnie w grudniu! 

Ledwo odetchnęłyśmy po warsztatowych wrażeniach, a już byłyśmy w drodze na Islandię z Marcelą Różańską, która mieszka tam już od roku i zaczarowała nas swoim pogodnym, ciepłym głosem i łagodnością ducha i zabrała na chwilę na swoją oceaniczną wyspę. 







Uwielbiam nasze spotkania z podróżnikami, bo wyrywają mnie ze standardów uklepanych w mojej głowie, drażnią stereotypy i otwierają mi szerzej oczy na różnorodność i piękno odległych miejsc, które często dopóki nie posłucham o nich opowieści spoczywają we mnie nazwane, ale niewyobrażone. 

Po islandzkiej podróży przyszedł czas na wyprawę wgłąb pamięci, czyli wernisaż Klaudii Zawady i Łukasza Gierlaka, którzy tak opisali swoją wystawę:

Ta woskowa tabliczka, powiada Sokrates, jest darem Mnemozyny, matki muz. ,,Jeżeli z tego co widzimy, albo słyszymy, albo pomyślimy, chcemy coś zapamiętać, podkładamy tę tabliczkę pod spostrzeżenia i myśli, aby się w niej odbijały tak, jak wyciski pieczęci. To, co sie w niej odbije, pamiętamy to i wiemy, jak długo trwa jego ślad w materiale. Jeżeli się ten ślad zatrze, albo nie sposób go wypieczętować, zapominamy i nie wiemy" (Platon, Parmenides. Teajtet, tłum. Wł.Witwicki, Kęty 2002, s.165). Odległe w czasie ślady, pozostałości, które w formie zapisu znaleźć można było na woskowych tabliczkach służyły pierwotnie do utrwalania myśli. Plastyczny ze swej natury wosk dawał możliwość odciśnięcia różnego typu przedmiotów bądź żywych organizmów. Jednakże starannie utrwalane wiadomości z czasem pod wpływem temperatury zniekształcały swój zapis. Proces ten jest metaforą naszej pamięci. W miarę upływu lat zbierane wspomnienia zacierają swe kształty. ,,Niejednokrotnie utrwalane obrazy są pomniejszeniem pierwotnego wrażenia, tak jak wosk przyjmują obraz pieczęci, ale z tego odcisku nie da się odczytać czy pieczęć była ze złota czy z brązu" ( Douwe Draaisma Machina metafor, , Aletheia, Warszawa 2009, s.46). Podobnie odciśnięte w twardym bazalcie organizmy przyjmują formę negatywu, stają się cieniem przeszłości. Tak, jak skamieniałe ślady działalności życiowej, tak i tablica pamięci każdego z nas jest bogata w ,,hieroglify życia", na którą nanoszone są warstwy zamierzchłych czasów.

Klaudia Zawada



Daktyloskopia to technika śledcza zajmująca się zbieraniem odcisków palców, w celu ujęcia sprawcy. William Herschel z Indyjskiej Służby Cywilnej w 1858 r. użył tuszu własnego wyrobu, ponieważ chciał utrwalić na dokumencie linie papilarne kontrahenta, z którym prowadził interesy. Intencją urzędnika było zabezpieczenie się przed oszustwem. Bez wątpienia było to zaczątkiem prawdziwej kryminalistyki, o czym przekonał się później sam Herschel. Mając w bazie danych pobrane odciski palców ludności cywilnej błyskawicznie można było ustalić czyjąś tożsamość. Odcisk palca stał się portretem obecności. Podmiot sprawczy czyli sam palec narzędziem rysującym tę obecność. Wykreowany przeze mnie palec został przetransponowany na warunki papieru, by nabrać samoistnego znaczenia. Wyidealizowana tkanka rysunkowa podkreśla i stylizuje strukturę skóry, wręcz nagina jej obowiązujący schemat, nie po to, by wyrazić lekceważący stosunek do rzeczywistości, ale żeby nadać jej konkretny kształt emocjonalny.

Łukasz Gierlak

I oczywiście jak to przystało na Macondo w czasie wernisażu mieliśmy interakcję, która tym razem polegała na rysowaniu w wosku - każdy z przybyłych mógł narysować, albo napisać coś na woskowej tablicy przygotowanej przez artystów. 





...ja tymczasem walczę z okiełznaniem naszego październikowego repertuaru, bo zapowiada się aż osiem wydarzeń! Trzymajcie kciuki i jak już to uporządkuję zaraz wszystko opublikuję!
Do zobaczenia!
Lena

czwartek, 11 września 2014

Sokołowsko, palmiarnia, fatamorgana i brzozy!

Visitación nie poznała go otworzywszy drzwi i myślała, że przyszedł z jakimś towarem na sprzedaż nie wiedząc, że nic nie można sprzedać w tym miejscu pogrążającym się nieuchronnie w otchłaniach zapomnienia. Był to sędziwy starzec; chociaż głos jego łamał się co chwila, a ręce zdawały się wątpić o istnieniu rzeczy, pewne było, że przybywa ze świata, gdzie ludzie jeszcze mogą spać i pamiętać. Jose Arcadio Buendia zobaczył go w salonie, gdy wachlując się połatanym czarnym kapeluszem czytał z pełną współczucia uwagą napisy przyklejone do ścian. Przywitał go z serdeczną wylewnością w obawie, że znał go niegdyś dobrze, a teraz nie pamięta. Ale gość zauważył sztuczność tego powitania. Uczuł się zapomniany, nie tym uleczalnym zapomnieniem serca, lecz innym, okrutniejszym i nieodwołalnym, znanym mu dobrze, gdyż było to zapomnienie śmierci. Wtedy zrozumiał. Otworzył walizkę pełną przedmiotów nieokreślonej użyteczności i spomiędzy nich wyjął pudełko z flaszeczkami. Dał Josemu Arcadiowi Buendii do wypicia jakąś mętną substancję i w pamięci założyciela Macondo zajaśniało światło. Oczy napełniły mu się łzami, zanim ujrzał sam siebie w absurdalnym salonie z wypisanymi nazwami przedmiotów i zawstydził się uroczystych głupstw wykaligrafowanych na ścianach, a nawet jeszcze zanim rozpoznał nowo przybyłego w oślepiającym blasku radości. Był to Melquiades. 
                                                                                           Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności"

Mam wrażenie, że od ostatniego wpisu minął rok... Lato powoli zachodzi, a ja jakby dopiero teraz je zauważyłam i poczułam ogromny głód odchodzącego ciepła i słońca. Celebruję więc każdy dzień, jakby był już ostatnim i przetaczam się z pracoholizmu w stany wolności i rzucam się w orzeźwiający nurt znajomych, którzy ciągną mnie od jednej przygody do kolejnej. I tak z cyklu ucieczek na wagary dałam się porwać  i uciekłam na weekend do Sokołowska, gdzie właśnie odbył się festiwal filmowy.
...no i zakochałam się w tym miejscu! Przyjechałam do Sokołowska późno wieczorem, obejrzałam "Duże zwierzę" Stuhra, zasiedziałam się przy ognisku, rozpalonym przed scenografią ustawioną z mgły i księżyca, i tyle wystarczyło, żebym całą noc śniła o tym charakternym miasteczku i obudziła się kolejnego dnia i nie spała jak najdłużej się da, bo trudno chcieć zatrzymać rozmowy o wystawach, filmach, butach, niczym, dzieciach, reinkarnacji, energii, śmierci, jakości spożywanego wina, miłości, kondycji współczesnej edukacji, znowu o niczym, o tym kto kogo kocha i dlaczego, a właściwie czemu by nie jechać do Wenecji i kto kupi nam wszystkim bilet lotniczy do Tokyo?! 
Sokołowsko zdecydowanie jest bratnią, macondową duszą i inspiracją. Nie zastanawiajcie się tylko jedźcie!
...tym czasem w Macondo zbliżają się warsztaty z linorytu, które poprowadzę ja, w sobotę 13 września o 16.00! Linoryt to jedna z technik grafiki warsztatowej polegająca na wycinaniu dłutem rysunku w linoleum i tworzeniu z tak przygotowanej matrycy serii odbitek. Nie będzie trudno, będzie zabawnie i interesująco! Będziecie mogli spróbować odbijania na różnych papierach i różnymi narzędziami, a to czego nauczycie się w czasie warsztatów będzie można z łatwością powtórzyć w domu. Zachęcam i zapraszam!

Macondo jak zwykle czaruje i nasz ogródek uwodzi już pierwszych gości, a nam pomysły na to jak zaaranżować nasze podwórko w przyszłym roku pęcznieją i zaraz powstanie tam co najmniej tropikalna dżungla, plantacja brzóz, palmiarnia, hodowla flamingów, wystawa lampionów, albo wszystko naraz! 

Widzimy się na kawie w ogródku!
Lena





Myślę, że ten niespodziewany powrót lata ma coś wspólnego z moją i mojego ogródka tęsknotą za ciepłymi wieczorami i słońcem. Może czasami tak jest, że jak się za czymś bardzo tęskni, to można to przywrócić do rzeczywistości i nie jest to fatamorgana? Może... W każdym razie jest pięknie, kwitną kwiaty, a róże nie poddają się i pysznią się różnymi kolorami. Ten ciągle letni nastrój udzielił się nie tylko mnie, sądząc po ilości ludzi, która pojawiła się na naszych kochanych warsztatach florystycznych i robiła, pod czujnym okiem Oli Niemiec, leśne wianki. Zaczarowane są te niedzielne spotkania, a ja zachwycam się nimi nieustannie. Mamy już stałych gości, którzy wracają do nas i są prawie na wszystkich spotkaniach z Olą i kwiatami i zawsze też jest parę nowych osób, które dopiero poznają urodę tych florystycznych warsztatów. Powstały fantastyczne leśne wianki z kory brzozowej, szyszek, kwiatów, żołędzi.








Każdy inny, osobisty, zgodny z wyobraźnią i fantazją każdej z uczestniczek, a do tego padał letni, ciepły deszcz i świeciło słońce, potem była tęcza - co to była za niedziela w Macondo! Ale na tym nie koniec. 19 października, na kolejnych warsztatach florystycznych będziemy robić kompozycje z dyni! Bardzo się cieszę, bo dynia to jeden z piękniejszych owoców, zawsze mnie zachwyca swoi kształtem i kolorem, więc będzie pięknie... W ogóle wiele się będzie działo w Macondo tej jesieni. Mamy coraz więcej pomysłów i to coraz bardziej szalonych. Mam nadzieję, że starczy nam sił i środków na ich realizację, ale jak nas znacie to wiecie, że jesteśmy wytrwałe, a poza tym otacza nas coraz więcej wspaniałych przyjaciół, nie jesteśmy same i to jest wspaniałe. Do zobaczenia na tarcie ze śliwkami. 
Julia

czwartek, 4 września 2014

...może nam nie uwierzycie, ale....

U wylotu drogi z moczarów umieszczono napis: „Macondo", a nieco dalej inny, większy, przy głównej ulicy: „Bóg istnieje". We wszystkich domach opracowano klucze dla utrwalenia w pamięci przedmiotów i uczuć. Ale system ten wymagał takiej czujności i takiej siły moralnej, że wiele osób uległo czarowi rzeczywistości wyimaginowanej, którą sami wymyślili i która była mniej praktyczna, ale za to wygodniejsza i bardziej pocieszająca. Do rozpowszechnienia tej mistyfikacji szczególnie przyczyniła się Pilar Ternera, gdy wpadła na myśl odczytywania przeszłości z kart, tak jak dawniej odczytywała z nich przyszłość. Dzięki temu cierpiący na bezsenność zaczęli żyć w świecie zbudowanym z niepewnych możliwości karcianych, gdzie z trudem można było sobie przypomnieć ojca jako ciemnowłosego mężczyznę przybyłego w początkach kwietnia, a matkę jako kobietę o smagłej cerze, ze złotym pierścionkiem na lewej ręce, i gdzie data czyjegoś urodzenia sprowadzała się do ubiegłego wtorku, kiedy w laurowym krzaku śpiewał skowronek. Zniechęcony bezskutecznością stosowanych środków Jose Arcadio Buendia postanowił wtedy skonstruować maszynę pamięciową, taką jak kiedyś pragnął mieć, żeby spamiętać wszystkie cudowne wynalazki Cyganów. Mechanizm ten miał polegać na możliwości powtarzania co rano, od początku do końca wszystkich wiadomości nabytych w ciągu życia; wyobrażał sobie to jako olbrzymi obrotowy słownik, którego ruchem kierowałby ktoś umieszczony na osi, za pomocą korby, tak żeby w ciągu kilku godzin mogły przesuwać się przed jego oczami pojęcia najbardziej potrzebne do życia. Zdążył już napisać około czternastu tysięcy fiszek, kiedy na drodze z moczarów ukazał się jakiś dziwaczny starzec z melancholijnym dzwoneczkiem nie dotkniętych chorobą bezsenności i brzuchatą walizą związaną rzemieniem, którą ciągnął na wózku przykrytym czarnymi szmatami. Skierował się prosto do domu Josego Arcadia Buendii.
                                                                                  Gabriel Garcia Marquez "Sto lat samotności" 

Zimne wieczory i ranki, pierwsza upolowana mysz przez naszego kota, to oznaki odchodzącego lata. No trudno, skoro tak, to tak... Na świecie wojny, publiczne, internetowe egzekucje, nasz premier prezydentem Unii, rewolucje na lokalnym rynku teatralnym, a my tam w Macondo mamy nasz "intymny mały świat", naszą kryjówkę, gdzie cały ten zgiełk jest cichszy, gra muzyka, pachnie kawą, dzwonią litewskie dzwoneczki, na ścianie wisi Clint Estwood, a ptaki i anioły latają nad nami. 


A do tego na ścianach zawisły obrazy Pauliny Mager. Niezwykłe, magiczne, metafizyczne... Na koniec macondowego lata odbył się wernisaż "Inwentaryzacja" Pauliny. Okazało się, że nie tylko my jesteśmy jej fankami. Przybyli przyjaciele, znajomi, widzowie. Przyszła też Dorota Czerek z córką Weroniką i przyniosła nam swoje wspaniałe, grające, drewniane anioły, przepiękne. Nie wiem dlaczego, czy to z powodu pochmurnego nieba, czy braku Leny, która w tym czasie malowała swój pierwszy mural w Świdnicy, ale byłam ogromnie zdenerwowana i w stanie lekkiej paniki. Nic złego się nie działo, wręcz przeciwnie, trwał konkurs na odgadnięcie inspiracji, z jakich korzystała Paulina, były kwiaty, prezenty, ważne rozmowy... Tak chyba czasami jest, że zupełnie bez powodu ogarnia człowieka jakiś kosmiczny lęk. Uspokoiła mnie pogoda i uśmiech Pauliny i jej piękne prace. 
 Karolina Freino i Paulina Mager
 ...a tu Paulina i Amadeusz wpatrzeni...

 ...Paulina z Dorotą Czerek i jej córką Weroniką
 Fotografie jak zawsze autorstwa Krzysztofa Kowalskiego!

Musicie koniecznie zobaczyć "Inwentaryzację" Pauliny Mager, to wystawa ważna i piękna.
Julia

...może nam nie uwierzycie, ale z powodu różnych wypadków i zrządzeń losu...
OTWIERAMY OGRÓDEK we wrześniu!
Niektórzy z Was pewnie pamiętają ze zdjęć, albo nawet byli z nami na naszym podwórku, do którego prowadzą drzwi, zazwyczaj schowane za niewinnym, szarym płótnem pod oknem... i tam właśnie wydzierżawiłyśmy od miasta niewielki kawałek, który będzie naszym ogródkiem.
W tym roku, ponieważ dogania nas już jesień, nie zrobimy jeszcze ogrodzenia, ale wystawimy skrzynki i parę szalonych przedmiotów i będzie można usiąść, wypić kawę, a palacze zamiast wśród zgiełku ulicy, będą mogli ukryć się w naszej podwórkowej ciszy.
To wszystko znaczy, że ogródek tego września jest w fazie eksperymentu! Zobaczymy czy chętnie tam wychodzicie, co będzie nam potrzeba w przyszłym roku, jak reagują nasi sąsiedzi (na razie panowie chcieli pomagać nosić ciężary, więc rokuje to nadzwyczaj dobrze!) i czy koty nie zajmą nam miejsca! 


No i oczywiście jak już usiadłyśmy na podwórku, na pierwszej kawie, to zaczęłyśmy się wygłupiać...







Z nowości to mam dobrą wiadomość dla wszystkich yerbo-maniaków! Bo oto wprowadziłyśmy do naszego manu Yerba Mate!

A ja... zaszalałam i jak zwykle rzuciłam się na głęboką wodę! W miniony weekend wybrałam się do Świdnicy i namalowałam tam mural o wymiarach 3,5 na 6 metrów! Przed wyjazdem myślałam sobie, że chyba oszalałam i że to może jakiś dowcip, ale nie, zrobiłam to i chyba całkiem nieźle mi wyszło:


Po za ogromną przyjemnością samego malowania, okazało się, że ludzie, których poznałam w Świdnicy, organizatorzy i pomocnicy festiwalu Punkt Zero, o którym już wspomniałam ostatnio, to niesamowita grupa, która sama pewnie o tym nie wiedząc, zrobiła mi terapię przez swoją dobrą energię, wiśniowe piwo, opiekę, boskie jedzenie, wsparcie, muzykę i taniec. W ogóle dawno nikt tak się mną nie zaopiekował, czułam się jak księżniczka-celebrytka! Wszyscy o mnie dbali, miałam swój własny pokój, królewskie śniadania i całe szeregi paparazzich, którzy oprócz robienia niezliczonych fotografii, również za pomocą fotografii otworkowej, często dotrzymywali mi towarzystwa, a chyba już z największym wzruszenie wspominam kiść winogron (Dorota jesteś wspaniała!), która trzymała mnie przy życiu, jak uparłam się, żeby malować do dziesiątej wieczorem...

Tymczasem ruszamy do walki, o kolejny dzień, bo Macondo nie daje odpocząć – sierpień był rekordowy i wrzesień też zaczyna się intensywnie, więc nie ma czasu na lenistwo! Mimo tej intensyfikacji jesteśmy w bardzo dobrych humorach i najchętniej zapisywałabym nasze dialogi, bo widocznie w natłoku pracy nasze dowcipy osiągają wielki kunszt...

Do zobaczenia w ogródku na yerbie! 
Lena